Lilly Hates Roses – „Something To Happen”

Muzyczne slow city.

2013.08.10

opublikował:


Lilly Hates Roses – „Something To Happen”

Niewielkie, otulone poranną mgłą miasteczko, kilka osób siedzi na ławce przystanku autobusowego, ktoś kupuje bułki i mleko, ktoś inny gazetę i paczkę fajek. Jest weekend, więc nikt się nie spieszy, ludzie znajdują czas, żeby zamienić kilka kurtuazyjnych słów, uśmiechają się do siebie, kłaniają. Okładka debiutanckiej płyty Lilly Hates Roses pokazuje dachy budynków, ale powyższy opis dobrze oddaje to, co dzieje się na dole. Poznańsko-toruński duet mimowolnie tworzy hymny małomiasteczkowej społeczności.

Celowo unikam słowa „prowincjonalny”. W muzyce Lilly Hates Roses nie ma bowiem miejsca na prowincjonalizm – Kamil Durski i Kasia Golomska patrzą na to, co dzieje się w muzyce globalnie i wpisują się w popularny od kilku lat nurt indie folku. Nie mają rozmachu Mumford & Sons, znacznie bliżej im do minimalizmu spod znaku Bon Iver czy też Angusa i Julie Stone. Delikatne brzmienie budują w głównej mierze na gitarze akustycznej i swoich ciepłych, znakomicie uzupełniających się głosach. Trudno uniknąć porównań z Paulą i Karolem –  zestawienie tego duetu z Lilly Hates Roses wydaje się wręcz naturalne, choć przyglądając się uważniej dostrzegamy sporo różnic – Lilly Hates Roses bardzo oszczędnie korzystają ze wszelkiej maści dodatkowych instrumentów i brzmień. Syntezatory w „Let The Lions (In My House)” w piękny sposób budują klimat, pozostając jednocześnie niemal niedostrzegalne. Równie sprytnie ulokowano instrumenty smyczkowe pobrzmiewające w tle delikatnego „Only A Thought”.

Pomysł na ubranie piosenek w odpowiednie dźwięki znalazł Maciej Cieślak, znany choćby z kultowej Ścianki. Brzmienie Lilly Hates Roses ocieplił dodatkowo Andrzej Smolik, który odpowiada za mastering „Something To Happen”.

Fenomen Lilly Hates Roses polega na prawdziwości i bezpretensjonalności piosenek umieszczonych na „Something To Happen”. Z jednej strony delikatnie przepraszająca, absolutnie nienarzucająca się postawa może być pułapką, bo w gąszczu wyskakujących z lodówki gwiazdek łatwo przeoczyć Kamila i Kasię. Z drugiej jednak urok płynący z piosenek duetu sprawia, że po prostu nie można przejść obok nich obojętnie. Dysponując dziesięciostopniową skalą dałbym mocne 7/10, dlatego mając mniejsze pole manewru naciągam do czterech gwiazdek. Debiutantów trzeba przecież wspierać, poza tym w Lilly Hates Roses słychać naprawdę duży potencjał.

Polecane

Share This