Oko za oko, rym za ząb – część 1

Pierwsza część serii artykułów o konfliktach w polskim hip-hopie. Na początek trochę prehistorii.

2014.05.20

opublikował:


Oko za oko, rym za ząb – część 1

Z beefami jest jak z wódką – niby zdrowiej byłoby trzymać się od nich z dala, ale jeśli już coś pojawia się na horyzoncie, trudno odmówić. I nawet jeśli za każdym razem rzecz kończy się kacem i narzekaniem, jakimś trafem polski słuchacz ciągle tych konfliktów wyczekuje. Bo rynek nudny. Bo potrzeba ognia i pikanterii. Można się cieszyć, gdy scena się jednoczy, wspomina stare czasy i nagrywa ciągnące się bez granic utwory-tasiemce, ale chyba wielu z nas podskórnie tęskni za błyskotliwymi, jadowitymi szpilami, które polaryzują słuchaczy.

Szpilami… Ba, często były to noże, parę razy nawet maczety. Przeżyjmy to jeszcze raz. Od „Anty-Liroya” do „Anty-Fokusa”. Kilkuodcinkowy przegląd beefów, które tworzyły historię. Niech się (jeszcze raz) dzieje.

Część 1 – prehistoria

Bohaterowie: Nagły Atak Spawacza, Peja, Liroy, Karramba, Wzgórze Ya-Pa 3

W 1995 roku żadnemu z hip-hopowców nie przyszło nawet na myśl to, co pięć lat później głośno wyraził Eldo na „Światłach miasta”: „Kasa, kasa, wielu się wyprze / W manii undergroundu porówna tych, co mają ją, do boysbandu”. Przeciwnie, niejeden z nich pewnie warknąłby, gdyby ktoś ośmielił się nazwać jego podziemną mentalność mianem „manii”. W którym dokładnie momencie zaczął się ten funkcjonujący do dziś podział na dobrą scenę niezależną i zły mainstream? Pewnie właśnie w okolicach debiutu Liroya, debiutu, który rozszedł się w oszałamiającej ilości i wprowadził hip-hop na stałe w młodzieżowe subkultury.

Anty



A więc Liroy się sprzedał. Sprzedał się i kozaczy. To pierwsze zdanie jest faktem, to drugie – poznańską interpretacją. Ot, rzecz o banalności beefu. Tak właśnie powstał „Anty-Liroy”: gdzieś na Grunwaldzie i Jeżycach kilkoro raperów przeprowadziło logiczny wywód, że ponieważ komercja jest be, to Liroy też raczej niezbyt fajny, a skoro on ssie, to i z nim cała kielecka scena. Gospodarzem nagrania był Nagły Atak Spawacza, ale skąd tam się wziął Peja? Pewnie z tego samego powodu, co reszta: „komercja, komercja, to mnie właśnie irytuje”. Dość powiedzieć, że dzięki tej zwrotce zaistniał w szerszym środowisku. Kilkanaście lat później, gdy uwikłał się w kolejny beef – tym razem z TDF’em – nieprzypadkowo zaznaczył, że cała jego kariera ma początek właśnie w konflikcie: „1996, podpisałem pierwszy kontrakt / Pomogła mi z pewnością z Anty-Liroya zwrotka / Poprawka, to był Anty i słuchała cała Polska”.



 

Dziś muzyczną działalność Peji śledzą wszyscy słuchacze, do Nagłego Ataku Spawacza wraca ledwie garstka (i to pewnie z sentymentu), ale gdy słucha się wersów z „Anty-Liroya”, różnica klas nie jest jeszcze tak wyraźnie zaznaczona. „Spalimy ci chałupę, rozjebiemy twoją żonę / Zabijemy ci dziecko i zgwałcimy siorę”, ogłasza Fazi, co chwilę później powtarza Peja: „Pojechałem do Kielc i dymu szukałem / Ale kurwa w środku nocy nic tam nie zdziałałem / (…) Lecz ja jeszcze tutaj wpadnę i przelecę wasze stare / Stanę się waszym pieprzonym koszmarem”.

Wszystko to oczywiście było konwencją, próbą przeszczepienia na polski grunt amerykańskich wojen gangów. Tak trzeba by tłumaczyć użycie klasycznego bitu Snoop Dogga, który raperzy nafaszerowali „spluwami”, „kurwami” i wszechobecnym „jebaniem” (bez krzty flow, rzecz jasna). Wszystko było też – podobno – jednym wielkim żartem, który w pewnym momencie wymknął się spod kontroli i dzięki Krzysztofowi Kozakowi rozszedł się w ilości 10 tys. egzemplarzy.

{sklep-cgm}

Zresztą, nie tylko popularność nagrania przerosła twórców. Gdy słucha się zwrotki Peji, słychać chłopaka, któremu z każdym kolejnym wersem coraz bardziej nudzi się mieszanie z błotem jednego człowieka, wobec czego zaczyna uderzać w kolejnych raperów („Wzgórze pedałów”: „Zajka, Wojtas, Radoskór i inne gówna / Myślicie chyba śmiecie, że nikt wam nie dorówna”), by ostatecznie wciągnąć w konflikt oba miasta („Kiedy myśmy z kolejarzem w Kielcach rządzili / No powiedzcie scyzoryki, gdzieście kurwy byli”). W tym miejskim konflikcie nie ustępował mu swoją drogą Fazi, który dorzucił do pieca tajemniczy, do dziś rodzący różne interpretacje wers: „Poznańskie disco polo jest bardziej inteligentne / Niż ty głupi chuju i całe Kielce”.

