10 rzeczy, które nie powinny się wydarzyć w polskim rapie 2022 roku

To był zawstydzający rok i trudno to ukryć - pisze Marcin Flint

2023.01.01

opublikował:


10 rzeczy, które nie powinny się wydarzyć w polskim rapie 2022 roku

Ostatnie dwanaście miesięcy przyniosło kilka dobrych wiadomości. Zwłaszcza na jesieni udowodniono, że underground jest w bardzo dobrej kondycji. Część starszych wciąż ma o czym mówić, część młodszych wciąż dba o to, żeby coś umieć i szuka stylu. Producentów mamy świetnych, wychodzących poza gatunkowe szufladki. Trudno jednak nie zauważyć, że z głównego nurtu wiało grozą, a branża dowiodła, że o guście, zasadach, umiarze nie ma co z nią rozmawiać. Oto mała kronika niepohamowanego ego, nielojalności, hipokryzji oraz koniunkturalnej tandety. A to przecież tylko wierzchołek góry nawozu, bo można jeszcze o poziomie Asfalt Next (który „kandydata na stanowisko gwiazdy” szukał poprzez ogłoszenie na Pracuj.pl), słabszej z numeru na numer Oliwce Brazil, inbie wokół reprodukcji podkładu ekipy nolyrics na potrzeby zaskakująco oszczędnych gwiazd z 2115, dramach Sentino, PR udającym dziennikarstwo oraz podsumowaniach roku zmienionych w listę kontrahentów i wielu innych kwestiach. Życzmy sobie lepszego 2023.

10. Wock trafiający do Polski

Co trzeba zrobić, żeby wywołać ekscytację Polaków? Właściwie cokolwiek, byle poza granicami padła nazwa kraju oraz mignęły biało-czerwone barwy. I Lil Yachty zrobił właśnie „cokolwiek”. Niespełna 90 sekund nuconego na autotune i mamrotanego utworu z frazą „I took the wock to Poland” wystarczyło, by w październiku rozgorzała dyskusja o oficjalnym zaproszeniu artysty przez naszego premiera (tak przynajmniej twierdził menadżer Yachty’ego) i sypnęło rodzimymi remiksami. Ten najgłośniejszy stworzyło 2115 prezentując się przy tej okazji tak, jakby chciało się dograć do płyty Donatana dziesięć lat po premierze.

Czym jest wock? Pokrótce – kodeiną w syropie. Słowo nawiązuje do produkującej go firmy Wockhardt. Kim jest Lil Yachty? Człowiekiem nazywającym swoją twórczość bubblegum trapem, który – tu cytat za GQ – „brzmi bardziej jak piosenki otwierające na kanale dziecięcym niż twarda muzyka z Atlanty”. „Trollowałem. Siedziałem w studio i pracowałem nad nową płytą, a mój człowiek pił akurat wodę Poland Springs” – wyjaśniał sam zainteresowany w wywiadzie. Kto – poza nim oczywiście – na tym wszystkim skorzystał? Na pewno nie słuchacz, prędzej taniej linie lotnicze reklamujące wyloty do Polski hasłem „Why wock when you can fly”. Cóż, ekolodzy (i dietetycy) odpowiedzieliby lepiej niż Greta Thunberg.

9. Starcie Maciasa z Josefem Bratanem

Jak powinien wyglądać konflikt raperów? Panowie wyjaśniają się zdolnymi przetrwać próbę czasu utworami, w których padają bezlitosne, błyskotliwe wersy, wcale niekoniecznie piorące brudy z prywatnego życia (nie każde popychadło to od razu Pusha T). Po czasie są ze sobą w stanie współpracować. Mam tu na myśli na przykład Tedego z Pezetem. Bez gnoju, rykoszetów, haraczy i przelewania krwi. Niestety, kiedy komuś myli się Łódź z Chicago, Warszawa z Berlinem bądź Hamburgiem, a żądne sensacji małolaty w internecie widziały już wszystko, to wtedy zaczyna być filmowo. Chodzi o bardzo mały ekran, coś jak „Wiedźmin: Rodowód krwi”. Scenariusz niby zagraniczny, ale rozmach Polski. W sam raz na premierę na stronach rapowych tabloidów i Wykopie.

