Jak zejść ze sceny? (felieton)

Jeśli już to najlepiej jak Black Sabbath czy jak Hey?

2017.10.13

opublikował:


Jak zejść ze sceny? (felieton)

foto: mat. pras.

Wielcy muzycy i zespoły na różny sposób żegnają się z fanami, sceną i łez padołem. Raz świadomie, częściej nie. Są też tacy, co zrobili sobie z tego sposób na życie. Ok, może to lekka złośliwość, ale takie Scorpions od 2010 roku jest już w kolejnej pożegnalnej, ostatniej trasie, a Matthias Jabs twierdzi, że jak ktoś się bardzo uprze, że będzie chciał zobaczyć zespół na żywo albo panom znudzi się siedzenie w chacie, to może ruszą w kolejne trasy. Takie podejście do kończenia kariery jest bardzo soft. Równie soft postępuje Tina Turner. Królowa, Babcia – jak z olbrzymią dozą sympatii (bez złośliwości!) mówią o niej fani i dziennikarze – też kiedyś wpadała w pułapkę „ciągłego schodzenia ze sceny”. Już w latach 90. zapowiadała koniec kariery przy okazji wprowadzania jej do Rock’n’Roll Hall of Fame, potem jeszcze kilka razy mówiła, że to koniec. Przestała takie komunikaty wysyłać koło roku 2000. Coraz rzadziej się pojawiała, aż w końcu po cichutku zeszła z czerwonego dywanu, ciesząc się spokojem i prywatnością, od czasu do czasu dementując jakieś czarne plotki.

Są też odejścia tyleż gwałtowne, co spektakularne. Cały ten Klub 27, później Kurt Cobain z własnej ręki. Nieplanowanie i równie wstrząsająco, bez szansy pożegnania się pożegnaliśmy Michaela Jacksona i Amy Winehouse. Trochę inaczej, ale też zdecydowanie nieplanowanie Whitney Houston. Lemmy też raczej świadomy choroby nie był i nie planował sobie takiego końca. Są też tacy, który ewidentnie nie przetrwali zderzenia z pancernym pociągiem strasznej choroby, jaką jest depresja. Tylko ostatnio byli to Chester Bennington czy Chris Cornell. Zabrakło ostatniego akordu. Być może najbardziej groteskowa śmierć spotkała 20 lat temu Michaela Hutchence’a z INXS. Ale to nic pewnego, wciąż żadna z możliwości nie została do końca wykluczona, łącznie z asfiksją autoerotyczną. To praktyka seksualna polegająca na pozbawianiu organizmu tlenu (m.in. przez podduszanie) w celu osiągnięcia zaspokojenia erotycznego. Australijczyka znaleziono w hotelu powieszonego nago na pasku…

Absolutną klasą wykazał się David Bowie, który od lat wiedział i ukrywał przed światem swoją chorobę. Nie chciał robić żadnej taniej sensacji, zamiast tego przygotowywał płyty, w których rozliczał się sam ze sobą, ze swoją twórczością i fanami, by kilka dni po premierze ostatniego albumu odejść ku zaskoczeniu wszystkich i przemawiać zza grobu z „Blackstar”. Cohen też przeczuwał. Co najmniej jeszcze jeden wielki artysta ostatnio sugerował koniec i kariery i… ale nie zapeszajmy.

Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Ten kultowy wers Perfectu przywoływany jest zazwyczaj w chwili, kiedy podstarzałe gwiazdy nie potrafiąc poradzić sobie z upływającym czasem i uciekającym światem robią z siebie pośmiewisko. Do tych wszystkich dywagacji, przyznam ze wstydem, że może daleko i niezręcznie poza kontekstem sprowokowała mnie wizyta w kinie na filmie „Black Sabbath – The End of The End, Live In Birmingham”. To po części zapis ostatniego w historii zespołu koncertu z lutego 2017. Był to 81 koncert z wielkiej trasy „The End”, koncert zagrany u siebie, w rodzinnym mieście. Inną, ważniejszą chyba częścią tego filmu jest nienachalny dokument portretujący zespół w tych niecodziennych dla nich dniach. I tu zobaczyliśmy fajnych, sympatycznych, dowcipnych starszych panów, którzy obdarzeni wielkim dystansem do siebie, do pozycji jaką osiągnęli z zespołem czy solo, wiedzieli kiedy ze sceny zejść, by nie przekroczyć tej cienkiej granicy groteskowości.

Ten film oglądałem w środę, w czwartek gruchnęła wiadomość, że Hey zawiesza działalność na czas nieokreślony i raczej na dłużej. Kaśka Nosowska przyznała, że z decyzją, która wyszła od niej samej, zespół nosił się od ponad roku. Nazwa trasy z okazji 25-lecia formacji „Fayrant Tour”, ogłoszona przecież jakiś już czas temu, w świetle wypowiedzi Kasi dowodzi, że nie ma tu żadnej ściemy.

Życząc Kasi (i Ozzy’emu) i całej reszcie dużo zdrowia, frajdy i satysfakcji poza sceną, licząc na solowe projekty (!) wierzę, że nie obrazi się za to, że wpisała mi się w tak pierwszolistopadowy teksty. Kompletny przypadek. Buziaki!

Artur Rawicz

Polecane

Share This