Małpa: Człowiek-Raper

Na kilka dni przed premierą długo oczekiwanej, drugiej płyty szkicujemy portret torunianina.

2016.02.01

opublikował:


Małpa: Człowiek-Raper

Wspominam Toruń, nasze ukochane miasto/ Tęsknie za Tobą zawsze, gdy uruchamiam zapłon

Te wersy, znane z jednego z ostatnich singli „Jedyna słuszna droga”, są dobrym punktem wyjścia do opowieści o Łukaszu Małkiewiczu. Dobrym nie dlatego, że Toruń był kiedykolwiek enklawą dla tamtejszego hip-hopowca. Wprost przeciwnie. Zarówno na początku lat 2000., wtedy, gdy Małpa gra swoje pierwsze koncerty, jak i dekadę później, gdy autor „Kilku numerów o czymś” świętuje sukces swojego krążka – za każdym razem Toruń jest sceną, którą trudno postawić w jednym rzędzie ze śląską, warszawską, poznańską czy małopolską. Patrząc z perspektywy 2016 roku, najbliżej temu miastu do Radomia: jeden absolutnie topowy reprezentant (w przypadku Radomia to oczywiście KęKę), a do tego mniej lub bardziej wyrazista reszta.

Jednak to właśnie w Toruniu ma swój początek jedna z najbardziej spektakularnych karier w polskiej muzyce. W przypadku Małpy ta spektakularność kumuluje się dotychczas w jednym wydarzeniu – zdobyciu złota za płytę wydaną bez marketingowego wsparcia jakiejkolwiek wytwórni i nieobecną w dużych sklepach muzycznych – ale możliwe, że już lada dzień autor „Kilku numerów…” będzie bił inne rekordy. W najbliższym tygodniu swoją premierę ma długo oczekiwany, drugi album, „Mówi”.

Oczekiwany długo, ale nie za długo. Siedmioletnia przerwa wydaje się dla Małpy odpowiednia. W końcu niemalże tyle samo lat minęło od czasu jego pierwszego koncertu do momentu wydania „Kilku numerów…”. Kto wie zresztą, jak potoczyłyby się losy tego rapera i czy w ogóle doczekalibyśmy się jakichś ruchów wydawniczych z jego strony, gdyby nie decyzja, by pewnego dnia wyjść z domu, zamiast ślęczeć przed monitorem. – Pamiętam swój pierwszy występ, bo tego dnia zakładali mi stały Internet. Miałem dylemat, czy iść na własny koncert, czy zostać i posiedzieć sobie na czacie. To był toruński klub Art Cafe, 2001 lub 2002 rok, zostałem tam zaproszony przez człowieka o ksywce Zelo obecnie udzielającego się w toruńskiej ekipie PTP – mówił Małpa w wywiadzie z Arturem Rawiczem w 2010 roku.

Wtedy torunianin wybrał życie zamiast Internetu, ale kilka lat później to przecież Internet dał jego muzyce drugie życie. Drugie, trzecie, a może czwarte. Małpa sam nie pamięta, ile razy kończył „karierę” i ile razy decydował się wracać do rymowania. Na pewno dużo. Początkowy okres nawijania wiązał się w jego wypadku z wieloma wątpliwościami. Nie rozwiał ich sam. Pomógł mu w tym Internet, słuchacze, którzy okazywali mu wsparcie przez kable. Chodzi tu konkretnie o trzy numery, które Małpa przygotował z The Returners w okolicach 2007 roku. – Odbiły się szerszym echem i to mnie jakoś zmotywowało – wspominał w innym wywiadzie dla CGM.pl. Wszystkie one zapowiadają już tego rapera, który za chwilę podbije serca słuchaczy na „Kilku numerach…”. Rapera, który na pierwszym miejscu stawia etos hip-hopowca. Dzisiaj każdy pimp mówi: I love this game/ Nikt nie wie, kto to Slick Rick i Big Daddy Kane/ Obaj mogą im nucić: You don`t know my name/ Frajerzy chcą być twardzi jak G.I. Jane – to wersy o wydźwięku, który wielokrotnie będzie powracał w tekstach tego rapera (i tym samym w niniejszym artykule).

