Mew – „No More Stories”

Bajki dla dorosłych

2009.09.30

opublikował:


Mew – „No More Stories”

Życie w Danii musi być klawe. Pal licho, że cena piwa w duńskim pubie w Polsce wystarczyłaby na kupno całego browaru. Szerokie ścieżki dla rowerzystów, zakaz wjazdu samochodów do centrum większych miast, czy wreszcie dochód PKB na głowę stanowiący równowartość przeciętnego afrykańskiego państwa przesłoniłyby wszelkie niedogodności.

Dania musi być klawa, serio, jeśli takie krążki jak piąta płyta zespołu Mew dochodzą tam do szczytu list przebojów. Już nawet nie chodzi o to, że u nas na pierwszym miejscu albo jakaś składanka z wymiennymi przebojami albo Andrzej Piaseczny albo świeżo upieczeni celebryci z Behemotha. Chodzi raczej o szacunek do muzyki, której masową nazwać żadną miarą nie można. Ba, ta teza mogłaby odnosić się do innych krajów skandynawskich: No More Stories / Are Told Today / I’m Sorry / They Washed Away / No More Stories / The World Is Grey / I’m Tired / Let’s Wash Away (to cały tytuł, tak) dotarło do trójki zestawienia sprzedażowego w Finlandii i w Norwegii. U nas, jeśli w jakikolwiek sposób ta płyta może zostać powiązana z cyfrą jeden, to tylko dlatego, że pewnie sprzeda jej się jeden egzemplarz.

To krążek, który mógłby stanowić ścieżkę dźwiękowej bajki dla dorosłych, pełnej niezidentyfikowanych stworów, pociągających i odrzucających zarazem. Mew nie wprowadzają znaczących zmian do swego stylu, to jasne, w tym rozumieniu o jakiejkolwiek wyjątkowości nie może być mowy. To nadal dream-pop i prog-rock (co niebezpieczne) razem wzięte. Słodycz i arytmia. Prawość i pokiereszowanie. Hałas i eteryczność. W New Terrain, ołpenerze przecudnej urody, gdzie ścieżki poszczególnych instrumentów są puszczone wprost i od tyłu, dzieje się więcej, niż na przeciętnym krążku podpinającym się bezrefleksyjnie do modnego alternatywnego nurtu. To właściwie zabawa w „tak” i „nie”: albo poddajesz się tej estetyce bez reszty albo zrazu ją odrzucasz. I choć obrany kierunek wręcz zakłada nieustanne startowanie z wysokiego „C”, to słychać, że panowie mają niezły fan, z tego co na tej płycie uczynili: w singlowym Introducing Palace Players bawią się w disko, soczyste, surowe. Niekoniecznie smutne. Równie przebojarsko jest w Tricks of Trade, które przy odrobinie wyrozumiałości mogłoby pojawić się na nowym singlu Cut Copy. Jeśli nie wzruszysz się przy pląsającym Sometimes Life Isn’t Easy, jesteś bez serca (choć oczywistość tytułu sugerowałaby, że kiedy faktycznie sięgniemy po chusteczki, oni będą naśmiewać się z naszej naiwności do rozpuku). Z kolei, Hawaii to jedna z najlepszych piosenek tego roku w ogóle:choć wykorzystująca witalne, słoneczne brzmienie ksylofony z plaż Honolulu, to gdzieś podskórnie pojawia się niepokój i niezdecydowanie, co słychać najmocniej w wielowarstwowym bridżu. Wielopłaszczyznowość jest chyba w ogóle kluczem do twórczości zespołu – falset prowadzi zestaw głosowych nakładek, bas ściga się z gitarami o to, kto mocniej, lepiej i ciekawiej, perkusja wyczynia cuda, raz to eteryczne, raz to krwiste klawisze napędzają całość. A czasem znienacka wybuchnie kwestionująca dobry stan słuchacza improwizacyjna, naładowana napalmem emocjonalnym, bomba, podkreślająca umowność całej sytuacji. Zwodzą nieustannie, bo przecież posiłkują się lamerskim pomysłem. Ale przecież nie o to chodzi, by gonić króliczka.

Maciek Tomaszewski / slodkogorzkie.wordpress.com

Tagi


Polecane

Share This