Mundialowa jedenastka: w składzie Peja, Eldo, Tede, Mes…

Pół żartem, pół serio. Co by było, gdyby wypuścić raperów na boisko?

2014.06.16

opublikował:


Mundialowa jedenastka: w składzie Peja, Eldo, Tede, Mes…

Bramkarz: Eldo

Choć królem piłkarzy dla Eldo jest Maradona, trudno wyobrazić go sobie, szczególnie w ostatnich latach, na pozycji legendarnego Argentyńczyka. Dziś, podobno na dwie płyty przed końcem kariery, warszawski weteran o wiele lepiej sprawdza się jako sceniczny konserwatysta i obrońca tradycyjnych wartości, czego dowodem tyleż przewidywalny, co stabilny album „Chi”. Z podobną nostalgią obserwować będziemy w najbliższych tygodniach występy 36-letniego Gianluigiego Buffona, który z Juventusem Turyn i reprezentacją Włoch wygrał niemalże wszystko, co było do wygrania (zabrakło kilku wyjętych karnych w finale Ligi Mistrzów w 2003 roku).

Prawy obrońca: Peja

Obrońca prawilności? E, nie tylko z tego powodu przyznajemy tę pozycję Peji. We współczesnej piłce ważne jest, by boczni obrońcy w równym stopniu bronili własnej połowy, co angażowali się w ofensywne akcje. Innymi słowy: trzeba zapieprzać. Jak Pablo Zabaleta. Poznański MC sprawia się równie dobrze w ofensywnych, osiedlowych akcjach (nieprzypadkowo wszystkie dotychczasowe części naszego cyklu o beefach w polskim hip-hopie w mniejszym lub większym stopniu dotyczyły właśnie jego), jak i obronie tradycyjnych brzmień, czego przykład poniżej. A że jest przy tym piekielnie pracowity i zorganizowany? Cóż, tym bardziej porównanie z argentyńskim obrońcą jest na miejscu. W obu przypadkach mamy do czynienia – by zacytować Andrzeja Twarowskiego – z „nakręconym samochodzikiem”.

Środkowi obrońcy: Vienio Pelson

Ten doświadczony duet raczej nie będzie miał godnego odpowiednika na futbolowych boiskach w Brazylii. Współpraca członków Molesty kojarzy się raczej z tak wspaniałymi parami stoperów jak Nesta/Maldini czy Blanc/Desailly, których dziś trudno jest szukać w mundialowych kadrach. Mimo to, z braku wyboru stawiamy właśnie na autorów serii „Autentyk”. Gdyby taki skład, jaki prezentujemy w tym tekście, wyszedł na boisko, procentowałoby nie tylko doświadczenie tego duetu, ale też współpraca z bramkarzem i linią pomocy…

Lewy obrońca: Kękę

Pozycja trochę ironiczna, bo Kękę za lewicą specjalnie nie przepada, ale dla utrzymania konserwatywnej symetrii po bokach obrony musiał się tu znaleźć. Nie tylko dlatego. Radomski raper reprezentuje staroświecki, szlachetny styl rymowania i funkcjonowania na scenie, a więc pozbawiony spektakularnych akcji promocyjnych i ekscesów (poza tymi pijackimi ;), za to bardzo pracowity i konsekwentny. Nasz rynek jest jeszcze zbyt młody, by raperzy głośno wskazywali swoich następców; w przypadku Kękę byłoby to szczególnie nie na miejscu, ponieważ należy on raczej do młodych-starych wilków. Mimo to, słuchając wydanych w ubiegłym roku „Takich rzeczy”, łatwo było popaść w nostalgię za „Osiedlowymi akcjami” i „Się żyje”. Kękę wpisał się więc w niszę, która nie do końca została zagospodarowana po ulicznych weteranach, i dobrze sobie w niej radzi. Został więc nieoficjalnie namaszczony przez lata 90. – trochę jak Marcelo, który niedawno został nazwany przez swojego brazylijskiego idola, Roberto Carlosa, najlepszym zawodnikiem na lewej obronie.

Rozgrywający nr 1: Włodi

Taki zawodnik w środku pola to skarb. Spośród wszystkich weteranów, którzy od dawna nie opublikowali żadnego solowego materiału, to chyba właśnie na album Włodiego czekamy najbardziej. Nic dziwnego, warszawski raper z wiekiem brzmi coraz lepiej. Jego gościnne występy są czymś więcej niż tylko formalnością dinozaura, który tu i ówdzie chce jeszcze zaznaczyć swoją obecność; taka szesnastka na „Nowej ziemi” Weny to być może najlepsze tego typu rozdanie w ubiegłym roku. Przeżywa więc Włodek swoją drugą młodość, raz to jako Parias, raz jako solowy wykonawca. Jest przy tym w każdym swoim zagraniu równie dopieszczony i harmonijny jak rzuty wolne i podania Andrei Pirlo. Obaj wykonują pracę równie skrupulatnie i przemyślanie, że określenie „Architekt” pasuje w równej mierze do włoskiego rozgrywającego, co warszawskiego MC.