Rozsiani po Internecie użytkownicy odegrali więc olbrzymią rolę w tym, by zachęcić Małpę do dalszego rymowania. On sam kilkukrotnie będzie powtarzał, że nie jest kimś, kto wciska ludziom kit, że robi to dla siebie. – Ja tworzę z nadzieją, że ktoś będzie mnie słuchał – podkreśla w wywiadzie  dla Miszczyka. Ale zanim pojawiła się motywacja ze strony słuchaczy w sieci, pierwszego wsparcia udzielali rodzice. – Mój tata zrozumiał hip-hop na długo, zanim wypuściłem pierwszą płytę – wspomina Małkiewicz. Gdy on oglądał w telewizji prowadzoną przez WSZ-a „Rap Kanciapę”, jego ojciec przechadzał się po pokoju i próbował freestyle’ować. – Wiedział, że mam zajawkę na rap – mówi Małpa i dodaje: – Nigdy, przenigdy nie odczułem od moich rodziców żadnych negatywnych wibracji.

Dodatkowa zachęta do tego, by skoncentrować się na pisaniu rymów, przyszła z jeszcze innej strony. Gdy Małpa studiował geografię na toruńskim Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika – naukę zwieńczył, jak przyznaje ze śmiechem, pracą magisterską o tym, gdzie można zjeść kebaby w jego rodzinnym mieście (w rzeczywistości magisterium było poświęcone lokalom gastronomicznym o profilu orientalnym) – w pewnym momencie udał się na półroczne studia do Włoch. – Studiować za wiele tam nie musiałem, więc wyskakiwałem sobie rano na plaże z mp3-playerem i pisałem. Po za tym mój stan umysłu sprzyjał tworzeniu, nie potrafię zdefiniować tego stanu, ale było tak, że po prostu czułem potrzebę pisania – mówił Miszczykowi chwilę przed premierą „Kilku numerów…”. Wątpliwości to znikały więc, to wracały „jak bumerangi” , ale ostatecznie górę wziął hip-hop.

Gdy „Kilka numerów…” ukazało się pod koniec 2009 roku, na sukces nie trzeba było długo czekać. Pierwsze pięćset egzemplarzy rozeszło się błyskawicznie. Pracy nad wysyłką płyt było na tyle dużo, że Małpa zaczął się zastanawiać, czy nie zatrudnić kogoś, kto będzie zamiast niego biegał na pocztę. Wkrótce, gdy w sprzedaży było już drugie pół tysiąca krążków, z propozycją współpracy pojawił się Tytus z Asfaltu. Tym sposobem „Kilka numerów…” z darmowych plików mp3 i wytłaczanych własnym sumptem krążków trafiło do sklepu dużej wytwórni – a stamtąd, już wkrótce, na płyty winylowe. Małpy można więc było słuchać już we wszystkich formatach: Piszę dla moich ludzi w różnych miejscach,/ Co biorą woski z półki lub plik z MySpace`a.

W pewnym momencie Tytus zaproponował Małpie, by płytę wrzucić do Empików. Ten jednak odmówił. Zeszło już ponad dwa tysiące egzemplarzy, miesiące od premiery mijały i można było podejrzewać, że lada chwila sprzedaż się załamie. Tak przynajmniej podejrzewał raper. O tym, jak bardzo się mylił, świadczy tytuł złotej płyty, który zdobył w sierpniu 2012 roku, a więc niecałe trzy lata od wydania „Kilku numerów…”. Z pięciuset egzemplarzy nagle zrobiło się piętnaście tysięcy.

 

Sukces? Wbrew temu, co rapował kiedyś Ostry („wyróżnienie jak pracownik miesiąca” – w tym wypadku na pewno. Ale też zwieńczenie fali pochwał, które zaczęły spływać po wydaniu płyty. O.S.T.R. zaprosił Małpę na kilka koncertów. Eldo zasugerował mu, by poszedł za ciosem, bo jest na niego olbrzymi hype. Tede – że to Małpa, nie Pjus powinien być nominowany do SuperJedynki za debiut. Wreszcie Pezet i Małolat, którzy docenili autora „Kilku numerów…” do tego stopnia, że pozwolili mu się dograć do „Nagapiłem się”. Choć wszystko zaczęło się właściwie od podkładu The Returners, który zachwycił Małpę na tyle, że postanowił za wszelką cenę położyć na nim swoją zwrotkę. Kaplińskich nie trzeba było długo przekonywać. W efekcie otrzymaliśmy jeden z lepszych gościnnych występów w ostatnich latach:

