Sonic Youth – „The Eternal”

Wciąż jest to ten sam zespół co kiedyś

2009.10.15

opublikował:


Sonic Youth – „The Eternal”

Upadają państwa, przychodzą i odchodzą nowe mody, pojawiają się nowe nadzieje rock’n`rolla, o których zapominamy jeszcze szybciej niż się pojawiają. A Sonic Youth wciąż z podziwu godną regularnością nagrywają nowe albumy.

Szesnasty studyjny album nowojorskiej grupy był zapowiadany jako jedno z najbardziej piosenkowych wydawnictw Sonic Youth, ale nie myślcie, że Thurston Moore i reszta postanowili zaatakować listy przebojów. Wciąż jest to ten sam zespół co kiedyś i już po kilku pierwszych sekundach rozpoczynającego album „Sacred Trickster” słychać, z czym mamy do czynienia.

Sonic Youth, w przeciwieństwie do wielu innych długowiecznych zespołów (w tym roku stuknęło im już 28 lat!) nigdy nie zeszli poniżej pewnego ustalonego poziomu i na żadnej ze swoich poprzednich piętnastu płyt nie wciskali słuchaczom kitu.  Podobnie jest i na (dedykowanym zmarłemu w styczniu Ronowi Ashetonowi z The Stooges) „The Eternal”. I choć nie jest to album tak przebojowy jak „Dirty” ani tak eksperymentalny jak choćby „Confusion Is Sex”, to jednak trudno jest tu mieć cokolwiek do zarzucenia. Wciąż mamy charakterystyczne, wzajemnie uzupełniające się wokale Thurstona Moore i Kim Gordon, niebanalne melodie oraz przedłużające kompozycje, tak charakterystyczne dla Sonic Youth, gitarowe zgrzyty. Kilka utworów z pewnością wejdzie do koncertowego repertuaru zespołu – sam chciałbym na żywo usłyszeć „Anti-Orgasm”, „What We Know” czy wspomniany wcześniej, promowany ciekawym teledyskiem „Sacred Trickster”.

Trudno powiedzieć, by Sonic Youth na „The Eternal” wyznaczało jakieś nowe ścieżki czy odkrywało nieznane wcześniej muzyczne rejony. Album ten jest jednak potwierdzeniem klasy tego niebanalnego zespołu i cieszę się, że nowojorskiej ekipie wciąż chce się nagrywać płyty, których zadaniem nie jest jedynie odcinanie kuponów od zdobytej wcześniej sławy. „The Eternal” to album szczery, nagrany na luzie, bez żadnego zbędnego ciśnienia – i to jest chyba właściwa recepta na muzyczną długowieczność.

Michał Karpowicz / uwolnijmuzyke.pl


Polecane

Share This