7 najlepszych producenckich płyt w polskim hip-hopie

W poszukiwaniu bitu idealnego nie znajdziesz lepszego przewodnika

2018.04.15

opublikował:


7 najlepszych producenckich płyt w polskim hip-hopie

foto: Facebook / DJ 600V

Informacja o winylowej reedycji albumu “Dobra częstotliwość” Praktika okazała się doskonałym pretekstem do tego, by wziąć pod lupę wydane dotąd w Polsce płyty producenckie z rapowymi akcentami. Wybór jest naprawdę duży. Chociaż sami producenci często skarżą się, że praca nad takimi wydawnictwami to prawie drogą przez mękę, bo: raperzy są leniwi, niesłowni, wysyłają jakieś odrzuty, przestają odbierać telefony, etc. itd. itp., to… Jakimś jednak sposobem te płyty wychodzą i często przynoszą szlagiery, których po wielu artystach nawet byśmy się nie spodziewali. Ileż to razy raperzy mogli po latach żałować, że danego kawałka nie wzięli na swój album, tylko oddali na kompilację producencką? Długo by wymieniać.

Temat jest bardzo szeroki, a my go tylko delikatnie napoczynamy selekcją absolutnie obowiązkową. Niech będzie to zarazem pole do dyskusji i wspominek. Wrzucajcie swoje typy, przypomnijcie płyty, które waszym zdaniem zostały niesłusznie pominięte albo są wręcz zapomniane.

Aha – gwoli ścisłości. Każdy producent (kolektyw producencki) mógł być wyróżniony tylko raz, obowiązuje kolejność alfabetyczna, a na tapet wleciały materiały, na którym można znaleźć przynajmniej 5 rapowanych kawałków. 

DJ 600V – Produkcja hip-hop (1998, RRX)

Mam nadzieję, że Sebastian za to określenie się nie obrazi, ale trzeba postawić sprawę jasno – to DJ 600V (albo po prostu Volt) jest prawdziwym ojcem chrzestnym instytucji płyty producenckiej na polskiej scenie. Koniec kropka. 

Wybór pomiędzy jego wydawnictwami to naprawdę przyjemna sprawa. Stawiam na “Produkcję”, datowaną na początek wakacji 1998 roku. Ile tygodni wystarczyło, by przynajmniej 5-6 numerów z tego dwupłytowego wydawnictwa (strony “jasna” i “ciemna”) stało się osiedlowo-grillowo-wakacyjnymi hymnami? Niewiele. Bo Bogiem a prawdą to potencjał tego wydawnictwa widać w pełni dopiero po czasie. “Letnia miłość” WFD, “Ogród zwany Eden” OMP, “Dźwięki stereo” Stereofonii, “Pamiętaj o melanżu” Włodka, FU, Jaźwy i Sokoła, “Kilkaset słów prawdy” WFD czy “Unoszę głowę” Morwy znają na pamięć do dziś tysiące fanów rapu.

Z czasem wydaje się tylko, że nie do końca obroniły się koncepcje podziału na strony, bo być może przyczyniły się w jakiś sposób do kolejnych podziałów na scenie, i tak już mocno zantagonizowanej – tak wśród fanów, jak i samych artystów. To jednak nie może jakkolwiek wpływać na ocenę wartości muzycznej, która do dziś broni się elegancko. Nawet wtedy, gdy wyłączymy podejście stricte sentymentalne.

Emade – Album Producencki (2003, Asfalt Records)

Wydawnictwo, które na wstępie wzbudziło pewne kontrowersje ze względu na gości i ich zwrotki. Przypominam, rozmawiamy o płycie sprzed piętnastu lat, a wtedy scena wyglądała zupełnie inaczej. Emade przyczepiono łatkę kolesia, którego kompozycje trafiać tylko pod poetyckie popisy i pozytywne przesłania w stylu Fisza, więc wśród zaproszonych chętniej niż Sokoła czy Włodiego (tutaj akurat był remix, więc trochę inna para kaloszy) duże grono audytorium widziało takiego Tymona, Eldo albo Asha. Psikus.

Bardzo skondensowany, harmonijny longplay chętnie uciekał od przypisanych hip-hopowi temp czy formatek. Emade wykorzystał ten gatunek jako pole do eksploracji, co zresztą charakteryzowało wówczas jego warsztat – przypomnijmy “F3” i to, co później działo się już na dobre w ramach Tworzywa Sztucznego na “Wielkim ciężkim słoniu”. Był zarazem młodszy z braci Waglewskich wciąż bardzo tej hiphopowej formie bliski, nadając jej delikatnie kosmicznego wymiaru, chociażby za sprawą intrygujących elektronicznych wycieczek.

