Chickenfoot – „Chickenfoot”

To nie jest muzyka dla starych ludzi

2009.10.19

opublikował:


Chickenfoot – „Chickenfoot”

W „Zapaśniku” Darrena Aronofsky’ego była taka scena, w której postać grana przez Mickey’a Rourke’a z rozrzewnieniem wspominała gitarowe lata osiemdziesiąte i wciąż jeszcze żywe pomniki tamtych czasów – Guns’n’Roses, Def Leppard, Mötley Crüe – stwierdzając na koniec, że „potem pojawiła się ta ciota Cobain i wszystko zniszczyła, jakby było coś złego w dobrej zabawie”. Tak to niestety wygląda – Nirvana zrujnowała życie milionom Amerykanów, sprawiając, że ta wspaniała niegdyś nacja pogrążyła się w egzystencjalnej rozpaczy, wobec której nawet ostatni przedstawiciele starego porządku byli bezradni. Jednak to właśnie dwóch pamiętających dobre czasy weteranów, Sammy Hagar i Michael Anthony (ex-Van Halen), postanowiło przywrócić uśmiechy na twarze sfrustrowanych amerykańskich rockistów w średnim wieku. Wraz z Chadem Smithem z Red Hot Chili Peppers oraz bezpartyjnym Joe Satrianim, pod szyldem Chickenfoot, rozpoczęli ostatnią krucjatę na rzecz restauracji hard-rockowego stylu życia w imię hasła „Future In The Past”, będącego jednocześnie tytułem epickiego closera ich debiutanckiego krążka. Efekt jest równie pocieszny, co ustawione, krwawe walki, które toczyli ze sobą wciśnięci w pstrokate kostiumy, podstarzali zapaśnicy Aronofsky’ego – na pierwszym z brzegu, skocznym, singlowym „Soap On A Rope” sześćdziesięciodwuletni Hagar śpiewa, że choć ma pieniądze, sławę, szybkie samochody i wszystko inne, nic nie raduje go tak jak uciechy cielesne. Ooo tak, Sammy Hagar bawi się świetnie.

W ogóle zabawa to w tym kontekście słowo-klucz. Hagar, Smith, Anthony i Satriani, to nie są jacyś tam statyści, tylko prawdziwi celebryci, dla których sam fakt znalezienia się w tym gronie jest źródłem frajdy. Nikt nie każe im podporządkować się jakiejś wyższej, zespołowej idei, natomiast, jak to w supergrupach bywa, pojawia się mniej lub bardziej świadoma potrzeba udowadniania światu, że każdy z nich jest najlepszym zawodnikiem na świecie w danej kategorii wagowej. W efekcie dostajemy prawdziwie męską muzykę, przeładowaną sterydami i leciwym testosteronem, której doskonałą monotonię zaburza jedynie power-balladka, „Learning To Fall” – podróż sentymentalna w rejony Whitesnake oraz Foreignera, ale i ukłon w stronę barokowego przepychu Meat Loafa. Poza tym jest ostro, rubasznie i z przytupem, a pozostałe kompozycje różnią się jedynie detalami – na „Running Out” irytuje skandowanie tytułowej frazy i przygnębiająca wyliczanka Hagara, „Down The Drain” stoi pod znakiem przeszywającego bólu istnienia podmiotu lirycznego, a „Get It Up” zostaje w pamięci dzięki okrzykowi bojowemu („Arriba, ‘riba”) i kuriozalnemu sloganowi („We can change the world / We gotta change the way we think about it”). A propos okrzyków bojowych – twórcy „Chickenfoot” starają się zrekompensować słuchaczowi tekstową i muzyczną beztreściowość krążka przy pomocy niezliczonej ilości zawołań („come on”, „jump on it”, „a-ha”, „whoah”, „yeah” etc.), by ten miał wrażenie, że bawi się równie dobrze, co oni.

Nie wątpię, że wspólne harce tych czterech gwiazdorów były przednie i że ich zawodowe relacje przesycone są najprawdziwszą chemią. Gdy Anthony zapewnia w wywiadach, że muzykę Chickenfoot cechuje ten sam rodzaj intensywności, co dokonania Led Zeppelin, też nie zamierzam polemizować. Jednak niezależnie od mocno dyskusyjnego podobieństwa stylistycznego obu kapel, zestawienie „Houses Of Holy” czy „Physical Graffiti” z „Chickenfoot” jest dla Hagara i kolegów równie korzystne, co porównanie radosnych rysunków sześciolatka z obrazami Moneta.

Polecane

Share This