Ewelina Lisowska: Łatwiej napisać ambitny utwór niż piosenkę do radia

Artystka opowiedziała nam o swojej nowej płycie, kick-boxingu i spełnianiu oczekiwań fanów.


2018.05.30

opublikował:

Ewelina Lisowska: Łatwiej napisać ambitny utwór niż piosenkę do radia

foto: mat. pras.

Publikując przed kilkoma dniami piosenkę „T-shirt” Ewelina Lisowska nie podejrzewała, że prześmiewczy tekst zostanie przez część słuchaczy odebrany bardzo dosłownie i ściągnie na nią sporo negatywnych opinii. – Napisałam bardzo przegięty tekst, kiczowaty, użyłam w nim tak banalnych sformułowań, że nie spodziewałam się, że ktoś uzna, że to jest na serio – mówi nam Ewelina. „T-shirt” jest pierwszym singlem zapowiadającym planowaną na 22 czerwca nową płytę artystki. Ewelina zdradza nam jej tytuł, mówi o tym, dlaczego nie widzi nic złego w sugerowaniu się oczekiwaniami fanów podczas pracy nad muzyką, a także opowiada o drugiej pasji pochłaniającej jej od półtora roku mnóstwo czasu.

W jakiej kondycji jest nasze poczucie humoru?

Ostatnio przekonałam się, że chyba nie jest z tym najlepiej. Udostępniłam utwór, który wydawało mi się, że jest tak oczywistą satyrą, jak to tylko możliwe. Napisałam bardzo przegięty tekst, kiczowaty, użyłam w nim tak banalnych sformułowań, że nie spodziewałam się, że ktoś uzna, że to jest na serio. Ten tekst jest miejscami wręcz prostacki. Ale taki właśnie miał być, bo od początku powstawał jako żart.

Słuchacze znaleźli też inny problem – w jawnie antyszowinistycznej piosence doszukali się nawoływania do przedmiotowego traktowania kobiet.

Tak, tak, dokładnie jakbym sama była taką ozdobą mężczyzny i przyklejała się do niego. Trenuję kick-boxing, jestem niezależna, rozwijam swoje pasje i gorąco zachęcam do tego wszystkie kobiety. Życzę im, żeby się spełniały, nie doczepiały do nikogo, tylko działały na własną rękę.

Spodziewałaś się tak ostrych reakcji?

Widzę, że wiele kobiet o coś walczy. Ja nie muszę walczyć o nic z mężczyzną, nie muszę się z nim przepychać. Nie czuję się w niczym gorsza od mężczyzn. Te, które się oburzają, że można tak traktować kobietę… to nie jest piosenka o nich. One już zaczynają o siebie walczyć, komentując ten tekst i wyrażając sprzeciw. Dla mnie to jest spoko, że z drugiej strony komentują to mężczyźni, mówiąc: „No jak, przecież ja nie traktuję tak swojej kobiety”. Fajnie, że walczą o siebie, ale nie sądzę, żeby moja piosenka była dobrym celem ich ataków. Bo ona przecież nawet przez moment nie jest serio. Nie ma też sensu dramatyzować, bo po paru dniach od premiery widzę, że zdecydowana większość słuchaczy zinterpretowała ten tekst właściwie. Ci, którzy się o niego ciśnieniują, są w mniejszości.

„T-shirt” to mimo wszystko także prztyczek. Trochę do mężczyzn, ale też do części kobiet.

To przerażające, że takie kobiety też są. Nie mają żadnych ambicji, ich jedynym celem jest znalezienie bogatego męża.

 

Może przy okazji następnego singla warto wysłać komunikat wprost: „Uwaga, żarty”.

Chyba nie będzie takiej potrzeby. „T-shirt” jest pod tym względem wyjątkowy, to jedyna prześmiewcza piosenka na płycie. Kiedy usłyszałam ten bit, funkującą gitarę, wiedziałam, że to nie może być piosenka o takiej normalnej miłości, o tym, że dziewczyna wzdycha do faceta. Przecież w połączeniu z tą kompozycją, taki tekst zabrzmiałby śmiesznie. A piosenka podobała mi się do tego stopnia, że nie wyobrażałam sobie, żeby jej nie nagrać. No i jedynym sposobem na przedstawienie tego utworu, było napisanie do niego lekkiego tekstu.