Rozgrywający nr 2: Ten Typ Mes

Od byłego (choć, miejmy nadzieję, obecnego) reprezentanta Flexxipu zawsze można oczekiwać rzeczy na stałym, wysokim poziomie. Jest to o tyle imponujące, że warszawski MC nieustannie eksperymentuje, bada granice gatunku i często zapuszcza się na terytoria sąsiadujące. Jest i płucami, i sercem sceny: pracoholik, ale wydaje albumy ze zdrową regularnością; od samego początku wierny pewnej grupie znajomych, ale koncentruje wokół siebie także młodych, dobrze prosperujących zawodników; charyzmy i gry tempem zazdrości mu pewnie niejeden kolega z branży. Gdyby się zastanowić, każda z jego płyt – czy to solowych, czy grupowych – lądowała gdzieś w okolicach czołówki roku. A jednak, nigdy nie mogę o którejkolwiek z nich powiedzieć, że to „instant classic”. Najbliżej pod tym względem jest tegoroczne „Trzeba było zostać dresiarzem”. Równie blisko swojego pierwszego w historii mistrzostwa Anglii był w ostatnich miesiącach Steven Gerrard, zawodnik Liverpoolu, o którym można powiedzieć wszystko to, co wyżej o Mesie.

Ofensywny pomocnik: Ras

Ostatnio doszedłem do wniosku, że mistrzostwo rapu Rasa jest konsekwencją trzech elementów: naturalnego luzu (talentu), wypracowanego warsztatu (pracy) i oszczędności (ekonomii). Gdy dostarcza nam utwory, na których słyszymy jego w porywach dwie zwrotki, mamy prawo żałować, że nie ma ich więcej, ale może właśnie dlatego są one tak dobre: precyzyjne, trafne, bez lania wody. Myślę, że zamojski raper ucieszyłby się, gdyby porównać go do innego „leniwego” wirtuoza, Mesuta Ozila, który potrafi być niewidoczny przez większość meczu, by w kilkanaście minut zaliczyć kilka asyst i kluczowych podań. Oczywiście, dziś, w 2014 roku, porównanie Ozila do Rasa może trochę zaboleć tego drugiego: w końcu po pierwszym, nadszarpanym kontuzjami sezonie w Arsenalu Londyn Niemca nikt raczej specjalnie nie chwalił, podczas gdy Rasmentalism w grudniu wydali jedną z lepszych polskich płyt ostatnich lat. Jednak lojalność zobowiązuje: Ras jest fanem londyńskiej drużyny, co dodatkowo motywuje ten wybór.

Skrzydłowy nr 1: VNM

Z racji na pozycję, umiejętności techniczne i charakterystyczną bliznę naturalne wydawałoby się porównanie VNM’a do Francka Ribery’ego. Problem w tym, że Francuz w ostatniej chwili złapał kontuzję i na mistrzostwach świata nie zagra, poza tym podobne zestawienie przeprowadził już w swoim artykule Mateusz Natali. Ja postanowiłem pójść o krok dalej – VNM to Cristiano Ronaldo polskiego rapu. Intuicję miałem już na początku roku, gdy określiłem elbląskiego MC mianem najlepszego w 2013 roku – akurat wtedy, gdy Ronaldo odbierał Złotą Piłkę. „Utalentowany pracuś”, pisałem i, jak myślę, określenie to pasuje też do portugalskiego piłkarza, który wykonał wręcz tytaniczną pracę, by być tam, gdzie jest dziś. Łzy Ronaldo i „Obiecaj mi”? To samo oddanie dla gry.

Skrzydłowy nr 2: Bisz

Bisz zrobił oczywiście bardzo dużo pod szyldem B.O.K., ale jak dotąd jego największy sukces – “Wilk chodnikowy” – to rzecz solowa. Dziś, na kilka miesięcy przed premierą nowego albumu zespołu, mamy prawo oczekiwać rzeczy wielkich (szczególnie po znakomitym singlu „Jurodiwy”) – tak samo jak wiele się spodziewamy po „czarnym koniu” mistrzostw, Belgii. Największą gwiazdą tej drużyny będzie Eden Hazard, zawodnik, który z roku na rok wyrasta na jednego z lepszych ofensywnych zawodników na świecie. Po zakończonym właśnie sezonie Premier League powszechnie określa się go najlepszym dryblerem ligi. Na swoje nazwisko już zapracował. Teraz pora wynieść na podium drużynę narodową.

Napastnik: Tede

Różne rzeczy można o TDF’ie mówić, ale trzeba przyznać jedno: w ostatnim czasie jest w gazie. Kolejny rok, kolejny dwupłytowy album, którym zachwyca się duża część słuchaczy – nic dziwnego, że w ostatnich wywiadach datuje własną „nową erę” od „Elliminati”. A przecież jeszcze kilkanaście miesięcy temu wydawało się, że tego warszawskiego weterana czeka równia pochyła i po wspaniałym drugim „Notesie” nie zdoła nagrać już nic na miarę swoich możliwości. A jednak, obrońcy muszą się mieć na baczności. Szczególnie że Tede kąsa, gryzie i prowokuje nie zawsze fair (patrz: moim zdaniem żenująca historia z butami Borixona). Ma więc w sobie coś z Luisa Suareza: Urugwajczyk zanotował w angielskiej Premier League fantastyczny sezon, otarł się o mistrzostwo kraju i chyba wyczerpał już limit wpadek: niezrozumiałych dziabnięć, skandalicznych rąk, teatralnych upadków.

Trener: Artur Rawicz

Trochę nepotyzmu nie zaszkodzi, szczególnie że trudno znaleźć inną osobę lepszą na to stanowisko niż nasz redakcyjny kolega. Rawicz to nie Smuda i z zawodnikami potrafi rozmawiać. Poza tym tylko pod jego opieką drużyna nie rozpadłaby się w zalążku. Kto inny byłby w stanie pogodzić Peję z TDF’em i Pariasami? 😉

Polecane

Share This