CGM.pl i WIMP grają na czarno #6: J Dilla Tribute

Kilka dni temu minęło 9 lat od śmierci J Dilli. Z tej okazji proponujemy playlistę poświęconą temu artyście.

2015.02.17

opublikował:


CGM.pl i WIMP grają na czarno #6: J Dilla Tribute

The Pharcyde – „Bullshit”

Jednym z pierwszych większych dokonań Dilli, znanego wówczas jeszcze jako Jay Dee, było wyprodukowanie dużej części muzyki na drugą płytę The Pharcyde, „Labcabincalifornia”. Album będzie obchodził jesienią tego roku swoje 20-lecie i do dziś stanowi jeden z klasycznych przykładów ówczesnego brzmienia producenta z Detroit.

A Tribe Called Quest – „1nce Again”



Innym takim przykładem jest praca, którą Dilla wykonał na przedostatnim albumie A Tribe Called Quest, „Beats, Rhymes & Life” (1996). Surowe, oparte na przestrzennych, oszczędnych samplach, wyrazistej perkusji i głębokich partiach basu brzmienie stało się w drugiej połowie lat 90. wizytówką The Ummah, grupy, która Jay Dee założył wraz z Q-Tipem i Ali Shaheedem Muhammadem – członkami ATCQ – oraz działającymi okazjonalnie Raphaelem Saadiqiem i D`Angelo.

Mad Skillz – „It`s Goin` Down”

Współpracując z przedstawicielami Kalifornii i Nowego Jorku, Dilla nie zapominał jednocześnie o tych, z którymi decydował o obliczu Detroit. Weteranem tamtejszej sceny jest Mad Skillz, facet, którego można kojarzyć przede wszystkim jako ghostwritera m.in. P. Diddy`ego (ale też Mase`a, Dupriego i Willa Smitha), a który w 1996 roku wydał bardzo dobry debiut, „From Where???”, wyprodukowany m.in. przez The Beatnuts, Large Professora, Buckwilda i J Dillę właśnie.

Q-Tip – „Vivrant Thing”



W 1998 roku, gdy A Tribe Called Quest zawiesili działalność, Q-Tip skupił się na solowej karierze i już rok później wydał swój samodzielny krążek, „Amplified”. Stylowe, nabierające coraz większej ogłady i mięsistości brzmienie Dilli dało tu o sobie znać. Rzecz to bezpretensjonalna, bardzo bujająca, wielokrotnie aspirująca do podbicia klubów, a jednocześnie stojąca na piekielnie wysokim poziomie. Niech śliczne „Vivrant Thing” będzie wystarczającym dowodem.

Slum Village – „Climax”



2000 rok jest zdecydowaniem przełomowym w karierze Dilli. Ilość projektów, w które się zaangażował, i sukcesy, które w związku z tym odniósł, momentalnie wywindowały go na muzyczny szczyt. Tak, muzyczny, bo nie tylko o hip-hop tu chodzi. Oczywiście legalny debiut SV, „Fan-tas-tic vol. 2”, to jeszcze rzecz do bólu klasyczna, ale taki musiała być płyta ze starymi kumplami. Nawet jeśli T3 i Baatin potrzebowali jeszcze kilku lat, by doszlifować swój warsztat, w 2000 i tak wszystko wystarczająco dobrze hulało.

Erykah Badu – „Kiss Me On My Neck”



Przełom lat 90. i 2000. to także czas wielkich triumfów grupy Soulquarians, w której Dilla działał. Członkowie grupy maczali palce m.in. w albumach D`Angelo, Commona, Bilala, The Roots i Eryki Badu. O ile jednak nad „Voodoo” tego pierwszego Dilla nie pracował (ale jak wynika z opinii m.in. Questlove`a, bardzo wpłynął na myślenie o rytmie i samplowaniu), o tyle na „Mama`s Gun” Badu miał już swój znaczący wkład.