Dodajmy, że uzupełnieniem „Anty” była jego druga część z 1996 roku, zamieszczona na krążku otwierającym serię składanek „Polski rap: zakazane piosenki”:

Kochasz nienawidzić



Wzgórze na te zaczepki nie zareagowało (zareaguje dwa lata później, na inne). Liroy, owszem. W końcu ktoś próbował się wybić na jego ksywce, bezczelnie opatrzonej przedrostkiem „anty-„. Nie były to jednak jeszcze czasy, gdy słuchacze ledwo są w stanie nadążyć nad studyjną wymianą ciosów i, szczególnie, internetowymi przepychankami. Na odpowiedź kielczanina trzeba było poczekać do następnego roku, gdy na rynek trafił krótki album „Bafangoo cz. 1”.

W tytułowym nagraniu, choć nie wspomina się o poznańskich prowokatorach, jasne jest, że chodzi o NAS-a i Peję: „Liroy to komercja, Liroy to, Liroy tamto / Nie brakuje dzisiaj w Polsce wielkich znawców rapu”. W „Bafangoo” nikt nie lata z pistoletami po ciemnych zaułkach, nikt nie rzuca „kurwami” na lewo i prawo, ale nie tylko dlatego ten utwór dziś, po prawie dwudziestu latach, wydaje się mniej komiczny i bardziej przemyślany od „Anty”. Mniejsza o argumenty – konflikt był tak absurdalny, że żadna ze stron nie miała tu nic ciekawego do powiedzenia. W pierwszym starciu Liroy wygrywa ze swoją „anty” wersją technicznym dopracowaniem (jasne, momentami duka strasznie, ale trafia się kilka nieoczywistych, niedokładnych rymów typu: „przyjaciół” / „zdradził”), wokalną energią, która w pojedynczych nagraniach mogła imponować, i elegancką strukturą utworu, z podziałem na zwrotki i nośny refren. Innymi słowy: wygrywa budżetem i możliwościami.

Uzupełnieniem do tytułowego nagrania z „Bafangoo” był inny utwór z tej samej płyty: „Liroy był, Liroy jest i Liroy będzie (Amen)”. I znów: agresywny, niespokojny bit z fragmentami z Rakima i Dr. Dre, a do tego bragga połączone z atakiem bez konkretnych nazwisk:

Trzeba przejść do czynu



Na „Bafangoo” najostrzej zareagował Peja razem ze Slums Attack na złożonej z czterech utworów EP-ce „Mordercy”. Zamykający ten mini-krążek utwór „Modus operandi” rozpoczynał się od mistyfikacji: z fragmentów z Liroya złożono krótką zwrotkę, w której kielecki MC sam siebie obraża, ogłaszając: „Nie wiem zupełnie, co to znaczy rap” lub „Powiem wam jedno, Liroy to cienias i chuj”.

Reszta nagrania to już jednak solidna porcja jadu, który sączył się głównie z ust Peji i – w kilku wersach – Icemana. „Ze Spawaczami to tylko była pierdolona zgrywa”, przyznał poznaniak, choć nie znaczy to, że tym razem chciał obrócić całą sprawę w żart. Przeciwnie, deklaruje, że „pierdoli już bluzgi, trzeba przejść do czynu / Pozbędziemy się ciebie, ty jebany skurwysynu”. Rzecz jasna, przekleństw nadal jest sporo, wśród tych co bardziej finezyjnych wersów mój ulubiony: „Liroy, Liroy – co to kurwa jest / To przecież zwykła kurwa do jebania jest”, ale napięcie jest już coraz większe, linijki zaś – coraz odważniejsze. Gdy słucha się fragmentów pokroju: „Nie lubię pierdla, nigdy nie siedziałem / Lecz to szczytna idea zabić takiego cwela jak ty” czy „Niech tylko Cię dopadnę, zostaniesz kurwo pobity”, człowiek od razu zastanawia się nad tym, jak ta licentia poetica zostałaby odebrana w dobie Internetu i wszelkich maści pozwów o naruszenie czegokolwiek. W końcu kilkanaście lat po „Modus operandi” takie wersy stały się wodą na młyn obrońców świata, z p. Ryszardem Nowakiem na czele. W tym momencie Peja przybija mentalną pionę z Hukosem.

A dziś



Pamiętacie teledysk do „Piętnastaka”? Gdy z głośnika dobiega wers: „Niejedna draka – beefy, ploty, legendy”, na ekranie widzimy Peję i Liroya rozmawiających gdzieś na backstage’u. Dziś tamten konflikt z połowy lat 90. jest już historią. Panowie pogodzili się ponoć oficjalnie na koncercie charytatywnym dla Radosława Pazury w 2003 roku, później kilkukrotnie deklarowali sztamę, Liroy opowiedział się też za Peją podczas konfliktu z TDF’em.

Polecane

Share This