Okoliczny element – „Teatr uliczny”

Renesans zajawki.

2014.07.07

opublikował:


Okoliczny element – „Teatr uliczny”

Ten duet z Opola od początku brzmiał, jakby chciał robić muzykę wyłącznie dla swoich ziomków. Tyle że poziom ich pasji, dawno nie słyszana naturalność, zjednał im sporo osób. Dzielili już kawałki z Mesem, Lilu, Reno, Rasem, Te-Trisem, Cirą, Hukosem i Kubą Knapem. Dorobili się nawet płyty „na legalu”.

Mimo, że 21 miejsce zestawienia OLiS to całkiem niezła recenzja, to ja akurat nie byłem specjalnym fanem wydanych przed dwoma laty „Koszy zerwanych”. Odniosłem wrażenie, że panowie nie za bardzo wiedzą, czy chcą pozostać niesubordynowanymi przedstawicielami opolskich podwórek, czy może poszerzyć muzyczną formułę, powiedzieć coś więcej. Niezręczny półprofesjonalizm nie wpłynął najlepiej na klimat płyty, ulotnił się gdzieś firmowy luz, a wtedy wylazły na wierzch zwykłe warsztatowe braki. Niby Okoliczny Element tak jak w jednym ze swoich hiciorów „robił coś dobrego, robił coś złego”, ale krążka nie chciało się wcale zostawić, żeby grał w kółko. Z tym większą radością przyjąłem fakt, że wydany niezależnie „Teatr uliczny” to powrót na stare śmieci. 

Słucha się go z dużą frajdą, bo to nie jest płyta wyuczona, wypracowana, ale wydeptana na kwadracie i na jego obwodzie. Od gości, którzy wiedzą, jak rżnąć głupa, gdy „pałarz” podejdzie do ławki, zdają sobie sprawę, gdzie kałuża stoi cały rok, a na nowe dzieciaki z bloku reagują szybkim „weź, weź, daj spokój”. Tych co mówią po swojemu, śmieją się ze specyficznych rzeczy i to ty musisz wejść ich w świat, nie że oni będą wkradać się w twoje łaski. Jest to – jak zwykle zresztą u tej ekipy – album dla „tych, co wiedzą”, co na starym polskim rapie zęby zjedli. Idealna do prowadzonych w oparach dymu małych śledztw – „słuchaj, a tutaj to on poczynił aluzję do tego i tego”. Z drugiej strony laik też odnajdzie się dobrze, nikt się na nic nie sili, wszystko wzięte z życia, bez „litrów potu i mikrofonu rozpalonego”, żadni poeci, „normalne chłopaki nie żadne odmieńce”. No ale też i nie przygłupy, porozumiewające się monosylabami karki. Raper z Okolicznego Elementu wie kim jest na przykład Minnie Riperton. Tak swoją drogą, a Ty wiesz, czy właśnie się wstydzisz?

Prosta i wdzięczna to gadka o konfidentach, słabych emce, blantach, koszykówce, idiotach nie wiedzących, kiedy się oddalić czy o tym, że się zwyczajnie człowiekowi nie chce. Czasem tekst potrafi zdziwić – na przykład w „Romantycznym elemencie” grupa bezceremonialnie, szczerze i prostolinijnie mówi o miłości. Jest w tym oczywiście pewna niedojrzałość, ale taka, która rozczula nie razi i z którą (jak mniemam) łatwo się mężczyznom zidentyfikować. Posłuchajcie refrenu do „Otwieracza” – „Oni są jak hop siup bęc trala la la / nie znam chłopa, wypierdalać / wszystko na damę, dla ciebie król serce / słabi emce jebią jak buty po gierce” – niby trochę żenuje, no ale kiedy siedzicie z kumplami z osiedla na schodach z piwem w ręku, to przecież nie rozmawiacie o WIG 20 i Cormacu McCarthym, tylko lecą takie właśnie teksty. Poza tym wspomniany refren żre jak dziki. W „Rapowym przekazie” jest absolutnie bezbłędnie, w sferze niedomówień zostaje dokładnie to co powinno w niej zostać: „Lepiej mieć dziesięć zeta niż zeta dziesięć / to jak trafić rzut za trzy / jedną nogą w rapie, drugą w morzu alko / z jednej strony wszystko spoko, z drugiej nie bardzo”. Wszystko na temat! Ninja ma flow naturalny, płynie automatycznie jak ten zwierzak wrzucony do wody i zawsze sobie poradzi. Mej nie ma tego szczęścia, ale może i lepiej, bo się musi bardziej namęczyć, żeby zwrócić uwagę tym co napisał, skojarzeniem, porównaniem.

 

Proszę się nie dać do końca nabrać na to „rap jak kiedyś”. Bo niby produkcja voltowo-ośkowymi czasami pachnie, ksywki bitmejkerów mogą sugerować wygłupy, wajb jest retro, no ale specjaliści to robią  – próbka lepiej przycięta, bas lepszy, perkusje skuteczniej niesie, a całość po prostu płynie. W erze przeładowanych gniotów od jegomościów zastanawiających się, gdzie do bitu  dograć harfę, gdzie koto, a gdzie dzwony rurowe, dostajemy odpowiedni groove i zajebiście dobrane sample. Ciężkie smyki idealne do osiedlowych hymnów, beztroskie, laidbackowe gitarki na stany alternatywne, ale i przesterowane gitary elektryczne, co by energiczniej machnąć łbem. Szkoda tylko, że w „Sport-Tofcach” źródło to samo co w singlowym nagraniu Jeżozwierza. Rany, wypominanie komuś, że ma taką samą próbkę jak kolega po fachu i że niewiele z nią zrobił, cofa nas o kilkanaście lat. Wzruszyłem się.

 

„Koty ze sceny śmierdzą i nie chcą zejść, yo / a jak puszczasz mój rap, to jak im spuścić wpierdol” – rzecze Ninja. No to wpierdolmy tej scenie pozwalającym zarabiać przewożonym, zakłamanym czy po prostu głuchym. Ja puszczam „Teatr Uliczny” jeszcze raz. Ostatnio leciał cały dzień, tym razem jednak w ogóle nie mam dość.

Polecane

Share This