Oko za oko, rym za ząb #3: Poznań, Wrocław

Trzecia część serii artykułów o konfliktach w polskim hip-hopie.

2014.06.08

opublikował:


Oko za oko, rym za ząb #3: Poznań, Wrocław

Niektórzy z Was pewnie powiedzą, że dostaliśmy kilka ładnych przelewów na konto. Inni, przeciwnie, oburzą się, że uprawiamy tu czarny PR… Jak nie patrzeć, fakty są takie, że kolejny odcinek historii polskich beefów znów będzie poświęcony Peji. I nic na to nie możemy poradzić, że od połowy lat 90. – a więc od początków swojej kariery – poznański MC lubi się angażować w mniejsze lub większe konflikty.


W pierwszym odcinku opowiadaliśmy o serii dissów między członkiem Slums Attack a Liroyem, w drugim zaś o nieprzyjemnej wizycie Peji na kultowej imprezie Rap Day ’97 i spięciu na linii Poznań-Warszawa. W dzisiejszej historii znów poróżnią się dwa duże miasta.

***

Cała opowieść ma swój początek w Poznaniu w 1998 roku. Slums Attack cieszą się już ustabilizowaną pozycją na krajowej scenie, o lokalnej nie wspominając. Duża w tym zasługa konfliktu z Liroyem, choć przełomowym momentem był rzecz jasna wydany rok wcześniej album „Zwykła codzienność”, który rozszedł się w ilości ponad 20 tys. egzemplarzy. Jest więc ’98 i za rogiem czekają kolejne zmiany. Lada chwila z SLU odejdzie Iceman – na stałe, choć pojawi się w kilku pojedynczych utworach w kolejnych latach. Grupa żegna się też na dobre z RRX Desant, swoim dotychczasowym wydawcą, i trafia pod skrzydła rozkręcającej się wówczas wytwórni Camey Studio.

Wytwórni, dodajmy, równie kontrowersyjnej jak ta Krzysztofa Kozaka. Z innych jednak powodów. KNT można było zarzucić wiele – lekką rękę, niedbałość tak w interesach, jak i brzmieniu płyt – ale wydał kilka wielkich klasyków. Natomiast problem Cameya leżał gdzie indziej. W złym guście? Chciwości? Delikatnie mówiąc, wiedział, jak wykorzystać zamieszanie wokół nurtu hip-hopolo i samemu dorobić się kilku groszy. Wystarczy rzucić okiem na albumy, które wówczas wydawał: „Chcę, więc potrafię” Teki; „Bo bez ciebie” Lerka; „Alfabetyczny spis” Nowatora, „Ogólne tematy” Mleka, „Cztery pory rapu” Trzeciego Wymiaru… Jasne, przytrafiło mu się kilka ciekawych pozycji – „Krew, pot i łzy” Piha, „A” Ascetoholix, „Osobiście” Onara czy, w szczególności, „Inni niż wszyscy” 3W – ale dziś produkcje Camey Studio kojarzy się głównie z plastikowym, wymuskanym do granic możliwości brzmieniem, które w wielu momentach zbliżało się niebezpiecznie blisko do tego, za co w latach 2003-2005 można było nienawidzić hip-hopu.

W 1999 roku jednak, gdy ukazuje się „Całkiem nowe oblicze”, stajnia wytwórni wygląda zupełnie inaczej. Tworzą ją przede wszystkim reprezentanci poznańskiej sceny – obok SLU to Fazi i Da Blaze. Lada chwila katalog labelu poszerzy się o debiut łódzkiego kolektywu Obóz TA.

Powyższa dygresja na temat Camey Studio nie jest przypadkowa. W 1998 roku do wytwórni chce dołączyć poznańskie trio Killaz Group, czyli Gural, Kaczor i Kuk (Orzecha już wówczas nie było w składzie). Panowie działają już na scenie od kilku lat (początkowo jako Rapscalion X) i przygotowali właśnie debiutancki, dłuższy materiał, z którym chcieliby wypłynąć na szersze wody. Chodzi tu rzecz jasna o „Prawdziwość dla gry”. Dziś krążek ten znamy jako nielegal, ale szesnaście lat temu była jeszcze nadzieja, że płyta trafi do oficjalnego obiegu.

Utarła się opinia, że Killaz Group próbowali, aż zanadto wiernie, przeszczepić na polski grunt gangsterski rap z Zachodniego Wybrzeża USA. I dlatego właśnie (podobno) ponieśli porażkę. Cóż, trudno jest się z tym zgodzić. Jasne, uśmiech pojawia się na twarzy, gdy trio na każdym kroku z cwaniackim zacięciem opowiada o sobie jako o „białasach” (patrz np. tytuł „Po pierwsze dla białasów, po drugie dla dziwek”), ale muzycznie krążek ten jest tak daleko brzmień Los Angeles, jak daleko był wówczas hip-hop w Nowym Jorku. Twarde, dziś trochę drewniane bębny, na które rzucono niepokojące, nisko zawieszone (i, niestety, trochę rzewne: „System 2”) sample to przepis, który kojarzymy raczej z Brooklynem lub Bronksem, a nie Compton. „Prawdziwości dla gry”, jak zresztą wielu krążków z tamtych lat, warto słuchać głównie z sentymentu, bo ząb czasu nadgryzł jednak tę prymitywną warstwę muzyczną i niechlujne rymowanie. Wówczas jednak, jak sądzę, kilka energicznych, efektownych zwrotek Gurala (np. ta w „Killaz Group”) mogło imponować.