 

Macias z łódzkiego White Widow i Josef Bratan, twarze polskiego drillu (piszę te słowa z uśmiechem), starli się w ramach freak fightu na czwartej, wrześniowej gali High League – tej samej, której zarzucano powiązania z Ramzanem Kadyrowem, której twarzą jest Malik Montana i na której „walczyli” Mini Majk oraz Maja Staśko. Łodzianin nie wytrzymał w ringu jednej minuty, trafiając do szpitala, z którego zresztą uciekł. W tle słyszeliśmy zarzuty o manipulowaniu trybun przez Nitro, doniesienia o przepychance na hotelowej stołówce, rasistowskie wyzywanie od małp i pełne więziennej czułości obietnice pokroju „będziesz załadowany w d*psko”. Nie wiadomo, ile z tego było wyreżyserowane, ale nic z tego nie było rapowe. A wypełniło w rapowych mediach przestrzeń, z której można było zrobić wartościowy użytek.

8. Powrót do marki Paktofonika

Zastrzegam na wstępie – zupełnie nie interesuje mnie to, czy „kosmiczne”, grudniowe koncerty Paktofoniki w Katowicach wypadły dobrze. Nie było mnie tam, wierzę w tej kwestii Rahimowi, który przekonywał, że dołożono wszelkich starań, by wydarzenie było wyjątkowe i Yurkoskiemu, który był i zapewniał, że o odcinaniu kuponów nie może być mowy. Na pewno nie zabrakło dobrych wyników sprzedażowych, wielu wzruszeń. Widziałem przynajmniej kilka występów Pokahontaz, zatem wiem, że to Rahu i Fokus to profesjonaliści, którym nadal chce się grać.

W czym problem? Kiedy po śmierci Magika Paktofonika z plejadą gości żegnała się w 2003 roku koncertem w Spodku, a ojciec Maga odbierał złotą płytę nieżyjącego syna to było godne i wyjątkowe. Pożegnanie, na które raper romantyczny (w tym literackim znaczeniu) zasługiwał, a zarazem jasny przekaz – tego zespołu nie ma bez niego. Późniejsze dłubanie przy Pakto zawsze zostawiało niesmak, a przy tym prowadziło do sądu – czy to nielegalnie wydane DVD z koncertu, czy ni to fabularny, ni to dokumentalny film, po którym Krzysztof Kozak wygrał sprawę o naruszenie dóbr osobistych. Przypomnijmy – Paktofonika ma raptem jedną studyjną płytę („Archiwum…” to, jak sama nazwa wskazuje, archiwum, remanent na dyskach), a Pokahontaz sięgało na żywo po te numery.

7. Pezet komercyjny

Pezet posiadł zdolność przeformatowania się z płyty na płytę. Zwykle bywa dobrze, ale czasem jest jak na krążku z Sidneyem Polakiem, z którego Paweł z Ursynowa zawstydzony tłumaczy się do dziś. I można odnieść wrażenie, że z „Muzyki komercyjnej” też się będzie tłumaczyć. To album oportunistyczny i zarazem udający, że taki nie jest, pogubiony w ironiach. Do tego średnio napisany i średnio pomyślany. Jasno pokazujący, że w kwestii producenckiej współpracy z Auerem udało się dotrzeć do ściany. Przecież ten opublikowany niewiele później numer reklamujący grę na telefon zjada większość tego krążka.

