Haju – „Elipsa”

Weźcie tę smutną, zaledwie poprawną płytę. Oddajcie Haja.

2014.06.29

opublikował:


Haju – „Elipsa”

W 2011 roku chwaliłem Haja za dojrzałość. „Międzyświat” był wówczas rzadkim przykładem prawdziwie angażującej undergroundowej płyty. Można było go jakoś odczuć, a nie tylko liczyć raperowi rymy. Z drugiej strony nie było tam tego wszechobecnego w tej chwili na scenie mazgajstwa, wyrzygiwania nieprzetrawionych, może tylko trochę nadżartych przez żółć emocji wprost na odbiorcę. Dobrze się to przyswajało, bo słuchacz czuł się jak słuchacz, nie jak psycholog szkolny. Wydelegowanie tego emce do grona drugiego składu Młodych Wilków Popkillera wydawało się więc czymś zupełnie naturalnym. Płyta w wydawnictwie nieco bardziej ogarniętym logistycznie niż Dwaem Music również.

Czas więc zająć się tym, czym Step nas uraczył. Jeden, drugi, piąty, dziesiąty numer… i słyszymy rapera przygotowanego. Przyspiesza przyzwoicie, nie szkodzi mu modulacja naturalna ani też ta autotune’owa. Gdy numer ma poruszać, flow narasta, kiedy bujać – drybluje i szermuje. Teksty są staranne, dopracowane, pewnikiem broniłyby się również na papierze. Co jednak z tego, jak wyznania przyjmuje się obojętnie, przy ocenach wzrusza ramionami? Nie ma w tym dawnej pasji, dawnego Haja pożarł nie wyróżniający się niczym raper z post-pezetowego zaciągu. Niby bardzo uniwersalny, harmonijnie rozwinięty, przy tym wszystkim jednak nijaki. Choć sam deklaruje, że chętnie podejmie spuściznę Tymona czy Kasty, to gdzie mu tam do ich wyrazistości. Przecież wystarczy, że ma w singlowym „Wojowniku” Palucha, a znika w cieniu pewności siebie, karleje w obliczu brutalnej siły przebicia poznaniaka.

{sklep-cgm}

„Elipsę” tak naprawdę grzebią bity. Nie wiem od kiedy ta cała anemiczna, filmowa, obrzydliwie manieryczna produkcja stała się standardem – chyba od „Wilka chodnikowego” Bisza (gdzie akurat idealnie pasowała do flow, do założeń, do tematów). Pianinka z wieczorków szopenowskich w gminnym domu kultury, gitary niczym na płytach prenumeratorów „Teraz Rocka”, sample wokalne, przy których ciąć żyły pozostaje i zepchnięta na dalszy plan perkusja. Wszystko to jeszcze śmiertelnie poważne, teatralne. Stypa, a nie hip-hop. W takie właśnie klimaty celuje EljotSounds i ekipa Złotych Twarzy. Kiedy łączą siły w „Do dziś” z plastikowych perkusji i rzewnych smyków oraz dorzuconego przez rapera obrzydliwego refrenu, wychodzi im Ascetoholix 2.0. Nie, to nie jest komplement. Ożywienie wnosi SoDrumatic (sam bas w „AVC” już robi robotę) i Młody G.R.O. – tyle, że ten rockowy pazur w „Drzewie” jest obgryziony, a w „Kiedy spłynie” mamy wszystko (glitche, zabawa perkusjonaliami, nośna melodyjka, punktowe uderzenia dęciaków) poza brzmieniem, wykopem pozwalającym raperowi poszaleć, a słuchaczowi ruszyć tyłek. To tzw. banger teoretyczny. Co nam po nim?

 

Zdarzają się na „Elipsie” numery niezłe. Zapomnijmy na chwilę o muzyce (który to już raz przy polskich rapowych płytach jesteśmy zmuszeni to zrobić?) – trzecia zwrotka w „50/50” z linijkami „Muszę skupić się / zbyt dużo mam na barkach / łatwo przez to zgubić sens / zachwiać konstrukcją arkad / chcę być dizajnerem i raperem w jednym / projektować nasze życie według własnych przepowiedni” to ogień. Dobrze się słucha też kawałka Pepe Skuadu, choćby przez sam fakt zróżnicowania stylów. I to na dzieło zbiorowe Haja najchętniej bym teraz poczekał. To da mu dużo czasu, by mniej skoncentrować się na spełnianiu oczekiwań, a bardziej na odnalezieniu siebie. Wciąż w niego wierzę.

Polecane

Share This