„Kilka numerów o czymś” ma dziś status zasłużonego klasyka, choć nie da się też ukryć, że z biegiem lat płyta trochę się zestarzała. Już w 2009 roku niektóre podkłady, mimo że uderzały w głowę z energią charakterystyczną dla trueschoolowego hip-hopu, mogły budzić zastrzeżenia, jeśli idzie o brzmienie i warsztat. Dziś słychać jeszcze wyraźniej, że niekiedy tym drewnianym perkusjom brakuje mięsa i głębokiego basu gdzieś w tle („Pamiętaj kto”, „Jak pierwsze włosy na jajach”, „Mógłbym”), sample rażą czasami swoją rzewnością (ach, ta gitara w „Nie byłem nigdy”), a i sam Małpa ze swoim histerycznie wysokim głosem i krzyczanym flow bywa męczący. Wiele można zarzucić „Kilku numerom…”, gdy rozłoży się je na czynniki pierwsze, ale jako całość ta płyta jest wciąż fenomenem. Bo trudno nazwać inaczej krążek, który z jednej strony jest tak do bólu lojalny względem kultury, którą reprezentuje, a z drugiej strony cieszy się taką popularnością poza jej kręgami.

Co więc sprawiło, że „Kilku numerów…” słuchali swojego czasu wszyscy, nawet fanki techno (co, swoją drogą, niezbyt podobało się Małpie)? Na pewno nie podkłady, klasycznie pocięte, wzbogacone licznymi skreczami. Na pewno też nie, by tak rzec, walor edukacyjny tej płyty. Ten, jakkolwiek godny pochwały, nie był raczej wabikiem na nastoletnie fanki, bo przecież trudno sobie wyobrazić, by ktoś, kto nie interesuje się kulturą hip-hopową, nagle zaczął piszczeć, słysząc wersy z „Piątego elementu” czy „Pamiętaj kto”: Mam na taśmie „Love vs. Hate” od Brand Nubian/ I zawsze wrzucam to na sprzęt, gdy się wkurwiam/ Dead Prez`ów „Get Free”, od Crustation – „Bloom”/ Hardcore od Babygrande, chill-out od Ninja Tune/ Kocham Sugarhill Gang po 25 latach/ Wciąż szukam idealnego beatu, jak Bambaataa.

Jeśli więc szukać gdzieś klucza do pozaśrodowiskowego sukcesu „Kilku numerów…”, wskazywałbym na emocjonalną wartość tej płyty. To, że nawija tu chłopak z osiedla, który choć zmęczony swoim rodzinnym miastem, nie wyobraża sobie życia bez niego. Chłopak, który mówi w imieniu tych, którzy pomimo zwątpienia mierzą się z codziennością: I choć czasem im głupio wciąż chcą być sobą/ A świat ich rani choć powinien dla nich być nagrodą/ Bo choć zdaję egzamin z bycia kimś dla kogoś/ Każdy z nich musi wciąż płacić czymś za młodość. Chłopak wreszcie, który potrafi zdjąć maskę bezkompromisowego, etosowego rapera, by stanąć przed tobą w całej szczerości i powiedzieć: Pozwól, że opowiem ci o znajomości/ Która trwa chociaż nie jest pewna swojej przyszłości/ Jednak pozwala pisać mi teksty o miłości/ Prawie tak intensywne jak kolor jej paznokci. Ten ostatni wątek, odsyłający do relacji damsko-męskich, jest chyba kluczowy. On też, jak sądzę, zadecydował o tym, dlaczego zdaniem Małpy jego debiutancka płyta była tak przystępna dla nierapowych słuchaczy.