Ci, którzy widzieli cię ostatni raz w „X-Factorze”, wciąż nie mogą przeżyć, że nie nagrywasz rockowych piosenek. Masz dla nich prosty komunikat: przyjdźcie na koncert.

Tak, na żywo te piosenki brzmią inaczej i zyskują rockową energię. Jeśli ktoś przyjdzie na koncert nie dostanie takiego wygładzonego, wypacykowanego utworu, takiego jak w wersji radiowej. Gramy to inaczej, dajemy z siebie wszystko. Te koncerty są moim zdaniem bardzo fajne i mogą niektóre osoby zaskoczyć. Mój realizator dźwięku śmieje się, że jesteśmy dwulicowym zespołem.

Bronisz się przed próbą przeniesienia tego brzmienia na płyty?

Ja jako Ewelina Lisowska zasłynęłam z utworów popowych. I wszelkie moje próby robienia czegoś innego, bardziej alternatywnego, nie do końca się sprawdzały. Mam wrażenie, że mam już swoje miejsce w tej muzyce komercyjnej i chciałabym w nim zostać. Nie chce mi się już nic nikomu udowadniać.

Mimo wszystko każda z twoich płyt znacząco odbiega od innych, przez co mam wrażenie, że zamiast osadzić się, okopać na swojej pozycji, za każdym razem zaczynasz od nowa.

Lubię eksperymentować. Nie jestem osobą, która stara się działać „na patencie” i sprzedawać cały czas to samo. Sama słucham bardzo różnych rzeczy i kiedy tworzę, po prostu lubię bawić się muzyką. Dla mnie to wielka radość, że nie muszę być od linijki taka, jak zaplanowali to managerowie. Rzeczywiście każda moja płyta była inna. Na „Nowych horyzontach” wyraźnie poszłam w elektronikę, „Ponad wszystko” było z kolei bardzo spokojne. Ludzie dostali muzę prosto z serducha i poznać taką Ewelinę, jakiej jeszcze nie mieli okazji. Okazało się, że ta płyta przeszła kompletnie bez echa, nie osiągnęła statusu złotej w przeciwieństwie do dwóch wcześniejszych płyt. Dla mnie jako artysty jest to jakiś komunikat: „Nie chcemy takiej Eweliny. Dostałaś podwójną platynę za <<Prostą sprawę>>, która jest utworem popowym. Taką cię kochamy, taką kupujemy. Kiedy wydajesz coś innego, to niektórzy po to sięgną, ale niektórzy podziękują na starcie”.

To mocna deklaracja – przyznać się, że tworzysz to, czego chcą fani.

Ale to nie do końca tak, przynajmniej nie w dosłownym sensie. Taki feedback od fanów jest dla mnie strasznie ważny, bo pomaga mi się jakoś osadzić. Wcześniej starałam się przemycać jak najwięcej rzeczy, których słucham, inspirować się nimi. Przestałam silić się na to, żeby za wszelką cenę pokazywać, jak szerokie mam horyzonty. Wreszcie zrozumiałam, że to, że na co dzień słucham bardzo różnych rzeczy, nie znaczy, że wszystkie muszą być słyszalne w mojej muzyce. Lubię pop, lubię reggaeton, metal, rock. Ale nie muszę nagrywać piosenek w każdym z tych gatunków. Oczywiście jest też tak, że mam świadomość, że muszę wyjść z utworem, który zostanie pokazany szerzej, pojawi się w rozgłośniach radiowych. Jestem artystką, która ma swoje miejsce na rynku. Nie chcę wywracać tego kompletnie do góry nogami, bo wiem, że byłoby mi bardzo ciężko przekonać ludzi, że jestem inna. „Zobaczcie, jestem taka alternatywna. Taką mnie bierzcie” – no nie, przecież to bez sensu. Zamiast tego postanowiłam zrobić 10 takich numerów, żeby każdy mógł być zagrany w radiu.

 

Widzisz już te komentarze: „Ewelina poszła na łatwiznę”?

