O robieniu słuchaczy w konia (felieton)

Nie "one hit wonder", ale prawie.

2017.09.26

opublikował:


O robieniu słuchaczy w konia (felieton)

foto: mat. pras.

Wczoraj rozmawiałem z SoDrumatikiem i zapytałem, czy jest coś, co go, jako producenta, irytuje wśród słuchaczy. Lub coś w tym stylu. Spodziewałem się, że zacznie opowiadać o tym, że dzieciaki kręcą potencjometrami, podbijają basy, zdejmują środek, no generalnie korygują dźwięk. A przecież nie po to producent produkuje, by ktoś po nim poprawiał, bo wie lepiej. Nic z tych rzeczy. Wojtka złości „kultura skipowania”. Mnie w sumie też. Uwielbiam przyjmować płyty takimi, jakimi są. Słuchałem tak od dziecka i tak mi zostało. Trudno, co zrobić.

Przez takie słuchanie czasem wpadam w pułapkę. No, może niezupełnie wpadam, bo często jednak w ostatniej chwili opamiętam się, bo sprawdzam, zanim kupię. Zdarza mi się, że artysta którego nie znam, zrobi mnie w konia. Trafiam na jakiś świetny numer, usłyszę coś w radio i wynotuję sobie nazwę, szukam… jest! Popcorn, piwo, siadam, zamieniam się w słuch. Tak miałem z LP jakiś czas temu. Kojarzycie, taka wyjątkowo szczupła laska, co jak się okazało masę hitów dla największych gwiazd po obu stronach oceanu napisała. Więc trafiam na jej „Lost on You” z live session. Wow. Skąd ona się wzięła? Szperam, szperam. Reszta taka se. Wychodzi płyta, oczywiście okazuje się sukcesem, ale to pop, taki… no, nie mój. Zrobiła mnie w konia.

Rzadziej, ale zdarza się, zainteresuje mnie klip. Choć klipów nie lubię, przeszkadzają mi w słuchaniu muzyki. Wyjątkowo, w przypadku Jonathana Bree klip mnie zaintrygował. Doskonały. Na prostym patencie. Oglądam i słucham „You’re So Cool” i wciąga mnie. To szperam dalej. I co? Jajco. Dalej w sumie nie ma nic. Dałem się zrobić w konia. Ale klip zacny. Poniżej.

Robienie w konia działać może w różnych kierunkach. Goście w Triggerfinger wypłynęli na szerokie wody dość przypadkowym coverem „I Follow Rivers” Lykke Li. U nas może mniej znani, choć pewnie ich trzecia płyta może to zmienić (uwaga, niebawem ich trzy koncerty w Polsce), ale świat zwariował. Powszechnymi były komentarze, że wersja Triggerów lepsza od oryginału o lata świetlne. Więc wyobrażam sobie zdziwienie, kiedy fani Lykke Li, no, może nawet nie fani, co miłośnicy niezobowiązującej muzy zaczęli sprawdzać, co to za zajebisty zespół. I uciekali w popłochu, kiedy okazało się, że kolesie drą mordy, walą w bębny i szarpią struny, a na żywo jeńców nie biorą. Tym razem oni mogli zostać zrobieni w konia.

Od jakiegoś czasu w kilku rozgłośniach słyszę kawałek, który nawet jeden z prowadzących Eskę Rock zapowiedział radośnie jako niepublikowany, cudem odnaleziony kawałek Led Zeppelin. Od razu wykrzyczałem w myślach to piękne polskie słowo z wykrzyknikiem po „mać”. Głośność w prawo, gaz do dechy. Faktycznie, można się pomylić, ale to nie żadni Zeppelini, tylko wnuki sierot po nich. Co nie zmienia faktu, że numer zawodowy. Nazywają się Greta Van Fleet, a kawałek „Highway Tune”. W sumie to niewiele więcej zrobili do tej pory, szczeniaki mniej więcej tego pokroju, co kiedyś The Music (tak, był taki zespół, który nie przewidział że wyszukiwarki będą tak ważne), skądinąd doskonały zespół, z rewelacyjną debiutancką płytą. Greta Van Fleet ma na razie EP-kę i pracuje w studio nad kolejnymi numerami. Ten, co go radia katują ma już ze 2,5 mln wyświetleń.

A Ciebie kto zrobił w konia?

Polecane

Share This