Czy to do tych fanek słuchających na co dzień techno adresowane są pierwsze wersy „Skały”: Widzę jak patrzysz i to sporo dla mnie znaczy/ Ale nie jestem z tych graczy, którzy połykają haczyk/ Dla byle przekąski, staniki, podwiązki? Nie wiem, ale ten wydany w lutym 2013 roku numer – jak słusznie zauważa Andrzej Cała w „Antologii Polskiego Rapu” – przerywał milczenie po wielu koncertach i gościnnych zwrotkach. Wyprodukowany przez Donatana utwór Małpa pisał już z zupełnie innej perspektywy. Po pierwsze, zwraca uwagę nowoczesny bit. Tak jakby gospodarz próbował pozbyć się łatki, którą zyskał po premierze „Kilku numerów…”. Powie o tym zresztą kilka miesięcy po premierze „Skały” w wywiadzie dla Good Time Radio: – Chciałbym poeksperymentować z nowoczesnymi, bardziej syntetycznymi brzmieniami. Chciałbym wyjść z boom-bapowej, trueschoolowej szufladki, do której trafiłem po `Kilku numerach o czymś`. `Skała` to było sprawdzenie tego, czy słuchacze są na to gotowi i czy ja jestem gotów. (…) Dotychczas producenci selekcjonowali dla mnie brzmienie raczej klasyczne.

Po drugie, to piosenka nagrana z perspektywy faceta, który poznał rynek od kuchni i postanowił napisać numer–przypomnienie, na wypadek, gdyby pewnego dnia przewróciło mu się w głowie. Tak przynajmniej – bez konieczności odwoływania się do ówczesnych problemów ze zdrowiem rapera – odbieram powracającą w nagraniu frazę: Muszę być skałą trwałą, co by się nie działo, i wersy w rodzaju: Jestem odporny na wpływy zza szyby, kiedy nagrywam rymy/ Nie pytaj co by było gdyby zabrakło mi siły.

W podobnym tonie utrzymane są też najnowsze nagrania rapera. Gdy słucha się idealistycznych wersów o podążaniu „ponad horyzont” w „Naiwniaku” albo pewności siebie bijącej z „Jedynej słusznej drogi”, można odnieść wrażenie, że wraz z poszerzeniem swoich muzycznych horyzontów (a okazji, by sprawdzić się na różnych, mniej klasycznych podkładach, było w ostatnich latach przynajmniej kilka: wspomnijmy tylko „Guzik” Włodiego czy „Jakbym nie miał celu” HV i Noona) Małpa jest jakby coraz pewniejszy tego, by zjednywać sobie jak największą liczbę słuchaczy.

– Mam świadomość, że muzyka na „Kilku  numerach…” może trafiać do szerszego grona odbiorców – tak torunianin mówił w 2010 roku, chwilę po premierze „Kilku numerów…” i natychmiast dodawał, że projekt z Jinksem – Proximite – będzie bardziej insajderskie, dla najwierniejszych fanów. Wówczas w tej asekuranckiej wypowiedzi pobrzmiewał jakiś wstyd, że oto jego solowa muzyka wymknęła się spod kontroli i trafiła poza hermetyczne środowisko rapowych konserwatystów, wobec czego trzeba natychmiast wygasić popularność i zwrócić się w kierunku tych najwierniejszych hip-hopowców. Wątpię, by dziś – chwilę przed premierą drugiej solowej płyty – mogły paść takie słowa. To przywiązanie do własnych muzycznych korzeni wyraża się teraz w zupełnie inny sposób. Nie mnożeniem ksywek oldschoolowców jak w „Pamiętaj kto”, ale takimi wypowiedziami jak choćby ta dla Onetu  w 2013 roku:

– Każdy, kto w jakikolwiek sposób interesuje się muzyką, musi zdawać sobie sprawę, że hip-hop jest obecnie najsilniejszym i najbardziej wpływowym nurtem w Polsce. To, że mówię o takiej potrzebie nie wynika z mojej próżności. Po prostu uważam, że rap jest na tyle wy***anym ruchem społecznym, że powinno się o nim mówić. Taka sytuacja, jaka ma teraz miejsce jest ignorowaniem znaczącej liczby Polaków, którzy w ten sposób uczestniczą w życiu kulturalnym kraju.

Etos Małpy może i ma korzenie w boom-bapie, ale zdecydowanie je przekracza. Torunianin może zmieniać stylistykę i otwierać się na nowych słuchaczy, ale nie mam wątpliwości, że pozostanie raperem z krwi i kości. Człowiekiem-raperem.

Polecane

Share This