Kovacs – „Cheap Smell”

Środkowy palec dla Klubu 27.

2018.09.10

opublikował:


Kovacs – „Cheap Smell”

grafika: mat. pras.

Jak mam zacząć ten tekst, żeby Was zaintrygować, żebyście wytrzymali choć do połowy i za sekundę nie kliknęli dalej? Jak skutecznie pisać o fenomenalnej artystce, która wydała kolejną atomową płytę, a o której u nas prawie nikt nie słyszał? No jak? Że kosmicznie utalentowana? Że turbo intrygująca? Że w Klubie 27 wszyscy czekali na nią z otwartymi ramionami, a ona, na szczęście, pokazała im faka? Że dotykając mrocznych kwestii popapranych relacji, ukrytych pragnień przypudrowanych koką i życiowo wykoślawionych uczuć topionych w whiskey jest autorką radosnego hymnu szczęśliwie nadciągającego weekendu, bezczelnie rozpoczynanego już w piątek rano? Że jest kompilacją wszystkich twoich strachów i szczęść? Twoich, moich, jej, tej niepozornej dziewczyny i tamtego pozornie gruboskórnego s******yna? Zadziałało? To jedziemy, szkoda czasu, bo to już druga jej płyta!

Kiedy trzy lata temu debiutowała albumem „Shades of Black”, opowiadałem o niej, że gdyby Nick Cave z Amy Winehouse ten-teges, to ona, Kovacs, byłaby ich nieślubnym bękartem. Dziedzicząc po tatku mrok, a po mamusi wrażliwość… I mówiłem to tak o jej emocjonalności, jak i o muzycznej powierzchowności. Wtedy podbiła kilka europejskich rynków, skosiła kilka ważnych nagród, a u nas cisza. A przecież tak mało i tam, i tu, świetnie zaaranżowanej i jeszcze lepiej zaśpiewanej muzyki dla dojrzałych, pokancerowanych i wybrednych.

Trochę się bałem. Po takim debiucie i z wciąż odwlekaną premierą drugiej płyty ryzyko, że ta drobna, dzika dziewczyna z układem nerwowym zamiast skóry zostanie wessana, strawiona i wydalona przez tłuste, chciwe cielsko szołbiznesu było bardzo duże. Na szczęście nie dała z siebie zrobić drugiej Selah Sue, jednosezonowej Grace Jones, czy – jeszcze gorzej – małej Adele. Wymknęła się im i pokonując ekscytację oraz potrzebę natychmiastowego udowodnienia światu, że „syndrom drugiej płyty” jest nie w jej głowie, a w głowach krytyków, ryzykownie długo nagrywała, poprawiała, przekładała, nagrywała, poprawiała i wciąż zapowiadała drugi album.

Nieślubne dziecko Amy Winehouse i Nicka Cave’a

„Shades of Black” to zapis mrocznego, popapranego okresu w jej życiu (jest współautorką tekstów). Na „Cheap Smell” robi, w różnych wymiarach, krok do przodu. Mimo wymiany praktycznie całego zespołu zatrzymuje przy sobie to, za co pokochali ją ci, co ją poznali. Muzycznie rozwija się, aranżami zawstydza wszystkie gwiazdki odkryte dzięki muzyce do reklamy batoników czy innych pierdół. Tekstowo jawi się jako ta, której brakowało wszystkim znudzonym błahym, różowym lukrem serwowanym przez kolejne „odkrycia z talent show” lub zmęczonych rapem i autotunem.

„Cheap Smell” to krok dalej, to znacznie więcej, niż „Shades of Black”. Nie oznacza to, że pępowina została w całości przecięta. Bo takie numery jak singlowy „Black Spider” czy „Play Me” z tekstem „Can’t stop thinking about my man / Even when he calls me Suzanne (…)”, to dowód na bardzo głęboką ewolucję, a nie rewolucję w jej twórczości. Druga płyta jest znacznie bogatsza, przyozdobiona takimi perłami/petardami jak „I better run” (jakby jej dziadkiem był Bobby McFerrin – sprawdźcie czemu?) czy walący drobną piąstką z całej pary w upudrowany koką nos „Adickted” z grą słów godną wspomnianego Cave’a – „He’s a dick, he’s a dick, he’s adickted / To another lady…”. Są tu, na tej płycie, ze dwa momenty, w którymi fani Adel mogą się zachłystywać, a to, daję słowo, najsłabsze momenty. Podobnie było na debiucie. Zaś o rozmachu „Cheap Smell” niech świadczy utwór „It’s the Weekend”. Macie jeszcze szansę posłuchać go, zanim stanie się on wielkim hitem i zostanie zaorany przez rozgłośnie radiowe i stanie się obowiązkową pozycją wśród koncertowych bisów. Taka Kovacs to dla mnie kompletne, jakże fantastycznie, zaskoczenie.

Wyżej próbując opisać Kovacs użyłem niewybrednego porównania do Amy i Cave’a, Przepraszam za to, ale sami posłuchajcie „Mama & Papa” – „Mama-mama when I was born / Where was dady and why did he go (…). What does it do to you, mama / Do I remind you of papa”. A jeśli nie wiecie, od czego zacząć ten brudny romans z Kovacs, to zacznijcie od singlowego „Cheap Smell”, bo to numer, który doskonale pasuje tak do pierwszej, jak i do drugiej płyty.

Nie obchodzi mnie, w co wierzycie, ale jak już dacie się porwać tej elektrycznej lasce, to odprawcie trochę czarów w swoim obrządku w intencji rychłego zobaczenia jej na żywo w Polsce i krótszego oczekiwania na kolejną jej płytę. Należy się to i jej, i nam.

Artur Rawicz

Ocena: 5/5

Polecane

Share This