Eklektyzm bliski ulicy – to chyba już na zawsze stało się znakiem rozpoznawczym Emade. Producenta, który nigdy nie stał w miejsca, za to regularnie bawi się w powroty do swoich muzycznych fascynacji z lat młodzieńczych. Kilka razy odkrywał już hip-hop, nie raz dał upust rockowej duszy i czego się nie dotknął, zawsze było to po prostu mistrzowskie.

HV / Noon (2014, Nowe Nagrania)

Mamy tutaj raptem pięć rapowanych kawałków, ale to w pełni wystarczyło, by znaleźć miejsce dla “HV / Noon” w zestawieniu i przypomnieć wam tym samym o jednej z najbardziej ekscytujących współprac ostatnich lat na polskiej scenie muzyki miejskiej. 

Latami ludzie wypytywali Noona o powrót do bardziej hiphopowej stylistyki, co w końcu się udało. A że w kooperacji z eksplorującym nieco inne rejony Hatti Vatti, to dostaliśmy projekt odbiegający od instrumentalnych materiałów Bugajaka na tyle, by był świeży, a zarazem… na tyle z nich czerpiący, by tego ducha czuć od A do Z. 

Panowie swoją pracę wykonali doskonale, tworząc soundtrack trochę klaustrofobiczny, mocno przyduszony, a przede wszystkim potwornie wyrazisty, sugestywny. Rolą gości było tego nie zepsuć i to im się udało! A to już naprawdę duża sztuka. 

Metro – Antidotum 2 (2012, Queen Size Records)

Jako recenzenci ciągle nie zdecydowaliśmy, czy Metro jest polskim J Dillą, czy bardziej jednak Madlibem. Wątpliwości nie mamy za to w jednym – na pewno jest absolutnie zajebistym producentem, którego warsztat w pełni legitymizuje te porównania i predestynuje do wydawania materiałów na cały świat, a nie tylko rodzimy rynek.

“Antidotum 2” to najbardziej funkowa pozycja w jego dyskografii. Metro energię uzyskał tym razem nie za sprawą surowej, chropowatej stylistyki, lecz bogatego instrumentarium, pulsującego basu, dynamicznych bębnów. Longplay cholernie niesie, pobudza, jest wręcz podręcznikowym przykładem zestawu bangerów.

Ciekawy był też dobór gości – z jednej strony Fisz, z drugiej Ten Typ Mes, gdzieś obok Polskie Karate, na HiFi Bandzie i Te-Trisem z Rasem wcale nie kończąc. Dodajmy oddanie należnego miejsca didżejom i mamy płytę niemalże wzorową. Szkoda tylko, że nigdy nie dane było usłyszeć wykonania jej na żywo w pełnym składzie, bo praktycznie każdy numer z płyty jest potencjalnym koncertowym wymiataczem. 

Praktik – Dobra częstotliwość (2004, Embargo Nagrania)

Na tle reszty “Dobra częstotliwość” zdecydowanie wyróżnia się głębią i miękkością brzmienia. Płyta to niespecjalnie długa, w dużej mierze instrumentalna, ale gdy już do głosu dochodzą raperzy – nie ma czego zbierać. Ten Typ Mes i Pezet razy dwa, Dizkret zawieszony pomiędzy hip-hopem a neo-soulem w ramach The Headnods, chłopaki z JWP pasujący tutaj – pozornie – jak wół do karety, za to z kultowymi wersami Erosa w “Czy ty też…?”. No i rozśpiewana Lilu. Same smakołyki, same pyszności!

“Dobra częstotliwość” to w pewnym stopniu przedłużenie “IQ”, które Praktik nagrał dwa lata wcześniej z Dizkretem. I o ile byłoby niesprawiedliwym stwierdzenie, że nikt inny nie próbował wtedy na naszej scenie zbliżyć się do świata produkcji zawieszonego pomiędzy funkową dynamiką Ericka Sermona a przestrzeniami Soulquarians, to chyba właśnie autor tego longplaya zbliżył się do tych wzorów najbardziej. 