I jeszcze, żeby nie było, że ogłuchłem albo się uwziąłem, zestaw wyimków z recenzji. Woynicz/Popkiller: „słabsza siostra Muzyki Współczesnej”. Wojakowicz/ Rytmy: „To jest absolutnie najsłabszy lirycznie Pezet, jakiego pamiętam”. Borowy / Brak Kultury: „niskiej jakości produkt, półprodukt, a może nawet ćwierćprodukt”. Beśka / Sajko: „ Zero spójnej konwencji, konceptu”. Cejot Jot / Rapowo: „płyta przede wszystkim zupełnie niepotrzebna”

6. Skute Bobo raczkuje po scenie

2020, 2021? Cóż, parafrazując klasyka – możesz mówić mi na temat jego oraz taty / lubisz go czy nie – w rapie to były lata Maty. Diamentowa płyta dla debiutu i jego następczyni. Jeb z „Patointeligencji”, poprawione „Patoreakcją”, branża leży, kwiczy, jest liczona za sprawą gościa, który legitymację hiphopowca podstemplował epką w HHNS, freestyle’ami, flow, muzykalnością i świeżym pomysłem na siebie. Nie tylko zresztą branża, niezrównane mieszczaństwo karmione humorem Tomasza Jachimka, publicystyką Tomasza Lisa i teatrem Krystyny Jandy, dowiedziało się, że w Polsce jest jakiś rap poza Kalibrem 44, L.U.C, Ostrym i Taco Hemingwayem. Moc truchleje.

Niestety mówimy jednak o 2022, w którym budzącego sympatię, uznanie i zawiść Matczaka pożarła dziwna kreatura zachowująca się jakby wyjęto ją z bramki Argentyny – Skute Bobo. Jamajska wyprawa z Young Leosią przyniosła muzykę tak straszną, że Snoop Lion jest na jej tle koronowanym bardem Karaibów. Środowiskom prolegalizacyjnym wyświadczono niedźwiedzią przysługę. To nie wszystko, bo Mata w „Hotelu Maffija 2” był ledwie zauważalnym gościem, nagrywał najsłabsze single w karierze („JESTEM POJ384NY” i く/ 3), pisał do Vogue’a drętwe manifesty brnąc wzorem Quebo w jakiś postironiczny performance. Na końcu załatwił się Decksowi na bit, zamiast do niego nawinąć. Wypatrywałem trzeciej płyty, teraz się jej po prostu boję.

5. Wszyscy mówią o Young Leosi, ale znowu nie o muzyce

Jaką artystką jest Young Leosia, każdy słyszy. No chyba, że akurat potrzebuje poczuć się młodszy i oszołomić świat swoją wielkodusznością, trolluje, względnie zarabia na współpracy z gwiazdą i „wrażliwych społecznie” tekstach. Dostało się boomerom za to, że próbowali postrzegać Leosię poważnie, jako twórczynię, a nie mem. I zgoda, trzeba było to zostawić. Choć kiedy zaczęli traktować ją niepoważnie, było jeszcze gorzej. Na przykład wtedy, kiedy 42-letni O.S.T.R. zdecydował się sprowadzić postać 18 lat młodszej performerki do tego, co ma między nogami. I to w kontekście księdza. Obok batonów Kizo. Dla takich chwil wymyślono słowo „krindż”.

Łódzko-kaliska noc kabaretowa to małe piwo w porównaniu z tym, którego nawarzył Filipek z Pawbeatsem i Nitrozyniakiem komentujący mało imponujące wyniki Leokadii po tym, jak wyszła ze struktur i spod parasola ochronnego Żaby. „Z jakiegoś powodu szanowni branżowi koledzy nie mieli wcześniej odwagi krytykować Young Leosi (…) Teraz, gdy dziewczyna poszła na swoje i tylko raz nie pyknęło jak rok temu, od razu startujecie i czujecie się nagle znowu mężczyznami?” – punktowała Wdowa na swoim fejsie. A ja zostawiam z pytaniami. Czy raper tak nijaki jak Filipek powinien dzielić się opinią na każdy temat, zwłaszcza zaś tego, co ambitne? Czy dotychczasowa twórczość Pawbeatsa predestynuje go do roli ambasadora dobrego smaku, czy może raczej zawsze schylał się po łatwe lajki jak na Piotra Rubika rapu przystało? Dlaczego głos patostreamera ma w środowisku rapowym jakiekolwiek znaczenie? Raperzy rozumiem, ale kurcze, Nitro?

