BUSTA RHYMES – „Back On My B.S.”

Biorąc pod uwagę to, kto jest autorem tej płyty i ile na nią czekaliśmy, na klawiaturę ciśnie się tylko jedno słowo - rozczarowanie.

2009.07.03

opublikował:


BUSTA RHYMES – „Back On My B.S.”

Tytuł ósmego solowego wydawnictwa Busta Rhymesa jest dość przewrotny. Na „Back On My B.S.” nowojorski raper nie powraca do swoich organicznych, jazzujących korzeni. Już patrząc na tracklistę widać, że kurczowo trzyma się obranej przed wieloma laty drogi mainstreamowego potentata, który na swoje krążki zaprasza największe gwiazdy. Niestety, o ile poprzednie wydawnictwa, pomimo swojego komercyjnego charakteru, zachowywały wysoki poziom artystyczny, tu mamy do czynienia z kompletnym niewypałem.

Paradoksalnie zawinił jednak nie sam Busta, ale główie beaty, które sobie dobrał. Odtwórcze, nudne i pozbawione pomysłu – tak najkrócej można je scharakteryzować. Choć za produkcję odpowiadają w większości ludzie z najwyższej półki, to praktycznie każde słynne nazwisko zjada tu swój własny ogon. Cool & Dre dali podstawy pod utrzymany w południowych klimatach hymn „Don’t Believe ‘Em”, ale podobne brzmienie perkusji i ułożenie jej można było usłyszeć już na wielu innych podkładach tego duetu. „Respect My Conglomerate” Focusa, „Give Em What The Askin’ For” Rona Browza oraz „I’m A Go And Get My…” DJ Scratcha aspirowały najwidoczniej do miana „minimalistycznych bangerów”, ale wyszły z tego gorsze wersje „Touch It” (wielki hit Busty z poprzedniego krążka, „The Big Bang”). The Neptunes i ich „Kill Dem” buja, ale biorąc pod uwagę to, co ten duet robił dotychczas, należy tę produkcję traktować jedynie w kategoriach solidnej, rzemieślniczej roboty. Takie przykłady można mnożyć. Co gorsza, na słabe beaty trafiają słabe, nieświeże refreny. Busta wydawał się gościem, który jest ponad modą na auto-tune, a tymczasem na płycie słyszymy króla tego efektu, T-Paina, i podobne mu głosy, które psują kilka naprawdę niezłych podkładów („Hustler’s Anthem 09”, „We Want In”, „Arab Money”).

Złe wrażenie po gościach zaciera nieco sam gospodarz. W przypadku jego rapu można mówić o niewielkim „Back On My B.S.”, bo Busta rapuje często wściekle, agresywnie, z pasją, w szaleńczym tempie znanym chociażby z debiutanckiego „The Coming”. To prawdziwy mistrz ceremonii, który potrafi dzięki swojej charyźmie i flow poskromić każdego rodzaju podkład. Grzechem byłoby jednak stwierdzenie, że treść ustępuje formie. Busta ma zawsze coś do powiedzenia, i nie mam tu na myśli pojedynczych linijek, ale całe konceptualne teksty. Najlepszym tego przykładem niech będzie gwiazdorsko obsadzone, śliczne „Decision” (gościnnie Jamie Foxx, Mary J. Blige, John Legend, Common) albo „Sugar”.

Powyższe dwa numery, „Shoot For The Moon”, „Wheel Of Fortune” oraz ewentualnie „We Want In” i „Kill Dem” stanowią najjaśniejsze punkty najnowszego krążka Busty. Resztę można sobie raczej odpuścić. Biorąc pod uwagę to, kto jest autorem tej płyty i ile na nią czekaliśmy (premiera odkładana od dobrych kilkunastu miesięcy), na klawiaturę ciśnie się tylko jedno słowo – rozczarowanie.

Polecane

Share This