 Czy tego typu wersy od samego początku nie spodobały się Peji? Tego nie wiadomo. Fakty są takie: Killaz Group zwrócili się do reprezentanta SLU z prośbą o przekazanie ich płyty Cameyowi lub Kozakowi. Trio ostatecznie pod skrzydła wytwórni nie trafiło. Dlaczego? Peja twierdzi, że nie mógł dostarczyć demówki KG, bo Kozak się ukrywał; a gdy już dostarczył, KNT nazwał członków zespołu „błaznami”. A Camey? Peja: „W tym czasie wydał płytę Da Blaze, która niezbyt dobrze się sprzedawała. Nie stać go było wtedy na wydanie Killaz Group, dlatego im odmówił”. Wersja Gurala, Kaczora i Kuka jest inna: to Peja przez trzy miesiące przetrzymywał ich nielegal i z niewyjaśnionych przyczyn nie dostarczył go od razu szefom wydawnictw.

{sklep-cgm}

W takich okolicznościach powstał „Jeden raz w głowę” – diss Killaz Group na Peję. W nagraniu, poza Guralem i Kaczorem, wzięli również udział Rafi i Czarny. „Kiedyś lizałeś dupę Kozakowi / Dzisiaj Cameyowi, i co gorsza Tymonowi”, przekonuje w pierwszej zwrotce Gural, atakując tym samym nie tylko Peję, ale też wszystkich tych, którzy przyczynili się do jego popularności. Obecność Tymona, ówczesnego redaktora „Klanu”, specjalnie w tych wersach nie dziwi, bo i omawiany konflikt w dużej mierze toczył się na łamach gazety. Zresztą, do niektórych ówczesnych wypowiedzi w prasie wraca w swojej szesnastce Rafi: „Pierdolisz w wywiadach, że Gural śpi na sianie / Jakoś o tym nie wiem, że ma willę na stanie (…) / Tymon cię posuwa, jak porządnie się rozkraczysz”. Konwencja linijek dotyczących Tymona zakrawa na ironię losu, bo już rok później wyda on płytę „Świntuszenie” z takimi klasykami jak „On jest za duży”, „Językowe sztuczki” czy „Te rzeczy są fajne”, w którym gościnnie wystąpił… Peja 😉

W 2000 roku ukazuje się też – co z punktu widzenia tego artykułu jest najważniejsze – odpowiedź Peji na diss Killaz Group: „Znikający punkt”. Choć nie padają w nim konkretne ksywki, z miejsca wiadomo, o kim jest mowa w takich fragmentach jak ten: „Oryginalni złodzieje, zrzynają te bezmózgi / to się w naszej Polsce dzieje / technika, tematyka, bity, muzyka / wszystko gdzieś już to słyszałem”. Oczywiście, gdy słucha się powyższych wersów, można się zastanawiać, na ile Peja – autor takich „oryginalnych” albumów jak „Slums Attack” – ma prawo do zarzucania komuś kopiowania zachodnich wzorców. Wtedy jednak sam zainteresowany najwidoczniej belki we własnym oku nie dostrzegał. Co ważne, w „Znikającym punkcie” perspektywa jest szersza, diagnoza obejmuje cały rap. Peja od atakowania kurew, które jak „góralka z Big Brothera” chcą „wypłynąć na kurestwie, i przechwałek w rodzaju: „byłem, jestem, będę mistrzem Polski w ubliżaniu” płynnie przechodzi do krytykowania mediów, które zabijają czystą, niewinną kulturę hip-hop (i podobno do dziś to robią): „Legenda, srenda, słowa bez autoryzacji / Powód do frustracji, konflikt to źródło sensacji”.

„Znikający punkt” został po raz pierwszy opublikowany na płycie dołączonej do, nota bene, „Klanu”. Dlaczego nie trafił na „I nie zmienia się nic”, wydaną w tym samym roku płytę Slums Attack? Opis na oficjalnym YT grupy wyjaśnia: „Zarejestrowany w całości u Decksa w domu. Utwór nigdy nie został zarejestrowany w sposób studyjny i pewnie dlatego nie zasilił kolejnego albumu SLU”. Pewnie tak, choć trzeba pamiętać, że w okolicach 2000 roku poznański konflikt ucichł.