4. Przepychanki wokół SwipeTo.pl

Na „Jebać PiS” koncertowe tłumy reagują jak na „Sto lat” albo „Dzień dobry” wydukane łamaną polszczyzną z ust odwiedzającego nas akurat emeryta. Nie wiem, czy Taco Hemingway zrobił dla ***** *** tyle, ile Wini dla słowa essa, w każdym razie zrobił sporo. Quebo z goryczą odnotowywał na „Romantic Psycho”, że jego stary głosował na partię tego, którego Sokół nazywał z pogardą „małym papieżem za kordonem żoliborskim”. I to wszystko zrozumiałe. Jeżeli nie jesteś Dawidem Obserwatorem, partia niestety rządząca powinna być dla ciebie przypałem na każdym polu, łącznie z tym moralnym i estetycznym. We własnym, dobrze rozumianym interesie leży to, by nie legitymizować jej działań, również na polu zawłaszczania mediów. Telewizja Polska? „Kto się tam pokazuje, tego ja nie szanuje”. I wszystko jasne. Tylko że przykład fundowanego przez TVP portalu Swipe.to udowadnia, że nie do końca.

SPRAWDŹ TAKŻE: 1988 zaatakował NOONA, twierdząc, że „wrobiono go” w udział w podcaście dla TVP. NOON zarzuca mu kłamstwo

Aby na pewno wszystko? Czy mamy się godzić z tym, że państwowe z automatu oznacza pisowskie? Czy na żadnym odcinku nie można robić swojego, bo będzie to upolitycznione? Aby nie lepiej, żeby państwo dało coś NOONowi, Ryfie i Eldo zanim wyda nasze pieniądze na nakłady płyt kolejnych Tadków i Stryjów? Już mniejsza o to, że szlag trafia jak moralizują ci patrzący na Ciebie uśmiechnięci z plakatów, którzy brali hajs od EB i Coli tego świata, nagrywali muzykę prostą do sprzedania, zaś wzrost uczuć patriotycznych odnotowywali, gdy można było zarobić na okolicznościowych numerach. To nie są proste rzeczy, sprawa potrzebowała dyskusji, czasu, dowodów na to, że coś służy kulturze, a coś propagandzie. Na pewno czegoś innego niż „dyskusja” między NOONem a 1988, tym bardziej krępująca, że gadali artyści ważni, żywa legenda polskiej produkcji i typ nominowany w tym roku do Paszportu Polityki, stały gość muzycznych podsumowań 2022. Skończyło się na pełnej gdybania nagonce.

3. Harcerz Dominiś z przekazem dla potrzebujących

Mówi się, że pańskie oko konia tuczy. I jeszcze w 2021 koń SBM był utuczony, zero potrzeb. 2022 to już raczej ledwie omieciona wzrokiem anoreksja. Bedoes z White’em musieli iść na swoje, to była kwestia czasu, ale komuś uwidział się artyzm – Lanye West zamiast Lanka, kanał alternatywny rozpoczęty od skrajnie źle przyjętego utworu Doroty Masłowskiej i Kinny Zimmer, który jeszcze się na dobre nie zaczął, a już cuduje, tworzy alter ego, wykonuje ze sceny dziwne gesty. Litości, znajmy swoje miejsce, Nobocoto Studio to nie jest warholowe Factory.

Kinny i jego harcerz Dominiś to bezbectwo o rozmiarach tegorocznej inflacji, ale niegroźne. Jego piaskownica, jego zabawki. Z tym, że po singlu „WCHJ” coś we mnie pękło. „Szedłem se przez las, z daleka od miast / Nagle mnie zaczepił jakiś jebany cham / Pyta się, czy mam mu pożyczyć hajs / Ostatnio rzucił pracę, bo nie miał czasu chlać” – deklamuje do wiksy Zimmer, aż w końcu pada wielokrotnie powtórzone z refrenu „Wypierdalaj chamie jebany”, zaś przekaz niesie się z kanału znanej z seks-kamerek i freak fightów influencerki Natsu. I weź teraz tłumacz, że alkoholizm to choroba. Że piją nie tylko chamy na wsiach. Empatia level hard. Ilu schorowanych, potrzebujących usłyszy w twarz ten bluzg z ust zblazowanych dzieciaków? Komuś by się przydało na święta parę nocy pod węzłem ciepłowniczym.

