The Killers – „Wonderful Wonderful”

Czy o tego świeżaka ktoś się pobije?

2017.10.09

opublikował:


The Killers – „Wonderful Wonderful”

Jak to się stało, że Killersi stali się tak mało ważnym zespołem? Czy my coś przegapiliśmy, czy może ten długi artystyczny niebyt to wina wyłącznie Brandona Flowersa i jego przyjaciół? Ich błędnych decyzji, słabych albumów, mało porywających singli? Bo chyba faktycznie coś jest na rzeczy, skoro na premierę nowej płyty załogi z Las Vegas reaguję co najwyżej wzruszeniem ramion. Na szczęście, jak się okazuje, ich piąty album „Wonderful Wonderful” – choć nie taki cudowny, jakby mógł na to wskazywać sam tytuł – to jednak nie jest aż taki zły. Jak ich ostatnie dwa krążki.

Nie trzeba być wnikliwym tropicielem muzycznych poczynań Morderców, żeby nie zauważyć, że ich poprzedni, wydany równe pięć lat temu album „Battle Born” nie był – mówiąc delikatnie – najwyższych lotów. I chyba właśnie stąd wzięło się tak długie milczenie amerykańskiego kwartetu – widocznie sam zespół chciał zapomnieć o swoim „wybryku”.

Ale „dość już nad tą trumną”, bo przecież The Killers mają dla nas muzycznego świeżaka. Tak przynajmniej anonsował piąty studyjny materiał swojej formacji Flowers. Mówiąc na przykład, że podczas pracy w studio muzycy odzyskali radość  komponowania i wspólnego nagrywania. – Rozmawialiśmy dużo o tym, co nam sprawiało frajdę w pierwszych latach działalności i próbowaliśmy obudzić w sobie te same, pozytywne emocje – mówił w jednym z wywiadów lider i wokalista The Killers. Czy to się udało? Moim zdaniem połowicznie.

 

Wszyscy chyba pamiętamy niezwykłą passę tej grupy w połowie ubiegłej dekady. Wydając dwa pierwsze krążki „Hot Fuss” (2004) i „Sam’s Town” (2006) Brandon Flowers, Dave Keuning, Mark Stoermer i Ronnie Vannucci Jr. wdrapali się na muzyczny Olimp. Dołączyli tym samym do sław nowego rocka początku naszego wieku – takich, jak Franz Ferdinand, The Strokes, Keiser Chiefs, Arctic Monkeys, Kasabian, Arcade Fire czy przede wszystkim Kings Of Leon. A więc tych, którzy tchnęli ożywczego ducha we współczesną, gitarową muzykę. Obudzili ją, czy wręcz zdefiniowali na nowo stawiając na prostotę, nie bojąc się sięgać bo bardziej brudne brzmienia, a wreszcie flirtując z popem. I kto wie, czy przypadkiem najwięcej takich „radiowych” hitów w tamtych czasach nie mieli właśnie The Killers.

Przyznajcie się bez bicia – jeśli jeździliście w tamtym czasie na Open’er czy Coke Live Festival, to nie mogliście nie śpiewać wraz z Brandonem „Somebody Told Me”, „Change Your Mind”, czy „When You Were Young” – absolutnych „stadionowców”, które podgrzewały temperaturę wszędzie tam, gdzie zawitała – znacznie mocniej grająca na żywo, niż w studiu – sympatyczna ferajna z Las Vegas. Szkoda, że takich „killerów” nie ma na „Wonderful Wonderful”. Na szczęście to całkiem przyzwoita płyta. Przynajmniej w połowie.

Od kiedy bowiem słucham tego albumu, a robię to już może po raz dziesiąty czy jedenasty, to z premedytacją pomijam zestaw utworów banalnych, a nawet… niepotrzebnych. Takich, jak sięgający zarówno o stylistyki lat 70., jak i 90. „The Man”, dynamiczny i… tylko dynamiczny „Tyson vs Douglas”, okropna ballada „Some Kind of Love” nagrana z wykorzystaniem irytującego pogłosu (naprawdę maczał w tym palce Brian Eno?!). Czy wreszcie nudny jak flaki z olejem, pseudo-bluesowy „Have All the Songs Been Written?” – w dodatku z Markiem Knopflerem na gitarze. Szkoda.

 

Są tu jeszcze dwa „dziwne”, mówiąc delikatnie, utwory – „Wonderful Wonderful” i „The Calling” – utrzymane w stylistyce zadziwiająco podobnej do tej, która stała się znakiem firmowym Depeche Mode. Posłuchajcie proszę uważnie, bo muzyki tak podobnej do tej, którą robi dziś trio Gahan/Gore/Fletcher nie słyszałem nigdy wcześniej!A gdzie to dobre? Ano w środkowej części płyty, kiedy Flowers i spółka odpalają lirycznie, zaśpiewane i zagrane z pasją „Rut”, po którym równie miło wchodzi (w uszy) „Life to Come”, a wreszcie najlepszy w tym zestawie „Run For Cover” – energetyczny dance-punk zaaranżowany w uroczo kiczowatej, ale jakże przebojowej stylistyce lat 90. Nieco podobnie brzmi też najbardziej taneczny „Out of My Mind” i… tyle. I już. Więc chyba fajnie, bo „mogło być gorzej”. A tu nie ma wiochy. Dla mnie to jednak zdecydowanie za mało, aby wracać codziennie do tego materiału. Za to (psycho)fani powinni być zadowoleni!

Artur Szklarczyk

Ocena: 3/5
Tracklista:

1. Wonderful Wonderful

2. The Man

3. Rut

4. Life to Come

5. Run For Cover

6. Tyson vs Douglas

7. Some Kind of Love

8. Out of My Mind

9. The Calling

10. Have All the Songs Been Written?

 

 

Polecane

Share This