Tylko że takie utwory pisze się najtrudniej. Naprawdę, znacznie łatwiej jest napisać piosenkę uchodzącą za ambitną, bo wtedy niczym się nie przejmujesz, po prostu piszesz. Nic cię nie ogranicza. A napisanie utworu do radia, takiego, który zapadnie w pamięć słuchaczy, to jest bardzo trudna rzecz. I ja podjęłam to wyzwanie, chciałam zrobić taką płytę, gdzie będę mogła swobodnie wybierać, które utwory mają stać się singlami.

Wiemy już, że płyta ukaże się w czerwcu. Nie znamy jednak jeszcze jej tytułu…

Nie będzie on przesadnie skomplikowany. Po prostu zatytułowałam ją „4”. Żaden tytuł mi nie pasował. Czego bym nie wymyśliła, wszystko wydawało mi się kompletnie niereprezentatywne dla tego materiału. Stawało się śmieszne albo zbyt patetyczne. Stwierdziłam, że będzie to po prostu numer „4”. Dla mnie to też zamknięcie jakiegoś etapu, więc ten tytuł oznacza coś dla mnie prywatnie.

W ostatnich latach nieco zmieniła się forma promocji materiału. Dziś albo publikujesz singiel, a potem po roku kolejny, następny za parę miesięcy i finalnie może wydajesz album, albo robisz to na zasadzie szybkiego strzału: dzień dobry, oto moja nowa piosenka. Płyta już za kilka tygodni. Wygląda na to, że ten drugi sposób odpowiada ci bardziej.

Tak, choć nie chcę krytykować pierwszej metody. Muzyka to nie jest fabryka gwoździ, nie jesteś w stanie przewidzieć, jak długo potrwają prace i co z nich wyjdzie. Jeśli masz nową piosenkę i chcesz się nią podzielić, ale jednocześnie nie masz jeszcze gotowego materiału, to proszę bardzo – podziel się nią już teraz. Czasem robisz to dlatego, że czujesz, że właśnie teraz jest czas na wydanie tego utworu, bywa też tak, że milczysz od dłuższego czasu i chcesz dać znać, że żyjesz i że pracujesz nad nowymi piosenkami. U mnie zadziałało to szybko – spięłam się, proces twóczy był skondensowany i krótki. Miesiące jesienno-zimowe zdominował kick-boxing. To moja ogromna pasja, poświęcam jej dużo czasu. Wiem, że tego kick-boxingu było też dużo na Instagramie, więc moi fani zaczęli się zastanawiać, o co chodzi, czy ja w ogóle jeszcze tworzę nowe rzeczy. Tylko że kiedy tworzę, nie piszę: „Halo, tworzę”. Po prostu robię to na bieżąco, przez całą jesień i zimę. Kiedy mam wenę, siadam i tworzę, wolę dzielić się tymi informacjami dopiero po zakończeniu pracy, żeby uniknąć presji w rodzaju: „No hej, przecież miesiąc temu pisałaś, że tworzysz. Kiedy efekty”? Przygotowałam na ten album dużo piosenek, około 30. Wybrałam 10. W dużej mierze napisałam i skomponowałam ten materiał sama. Dużo siedzę sama przy kompie, z klawiszem. Po prostu działam, nie czekam, aż ktoś mi przyniesie pomysł, tylko dłubię, dłubię i jak wydłubię coś sensownego, idę z tym do producenta, który pomaga mi to dopracować.

Czy kick-boxing wpływa na to, co i jak tworzysz? Kiedy wyżyjesz się na treningu jesteś spokojniejsza siadając do klawiszy w domu?

Jest dokładnie odwrotnie. Nakręcam się i wychodzę z treningu nabuzowana. Nosi mnie, ale jednocześnie uspokaja. Traktuję sport jako terapię. Pomaga we wszystkich problemach, bo rzeczywiście daje możliwość wyżycia się. Mój trener śmieje się, że jest jednocześnie moim terapeutą, bo przy okazji treningu zawsze musimy coś przegadać. Dzięki kick-boxingowi na pewno mam spokojniejszą głowę, ale jednocześnie kiedy wychodzę z treningu, często mnie roznosi. Te emocje na pewno siedzą we mnie, więc być może w jakiś sposób przekładają się też na to, co tworzę.

Rozmawiał: Maciek Kancerek

Polecane

Share This