2. Rusina debiutujący w Def Jamie

Skrót A&R oznacza „artystów i repertuar”. Ale osoba wykonująca tę pracę w Def Jam Polska musi mieć chyba na wizytówce „autotune i recykling”. Nawet jeśli koncerny nadrabiają stracony czas i na wszelki wypadek podpisują każdego, kto ma dwie ręce, dwie nogi, parę oczu (sorry asster, no offence) i kilka wyświetleń, to ta decyzja jest nie do obrony. Przecież macie już jednego Young Igiego, po co wam drugi, tyle poziomów słabszy? I kto był na tyle okrutny, że zdecydował się łączyć obydwu panów jednym numerze?

Dwa lata temu debiutował Oki, Mata, Kabe, Siles i Miły ATZ. Weźcie postawcie którąkolwiek z tych płyt przy „Energii wygrywania”. Przecież to energia wyrywania zębów bez znieczulenia, kontrola głosu poniżej krytyki, nieumiejętność odnalezienia się na bicie, fatalnie przyspieszenia i linie w rodzaju „Jestem fresh tak jak nigdy, a ty nudny tak jak cipa” i „Mam drugą sukę, zróbmy Ich Troje / Lubię ten zespół, ja sam je robię”. No ludzie kochani. Wielką tajemnicą trapu jest to, co dorzucono do drinka Pikersowi, skoro odmówił Szpakowi, a dograł się Rusinie.

1. Alkopoligamia bez Mesa

Mes może wydziwiać, pisać felietony tak zmanierowane i egzaltowane, jakby robił to z Kartkym na plecach, z singla dekady przechodzić niezgrabnym krokiem na pozycje ojca sezonu, ale jeżeli chodzi o rapowe możliwości, to jest superman, ma ten king size i bez picia Polo Cockty. I, nie oszukujmy się, Mes równa się Alkopoligamia. Tak nazywała się jego pierwsza płyta, na której sformułowany został też etos labelu. To on na „Lepszych żbikach” wers po wersie przedstawiał wytwórniany draft, skądinąd bardzo dobry. Rozstania, delikatnie rzecz ujmując, nie były eleganckie, niemniej taki Kuba Knap wciąż mówi o Mesiwie z szacunkiem.

Tymczasem Alkopoli bez Mesa stało się faktem. Z wywiadu Grzegorza Betleja: „Ufałem, że gramy do tej samej bramki. Dlatego reprezentowałem Alkopoligamię wszem i wobec jako założyciel i współwłaściciel, a byłem w niej jedynie zatrudniony na jedną czwartą etatu, by utrzymać ubezpieczenie. Mimo sugestii moich znajomych, że warto byłoby z tej firmy uczynić spółkę, ja twierdziłem, że przecież nie ma ku temu przesłanek, skoro tworzą ją tak bliscy sobie ludzie. A potem dostałem z własnej firmy wypowiedzenie. Wchodzę sobie pewnego dnia do biura, a tam jakaś kartka na biurku leży. Tak to się odbyło, nie w cztery oczy, nie przez telefon nawet. O ile obserwowałem go w podobnych, małostkowych sporach finansowych z innymi artystami, którzy odchodzili od nas, nie sądziłem, że spotka to i mnie”.

Witek i Stasiak, dawni wspólnicy Piotra, opublikowali oczywiście świątecznie nawazelinowane, dobrze przemyślane od strony prawnej i definiujące termin „fałszywa kurtuazja” oświadczenie. Nikt tu święty nie jest, wiadomo, ale życzyć Mesowi „powodzenia w dalszej karierze” z profilu Alkopoligamia.com to jest jakiś nowy poziom bezczelności. Jak to napisał jeden z komentatorów: ubrania, nagrania, WSTYD.

Tekst: Marcin Flint

Polecane

Share This