Wszystko mi się miesza. Felieton Artura Rawicza

Polska scena muzyczna to złe miejsce dla perfekcyjnej pani domu.

2014.06.06

opublikował:


Wszystko mi się miesza. Felieton Artura Rawicza

Sezon festiwalowy rozpoczął się już jakiś czas temu. Za kilka tygodni jego apogeum. Wśród imprez, na których byłem i będę są takie, na które czekam cały rok i takie, na które jadę bo muszę. Właśnie wróciłem z jednej takiej. Z polsatowskiego Sopot TOPtrendy. I wszystko mi się pomieszało. Gdzie leży granica między popem a alternatywą? Jak szeroka jest strefa zdemilitaryzowana między Sopotem a Jarocinem? Przy czym klaszcze widz Polsatu, a przy czym bywalec poznańskiego Spring Break? Okazuje się, że to wcale nie są takie proste pytania!

Weźmy takie Sorry Boys. W kilka lat zespół stał się ulubieńcem alternatywnych stacji radiowych. Głos Beli i muzyczne narkotyki serwowane przez resztę zespołu szybko zapewniły mu zasłużone miejsce w orszaku artystów niezależnych, niepodległych i jednocześnie lubianych, granych i słuchanych. Wystarczyło próbować dostać się na ich koncert na Spring Break. Kto przyszedł za późno, nie zmieścił się do klubu. No i taka formacja jest nagle nominowana w konkursie „trendy” wspomnianego wcześniej festiwalu, na którym rodzimi hiphopowcy (królowie niezalu?) brzydzą się wystąpić. Ba, nie dość że nominowana, to wraca jeszcze z laurem! Z nagrodą dziennikarzy. Tak, ten zespół, który nie zabiega o poklask, stroni od kolorowych pisemek, a ich wokalistkę trzeba siłą wyciągać na tzw. ściankę, by stado fotoreporterów zrzuciło na nią ścianę światła. Ten sam zespół, który w tym roku będzie można zobaczyć w Jarocinie. Spring Break, Sopot TOPtrendy, Jarocin… no weź tu bądź mądry człowieku.

Albo inny przykład. Przykład na mieszanie i zacieranie. Akurat w Sopocie kończyłem odsłuchiwać zgłoszenia do jarocińskiego konkursu dla młodych kapel. Bo mam ten zaszczyt i jestem tam jurorem. Wydało mi się to dość absurdalne, że akurat w tamtym miejscu i czasie przyszło mi drapać się po głowie i rozdawać swoje „gwiazdki” zamiast łazić po Monciaku. Znalazłem i „oznaczyłem” kilku swoich faworytów. Jako że to taka wstępna selekcja, to wybierałem sobie takich, których chętnie zobaczę na scenie, bo dopiero tu następuje właściwa weryfikacja. No i wśród tych zespołów, dobijających się na jarocińskie sceny był taki, co się nazywał be.my. Ten sam, który odebrał właśnie statuetkę i nagrodę Jury w konkursie „trendy” w Sopocie. Niemożliwe? A jednak 🙂

No albo taki Podsiadło. Skądinąd bardzo sympatyczny gość. Też walczył w Jarocinie i wraz z Curly Heads wrócił z nagrodą. Wtedy jeszcze występował w telewizyjnym show, ale już zgromadził pod sceną masę fanek. Większości z tych fanek opadły szczęki, że ich nowy idol umie tak drzeć ryja i świetnie się czuje na scenie z zespołem, którym zdrowo napierdala. A potem ten Podsiadło cały, co to już cała Polska go poznała, co to za jednym zamachem zgarnął prawie wszystkie Fryderyki przyjechał na Sopot TOPtrendy i triumfował w konkursie „TOP”. Tak, ten sam, co z Curly Heads błysnął w Jarocinie. I ten sam, co niebawem zamknie się w studio z nowym, surowym i ciężkim materiałem CH. Bo – jak mi wyznał po Fryderykach – musi odsapnąć nieco, odpocząć o wizerunku uczuciowego i delikatnego Dawida. Czas zdjąć marynarkę i założyć kastet.

I jeszcze jedno. Królową Sopot TOPtrendy została Chylińska. Ta, która przeszła niegdyś na różową stronę mocy, podbiła serca telemaniaków, nowoczesna matka-polka, atrakcyjny kąsek dla reklamujących ubezpieczenia i inne takie. Nawrócona chuliganka, rockmanka, co pozdrawiała nauczycieli środkowym palcem. Ta sama, która z zespołem byłych wówczas muzyków Kombi przeszła do historii polskiego rocka. Kiedyś cisnęła bezlitośnie Edycie Bartosiewicz, a dziś spotkała się z nią w roli supergwiazdy na deskach Opery Leśnej w Sopocie. Jubileuszowego koncertu Chylińskiej bałem się najbardziej ze wszystkich wydarzeń toptrendowych. Niepotrzebnie. Występ był największym z pozytywnych zaskoczeń. Świetna, rockowa sztuka, mimo, że nieco przegadana, to jednak wyrywająca z butów. Numery z całej, dwudziestoletniej kariery, przede wszystkim (przepraszam za słowo) stara, dobra Chylińska. Do tego dowcipna i z dystansem od siebie i swojego darcia ryja. No więc drze się w Sopocie ta jedna z ważniejszych dam polskiego rocka, a polsatowska publika jest zachwycona i klaszcze. Zaczynam się gubić. Gmatwa mi się wszystko i miesza.

{sklep-cgm}

Wracam z tego Sopotu lekko skonfundowany. Rozpakowuję najnowszą płytę Organka (tego fajnego gościa z Sofy) i szybko sprawdzam, czy nie pomyliłem pudełek, okładek. Klasyczne rockowe trio zapieprza tak, jak nie przymierzając jakieś The Toobes czy Kim Nowak i słychać, że u Tomka w chacie płyty ze wszystkimi wcieleniami Jacka White`a raczej się nie kurzą. Zatem jeśli wszystko się już tak miesza i zaciera, to Organka, którego doskonale pamiętam z białostockich jeszcze Pozytywnych Wibracji czy fajnego projektu w ramach jednego z ostatnich FreeFormFestiwali chętnie zobaczę np. na Woodstocku. Bo dziś wszystko jest możliwe. Wszystko się miesza. Świat nie znosi nudy i porządku. Polska scena muzyczna to złe miejsce dla perfekcyjnej pani domu. Albo dostałaby zawału serca, albo zmarła z przepracowania przy porządkowaniu.

Polecane

Share This