Tymon w „Must be the Music” – gdzie leży granica obciachu? (felieton)

I czy faktycznie mamy z nim do czynienia?

2015.12.13

opublikował:


Tymon w „Must be the Music” – gdzie leży granica obciachu? (felieton)

Jeśli spojrzeć na muzyka czy innego artystę jako na profesję i pamiętać jednocześnie, że każdy musi z czegoś żyć, to na czym polega taka praca? Na komponowaniu i nagrywaniu utworów, które później można spieniężyć na różne sposoby. Płyta, streaming, koncert, ZAiKS, STOART. Wszyscy to akceptujemy, nic w tym zdrożnego. Jeśli już się udaje i człowiek taki staje się rozpoznawalny, to pojawiają się nowe możliwości. Reklama, udział komercyjnych projektach, telewizyjne programy. Jedno napędza drugie, drugie napędza czwarte, piąte napędza trzecie. Forma aktywności twórczej znaczenia nie ma. Wszyscy jesteśmy równi wobec garnka i śmierci. Niektórzy do tej listy dodadzą jeszcze podatki, ale to nieprawda. Niestety. Ale te kolejne formy zarabiania przez artystę budzą już lekkie wątpliwości. U niektórych.

Zatem stoi przed nami artysta. Muzyk taki. Patrzymy sobie na niego i myślimy – ale fajny gość. Niezależny taki, niepodległy. Klawe życie ma. Trasy, gorzała, kobiety, trawa, hotele. Budzik na 13.00. Robi, co chce. Czyli stoi przed nami osoba naprawdę znana. Człowiek sukcesu. 99,9% muzyków to osoby cierpiące na brak sukcesu, zrozumienia, akceptacji. Twórczość ich znana jest najbliższej rodzinie i przyjaciołom. I zazwyczaj to bardzo dobrze dla świata. Tymi się dziś nie zajmujemy. Dziś zajmujemy się szczęściarzami, co np.: grają w reklamach i nie mogą spokojnie zjeść hamburgera w centrum handlowym, bo zaraz 39 osób zrobi im 713 fotek telefonami, a kolejne 16 podbije, żeby porozmawiać. Reszta – kolejne kilkadziesiąt osób – wlepiać będzie gały. Bezwiednie i z przyzwyczajenia. Robi tak przecież co wieczór. Gapi się w telewizor. A że rzeczywistości nam się przenikają, medialna z wirtualną, wirtualna z realem… to gapi się bezrefleksyjnie zawsze, kiedy zobaczy tzw. osobę publiczną, postać medialną, czy jak to tam nazwać. Nieważne. Ważne, że taki to ma klawe życie.

Gapienie się to jeszcze pół biedy. Są takie rodzaje aktywności (nie tylko) zawodowych muzyków, jak hip-hop czy rock, punk, reggae i metal też, których co młodsi odbiorcy najlepiej znają życie i wiedzą, co dorosły zawodowy muzyk może, co wypada mu, a czego nie wypada, broń Boże, robić. Otóż, przede wszystkim nie wypada się sprzedać. Skurwić. Trzeba być prawdziwym rock`n`rollowcem, raperem, kimkolwiek, ale prawdziwym, a nie komercyjną szmatą. Szmat nie szanujemy. Ich płyt nie kupujemy. Zatem mamy dwa światy zawodowych muzyków. Jeden zamieszkały przez prawdziwych, a nie jakiś tam komercyjnych muzyków, z którymi się identyfikujemy oraz drugi świat, ten z telewizora, pełen sprzedajnych szmat, chodzących reklam, koszących szmal za umizgiwanie się do zblazowanego widza w telewizyjnych studiach.

Śmieszne? No, troszkę. Ale jeszcze śmieszniej robi się, kiedy otwiera się okienko transferowe i przedstawiciel niezalu pojawia się w świecie telewizyjnych szmat. Albo nagle okazuje się, że ten kolorowy błazen z telewizora nie dość, że coś potrafi, to jeszcze coś sobą reprezentuje i robi to od dawna. Wtedy, w jednym i drugim przypadku następuje zabawne poruszenie. Zabawniejsze jest w tym pierwszym przypadku. Bo oto podnosi się wrzask. Zdrada! Sprzedaż! Komercha. Nie kupię jego płyt! A kupowałeś? Na koncercie za bilet byłeś? Kurde, choć na YT kliknąłeś? To za darmoszkę masz przecież. Nie? Acha.

Poziom wesołości wzrasta, gdy do chóru młodocianych fanów co życie znają najlepiej i doskonale widzą, co można artyście, a czego nie wolno pod żadnym pozorem, dołączają koledzy po fachu. Czyli inni muzycy. Z tego samego departamentu: rocka czy hip-hopu. Ich krytyka utwierdza tylko młodych miłośników danego gatunku (którego słuchają „od zawsze”) w ich przekonaniach. Całej reszcie to nie robi nic. Chyba.

Ogłoszono, że Tymon Tymański będzie jurorem w „Must be the Music – Tylko muzyka”. No i się zaczęło. Bo przecież do tej pory Tymon to był bastion niezależności muzycznej. Częstochowa awangardy. Świętość i wzór. Bo przecież Kury, Miłość, Tot Art, yass, Trupy, Transistorsi. Bo „Sztos” i „Wesele”. Bo „Polskie gówno” takie niezależne. Książkę nawet napisał wspominkową. A teraz takie coś? W Polsacie? O ja cie! O jego udziale w komercyjnych przedsięwzięciach – i to całkiem świeżych – jak „Spragnieni lata” czy to dla marki Levi`s nie pamiętamy? Acha, nie wiedzieliśmy, bo media się nimi nie zainteresowały? Bo to nie Polsat i MBTM. Czy inna telewizja. Więc szoku i skandalu nie było. Nic złego się nie stało.

Nie rozumiem tego całego zamieszania. Gdzie leży granica obciachu i czy faktycznie mamy z nim do czynienia? Prowadzenie audycji w komercyjnym radio jest ok, ale jurorowanie w telewizji już nie? A komu to w ogóle przeszkadza? Czemu nie było takiej histerii jak jurorami zostawali Titus, Negral, Czesław, Kora, Rogucki? Steczkowska i chłopaki z Afromental? A, oni robią w popie, to im wolno. Komuś to w czymś przeszkodziło? Nie. Skoro ktoś skłonny zapłacić za taką pracę, to czemu nie? Co złego jest w przytuleniu kilku groszy w taki sposób i czym on się różni występu w reklamie? I wreszcie, na koniec, jakim cudem może się to kłaść cieniem na dotychczasowej twórczości jurora? I na przyszłej?

Autorowi tytułu: „Oto koniec polskiego rocka? Tymon Tymański będzie jurorem w <<Must be the Music>>!” przyznaję tytuł prawilniaka roku. I znak zapytania w tytule nic tu nie zmienia, jeśli tekst zaczyna się słowami „Tylko nie on!”. Mowa o tekście Piotra Celeja w serwisie „Na Temat”. Nie szanuję.

Podejście tak naiwne, jak hasło hipisów o nie ufaniu nikomu po trzydziestce. Hasło faktycznie może być atrakcyjne dla nastolatków. I tyle. Nic więcej.

Polecane

Share This