Na kolejne zaczepki nie trzeba było jednak długo czekać. W listopadzie 2001 roku, już w T-1 Teraz wychodzi „Na legalu?”, przełomowy pod względem komercyjnym album SLU. A na nim „I moje miasto złą sławią owiane…”, klasyczne poznańskie posse-cut, które dziś wspomina się szczególnie ze względu na udział w nim Ascetoholix, Owala i Mezo, a rzadziej pamięta się o kilku szpilach wbitych, jak można podejrzewać, w nieobecnych członków Killaz Group. Autorami zaczepnych, prześmiewczych wersów są Doniu, Kris i Liber z Ascetoholix: „Konflikty, strzelaniny, wojny, powiedź to ci się śni? / Idź wypożycz se film, jeśli koniecznie pragniesz krwi / Najważniejsze, żeby gęsta piana ciekła z ust / Obracała w gruz rzeczy dobre, właśnie to jest twój gust?”.

W odpowiedzi kilka dwuznacznych fragmentów pojawiło się na legalnym debiucie Killaz Group – „Nokaut” (2002, Blend Records). Ot, np. w „Saga trwa nadal” okazuje się, że i Gural z Kaczorem są „złą sławą owiani jak Castro na Kubie”. Równolegle w gazetowych atakach nie ustawał Peja, który na każdym kroku starał się podważyć autentyczność KG (w „Ślizgu” z czerwca 2002 stwierdził, że to geje, nie gangsterzy), a wraz z nimi wrocławski Kasta Skład. W skład tego ostatniego zespołu w 2002 roku wchodził Wall-E, DJ Kut-O i anglojęzyczny MC OMA. Formacja ta, podobnie jak Killaz Group, wydała swój debiut – „Kastaniety” – w Blend Records. Działalność w jednym wydawnictwie zbliżyła obie formacje, wkrótce potem z Kasta Składu odszedł OMA, którego zastąpił donGuralesko. W takim też składzie – Wall-E, Gural, DJ Kut-O – rok później formacja wydała kolejne dwupłytowe wydawnictwo „Kastatomy”.

Bliska znajomość Gurala z Waldkiem Kastą sprawiła, że ten drugi postanowił zareagować. Kulminacja konfliktu przypadł na 27 czerwca 2002 roku, gdy Peja grał koncert we Wrocławiu. W pewnym momencie na scenę wszedł Wall-E, a wraz z nim kilkanaście osób. Początkowo Kasta powiedział tylko: „Czy to nie on gada, że jest jedna rzecz, dla której warto żyć? A zobaczcie, co wyprawia!” i wrócił do publiczności. Peja próbował wrócić do grania utworów, ale przeszkadzały mu w tym – jak wynika z relacji świadka – latające butelki, śmieci i plakaty. W końcu na scenę powrócił Wall-E i przy wyłączonych mikrofonach zamienić z Peją kilka słów (wiele mówiące zdjęcia dostępne poniżej). Później koncert odbył się według planu.

Komentarze? (z rozmów Andrzeja Budy, 2002)

Waldek: – Chciałem tylko uświadomić Peji, że mnie obraża. Wiem, że Hip-Hop w przeciwieństwie do innych gatunków rządzi się swoimi prawami. Dlatego wszedłem na scenę przed jego fanami. Było nas 13 osób i widziałem jak on mięknie. Chcę od niego usłyszeć jedno słowo – „przepraszam”.


Peja: – Ale nic mi nie zrobili. Nie przestraszę się jego, ani jego ludzi. Wally zachował się tak prowokacyjnie, bo na konflikcie ze mną chce wypromować siebie. (…) Graliśmy dalej, ale myśleliśmy, że dojdzie do rękoczynów. Nas było trzech, ich trzydziestu. Nie boję się ich i będę jeszcze grał koncerty we Wrocławiu. Wiem, że KASTA nie zagra w Poznaniu, bo nie ma tam fanów.

Waldek: – Szanuję Peję jako kolegę po fachu, za jego teksty o społeczeństwie, pełne bólu. W kwietniu [2002 roku, a więc jeszcze przed wrocławską „interwencją” – przyp. CGM.pl] wysłałem mu mejła, że gratuluję mu sukcesu komercyjnego płyty „Na legalu”, mimo że nazwał mnie wrogiem.


Gural: – Powiem jedno: Wally chciał dobrze i postąpił według swoich zasad. Nikt tam nie chciał napierdalać trzech typów z innego miasta. On chciał po prostu powiedzieć parę słów oko w oko, przy świadkach. Wyjaśnić. Być może Peja nie chciał disować 71, może po prostu niefortunnie to ujął. Mnie bardzej ubodło, że on się uważa za numer 1 i pizga to w gazecie.

Darek Szermanowicz (reżyser teledysków): – Moim marzeniem jest nakręcić teledysk, w którym Peja i Gural walczyliby ze sobą na ringu. A na zakończenie podaliby sobie ręce na zgodę.

A dziś?

W 2008 roku na czwartym „Mixtapie” DJ Decksa znalazł się singiel „Dla moich ludzi”, w którym doszło do symbolicznej współpracy Peji, Gurala i Kaczora:

Ten ostatni pojawił się też na solówce RPS’a „Styl życia G`N.O.J.A”:


Polecane

Share This