Kaliber 44 – „Ułamek tarcia”

Świeży inaczej.

2016.02.12

opublikował:


Kaliber 44 – „Ułamek tarcia”

Jeśli niektórzy z Was zastanawiali się, skąd tytuł czwartego albumu Kalibra, już jeden z pierwszych cutów na płycie wszystko wyjaśnia. „Bo ta muzyka to ułamek tarcia/ Między naszym, ziemskim wymiarem/ A czymś więcej, czymś dalej”, to wersy Magika z klasycznego już „Usłysz mój głos”. Dziś, równo dwadzieścia lat od debiutanckiej „Księgi Tajemniczej”, muzyka K44 nie ma już tak ezoterycznego wymiaru. Straciła go zresztą bardzo szybko, zastąpiona esencjonalnymi, tłustymi podkładami oraz sprawną żonglerką językową.

Tarcie jednak pozostało. Wprawdzie brak mu już tego spirytualnego charakteru, ale przyjemnie patrzeć, jak ścierają się przede wszystkim style dwóch gospodarzy. To, że dominującą postacią na płycie jest Abradab, nie jest żadną tajemnicą. Rapera słyszymy w praktycznie każdym numerze, doczekał się też kilku solowych nagrań. Giętki, budowany przez lata warsztat jest czymś absolutnie niepodrabialnym. I choć na „Ułamku…” Dab nie prezentuje niczego, czego nie słyszelibyśmy od niego wcześniej, ręce nadal same składają się do oklasków. Naprawdę, życzę każdemu weteranowi, by mając niespełna czterdzieści lat, potrafił zachować polot, uniwersalność i taką melodyjność w głosie. Gdy trzeba, Dab opowie kilka przewrotnych, zabawnych historyjek. Gdy trzeba, wbije też kilka szpil młokosom i podbuduje swój autorytet. Potrafi nawet zarymować coś niebanalnego o miłości na granicy off-beatu i spoken-word. Te wersy uginają się od rymów, nieoczywistych skojarzeń i charakterystycznej dla śląskiej sceny składni. Równocześnie są jednak odpowiednio dojrzałe, pisane przez wkraczającego w wiek średni ojca dwójki dzieci.

I taki oto raper – wchodzący w podkłady miękko, z gracją – ma za partnera swojego brata, weterana z zaległościami. To jednak, że Joka przez wiele lat nie był aktywny muzycznie, bywa i wadą, i zaletą. Wadą, bo jednak zdarza mu się tu i ówdzie sylabizować lub złożyć kilka topornych rymów. Zaletą, bo w tym prostym warsztacie tkwi potencjał godny mistrza ceremonii. Wersy starszego z braci Martenów mają w sobie koncertową surowość i bezpośredniość, przynajmniej jeśli chodzi o ich brzmienie. Z drugiej strony, są momenty, gdy daje znać o sobie raperski kunszt Joki. Posłuchajcie choćby, jak w wersie w „Historii”: „Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń – jest zupełnie inne” jest dopowiedziana końcówka i jak udanie zgrywa się z pozostałymi linijkami o tym samym rymie.

Zresztą nie tylko zwrotki Joki mają koncertowy potencjał. Potrafię sobie wyobrazić, jak świetnie będzie brzmiała na żywo warstwa muzyczna, świadomie konserwatywna i osadzona w latach 90. definiowanych na ogół po nowojorsku. Tyle że to żaden zarzut. Brzmienie jest czyste, selektywne i mięsiste. Szczególnie pięknie wypadają basy i syntezatory. Dopóki słyszę, że producent z taką pieczołowitością troszczy się o każdy dźwięk na krążku i dba o to, by nie przesadzić z aranżem, dopóty nie powiem złego słowa na te bity.

Album – nie licząc może komicznego nieco „Razowego” – nie ma właściwie słabych momentów. Zasługa w tym w równym stopniu gospodarzy, co niezawodnego Gutka i nierównych, ale tym razem akurat bardzo dobrze dysponowanych Grubsona i Rahima. To płyta z wielu powodów niedzisiejsza (zapomniana idea skitów!), ale nie myślcie, że zmurszała. Gdy Dab i Joka mówią o świeżości swojego krążka, nie mówią głosem głodnego nowinek gimbusa, ale KRS-One`a, który słowo „fresh” definiował w duchu zupełnie innym od dzisiejszego.

Polecane

Share This