J Dilla – „Feat. Phat Kat”



W 2001 roku przyszła pora na solowy debiut. „Welcome 2 Detroit” zainicjowało prestiżową w kolejnych latach serię wytwórni BBE „Beat Generation”, w której swoje płyty nagrywali m.in. Pete Rock, DJ Spinna i – tak, tak! – Will.i.am. Album Dilli zachwyca horyzontami i spójnością: od klasycznego neo-soulu przez rap po bossę novę. Brzmi to wszystko wspaniale, głęboko i miękko.

Jaylib – „Raw Shit” (feat. Talib Kweli)



Jak pokazały kolejne lata, „Welcome 2 Detroit” zawierał jedne z ostatnich nagrań stworzonych w duchu Soulquarians. Chwilę później Dilla był już w Stones Throw Records, zaprzyjaźnił się z Madlibem i postanowił nagrać z nim album. Nierówne, ale w wielu miejscach zachwycające „Champion Sound” prezentowało już nieco inny, brudniejszy i agresywniejszy styl produkcji. A więc coś, co potem będzie się kojarzyło ze sceną w Detroit i wykonawcami pokroju Black Milka.

J Dilla – „The $”



W podobnym duchu utrzymana jest kolejna solówka Dilli, „Ruff Draft”. Krążek ukazał się w 2003 roku nakładem założonej przez producenta wytwórni Mummy Records, ale na wydanie z prawdziwego zdarzenia (na szerszą skalę i w lepszej jakości) musiał poczekać do 2007 roku, gdy własną edycję puściło Stones Throw Records.

Amp Fiddler – „You Play Me”

Żeby jednak nie było tak prosto, że tu organicznie i spokojnie, a za chwilę warczące syntezatory, nierówne sample i wszystko się kurzy i trzęsie – „Waltz Of A Ghetto Fly” Ampa Fiddlera, detroickiego weterana, którego Dilla poznał jeszcze na początku lat 90., to w wielu momentach piękna, miodowa płyta nagrywana na najwygodniejszych sofach i testowana w najbardziej klimatycznych sypialniach. A to rok 2004, kilka miesięcy po „Champion Sound” i „Ruff Draft”.

Common – „Love Is” / Busta Rhymes – „Can`t Hold The Torch” (feat. Q-Tip)



I jeszcze dwa kolejne dowody, że brzmienie i instrumentarium mogą się zmieniać, ale styl – nigdy. Obie te piosenki (pierwsza pochodzi z „Be” z 2005 roku, druga z „The Big Bang” z 2006) zostały nagrane z przyjaciółmi jeszcze z lat 90. „Love Is” to jeden z jaśniejszych punktów i tak przecież wspaniałego albumu Commona (jak pokrewną, muzyczną duszą dla Dilli był wówczas Kanye West!). „Can`t Hold…” z kolei reprezentował tę bardziej tradycyjną, klasyczną stronę „The Big Bang”, albumu tak różnorodnego i bogatego, że trudno go sprowadzić do jednego określenia.

J Dilla – „Last Donut Of The Night” / J Dilla – „Love Is” (feat. Pharoahe Monch) / Erykah Badu – „Telephone”

Dilla zmarł 10 lutego 2006 roku, trzy dni po 32. urodzinach i premierze swojego instrumentalnego krążka „Donuts”. Zostawił po sobie wiele – od pełnych albumów (wydanych za życia i pośmiertnych), nad którymi od początku do końca czuwał, przez pojedyncze numery, przygotowane dla zaprzyjaźnionych artystów, po spadkobierców, którzy dziś kontynuują jego dzieło. W archiwach wciąż znajdowane są niewykorzystane instrumentale, szkice, które następnie trafiają pod warsztat tych, którzy z Dilla mieli okazję współpracować lub byli zbyt młodzi (ostatnio np. „Like Me” Joeya Badassa i The Roots). Wciąż powstają też muzyczne hołdy. Jednym z najpiękniejszych jest „Telephone” Eryki Badu, którym kończymy dzisiejszą „Grę na czarno”.

Polecane

Share This