Yo La Tengo – „Popular Songs”

Muzyka Yo La Tengo to bajka, która daje cholernie dużo frajdy.

2009.11.04

opublikował:


Yo La Tengo – „Popular Songs”

Choć głupota ludzka wpisana jest w naszą kondycję, zdarzają się sytuacje, w których człowiek okrutnie pluje sobie w brodę, uświadamiając sobie jak dalece był nierozgarnięty. Wiadomo, gdy rozpoczyna się przygodę z muzyką niezależną, o wiele łatwiej chłonie się szalone historie o morzu alkoholu na koncertach Pavement czy wgapia godzinami w zdjęcia Kim Gordon i własnoręcznie przygotowuje się koszulki na których napisy dotyczą seksu, Sonic Youth i życia per se. Dużo wody w Wiśle upłynąć musi zanim w pustym łbie zakiełkuje myśl, że muzyka Yo La Tengo to bajka, która daje cholernie dużo frajdy.

Na najnowszym albumie Yo La Tengo bawią się konwencją psychodelicznego popu („Periodically Double or Triple”), wykorzystują całkowicie potencjał autocytatu w opartym na repetycji „By Two`s” czy prostej, gitarowej piosence „Nothing to Hide”, co niczym dziwnym nie jest, zważywszy na gatunkowy synkretyzm chociażby klasycznego już „I Can Hear the Heart Beating as One”. Jest kapitalne otwarcie pod postacią „Here to Fall”, napędzanej równolegle dysonansowymi gitarami i świetną figurą smyczkową, która od razu wchodzi do kanonu najlepszych piosenek, jakie amerykańskie trio kiedykolwiek napisało. Śliczne harmonie wokalne Hubley/Kaplan budują nastrój „When It`s Dark”, „All Your Secrets” ma przeurocze swingujące zacięcie – słowem, „Popular Songs” od pierwszej minuty atakuje mnogością pomysłów, rozwiązań i brzmień. Problem w tym, że te wszystkie rajcowne chwyty zespół stosował już wcześniej, wzbudzając jeśli nie zachwyt, to na pewno uznanie.

Yo La Tengo, podążając od ponad dwudziestu lat własnymi ścieżkami i nie posiadając potrzeby udowadniania czy imponowania komukolwiek pozwalają sobie na wiadomą nonszalancję, która jednak często prowadzi w ślepe uliczki. Dość wspomnieć zmierzające donikąd ostatnie pół godziny albumu, gdzie konkretne motywy przyduszone zostają niekończącymi się improwizacjami. A przecież kilka miesięcy wcześniej jako Condo Fucks byli w stanie porzucić rozbudowane formy na rzecz naprawdę fajnych garażowych piosenek z pogranicza lo-fi i wszelkiego rock&rollowego brudu. W ostatecznym rozrachunku „Popular Songs” okazuje się mniej udaną kontynuacją „And Then Nothing Turned Itself Inside-Out”. Trochę jednak szkoda, bo na przestrzeni lat Yo La Tengo pokazywali niejednokrotnie, że potrafią wyłamać wszelkie stylistyczne drzwiczki. Nie wiem czy teraz nie poszli trochę na łatwiznę.

Polecane

Share This