I taka ciekawostka – o ile w studiu Praktik czuł się jak ryba w wodzie, to wywiady z nim zawsze były dość specyficzne. Jest bardzo małomówny, do bólu konkretny. Serdeczny, ale trzeba go bardzo podprowadzać. I najwięcej mówi “po godzinach”. 

Stwierdzenie, które do dziś wspominam ze szczególną sympatią, brzmiało mniej więcej tak: – Wiesz co Andrzej? Ty napisz co trzeba, tak jak ja bym to powiedział, gdyby nie było dyktafonu.

Z wywiadu wszyscy byli bardzo zadowoleni.

Waco – Świeży materiał (2001, Prosto)

Najważniejsza producencka pozycja, gdyby ograniczać listę tylko do płyt określanych mianem “ulicznych”. Pierwszy longplay wydany z logo Prosto. Prawdziwy przegląd tego, co działo się w 2001 roku na stołecznej scenie, choć paradoksalnie płytę promował kawałek gości z Wybrzeża – “Graffiti” Deluksów – dziś uznawany za prawdziwy rapowy hymn. 

Drugim hymnem stał się numer WWO “Tak to wygląda” z kultowymi wersami Sokoła “Pamiętam przełom 88/89, mam to przed oczami: kierowca Ikarusa jedzie, literkami ze Smerfami wyklejone Bogdan 607; Puszki po napojach szoferkę zdobią. W wielkim walkmanie mam ze sobą pierwszą kasetę rapową, kiwam głową, myślę – jak oni to robią?; To był folklor polkolor, teraz tak to wygląda”.

A “Czas dokonać wyboru” Hemp Gru z Molestą? Można się śmiać, że rap nie zastąpi rodzicielskiego wychowania, ale w tamtych czasach podwórka w Polsce wyglądały jak wyglądały i dla wielu dzieciaków Wilku czy Pelson to byli prawdziwi przewodnicy po życiu. I ta dydaktyczna forma była jak najbardziej na miejscu.

Waco pokazał się na “Świeżym materiale” nie tylko jako bardzo wszechstronny producent, sprawnie poruszający się pomiędzy wpływami francuskiego hip-hopu, nowojorskiej szkoły bitmejkerskiej, jak i lekko soulowymi ucieczkami (numer Dizkreta z Praktikiem), ale też jako… wokalista. Ten wątek jednak przemilczmy.

White House – Kodex (2002, T-1 Teraz)

Temu wydawnictwu poświęciliśmy kilka miesięcy temu odrębny tekst, świętując jego piętnastolecie. Nie może więc dziwić, że i w tym zestawieniu musiało się dla niego znaleźć miejsce. 

Magiera i L.A. ustanowili nową jakość na polskiej scenie. Żeby się nie powtarzać, kilka argumentów – lista gości: O.S.T.R., Fokus, Gutek, Pezet, Flexxip, WWO, Koras, Wall-E, Fenomen, Esencja z formacji F.F.O.D., Łona, Fu, Gural, Pono, Daf, Włodi, Peja, Verte, Natal.Ka (czyli Natalia Lubrano, wokalistka formacji Miloopa), Red i Fisz. Miksem i masterem zajął się Noon. O skrecze zadbali Kostek, Deszczu Strugi i Haem. A jakby tego było mało, w “Na sznurowadle” Fisza swój udział jako gitarzysta dołożył Wojciech Waglewski. Żadnego ograniczania się do sceny z danego miasta czy regionu. Prawdziwa śmietanka.

Łatwo dało się też wyczuć, któremu z producentów bliżej do bardziej jazzujących, subtelnych klimatów, a który stawia na nawiązania do Zachodniego Wybrzeża Stanów Zjednocznych, lubuje się w piszczałach i ciekawych partiach klawiszy. Właśnie to bogactwo środków, inspiracji, nawiązań, od zawsze było ich wielkich atutem. Kupując albumy firmowane przez White House słuchacz był przekonany, że dostanie album nie tylko dopracowany w każdym calu, ale też po prostu zróżnicowany, nie nudzący się po pięciu kawałkach. 

“Kodex” był pierwszą kompilacją producencką, która była rzeczywistym przeglądem całej sceny hiphopowej. Voltowi oddaliśmy już, co królewskie, ale jego płyty były jednak zdecydowanie bardziej warszawocentryczne. Łączy je zaś to, że są pozycjami absolutnie obowiązkowymi na półce każdego fana rodzimego rapu.

Wybrał i opisał Andrzej Cała

Polecane

Share This