Fryderyki 2013: Prościej i lepiej

Relacja Artura Rawicza z Gali w Teatrze Polskim.

2013.04.26

opublikował:


Fryderyki 2013: Prościej i lepiej

Po zeszłorocznej Gali w Teatrze Dramatycznym musiało się coś zmienić. Już chyba nawet samym organizatorom przeszkadzała gigantyczna liczba kategorii i wlekące się „szoł’ od statuetki do statuetki. Nominowani – nagrodę otrzymuje – wchodzi na scenę – dziękuję za wyróżnienie – schodzi. Jednym słowem dramat. No i się zmieniło. Z 36 szczegółowych kategorii zostało 10, a sama muzyka rozrywkowa została uproszczona do Płyty, Artysty, Utworu i Debiutu Roku bez podziału na panie, panów, zespoły i gatunki. Fryderyki jednym pociągnięciem skalpela zbliżyły się do formuły największych europejskich nagród muzycznych, a sama nominacja do nagrody stała się już nobilitującym wyróżnieniem. Ale nie wszystko jest jeszcze takie super, hiper i cacy.

Kiedy kilka miesięcy temu ogłoszono plany uproszczenia zasad przyznawania Fryderyków alarm podniosło środowisko hip-hopowe, że tak oto polscy raperzy jak i przedstawicie innych nurtów zostają wykluczeni i pozbawieni jakichkolwiek szans na statuetki. Jednak z racją jest jak – za przeproszeniem – z dupą, każdy ma swoją. Rok temu hip-hop znalazł się w jednej kategorii w reggae i r”, co było szeroko krytykowane i obśmiewane. Ale stało się tak, ponieważ liczba zgłaszanych do nominacji płyt w tych gatunkach była żenująco niska i nie było z czego wybierać.

W tym roku do Fryderyków zgłoszono 4 (słownie: cztery!) hip-hopowe płyty na 181 wydawnictw w muzyce rozrywkowej. Dla porównania w poważnej akademicy mieli do wyboru 100 a w jazzie blisko 50 płyt. By zdobyć choćby nominację do Fryderyka płytę należy najpierw zgłosić. Ale, jak zauważali krytycy tegorocznych zmian – po co zgłaszać, jak nie ma komu na te płyty głosować…? Nie ma komu, bo nagradzani w latach ubiegłych hip-hopowcy nie byli zainteresowani odbieraniem statuetek i wstępowaniem w szeregi Akademii a tym samym uzyskiwaniem prawa głosu. Hirek Wrona twierdzi, że gdyby tak się nie stało dziś mielibyśmy ze 100 głosów i taki Donatan ze swoją „Równonocą” nie przepadłby już na etapie nominacji, choć był zgłoszony do tegorocznych nagród.

Na radykalnej zmianie zyskała też sama Gala, która w tym roku odbyła się Teatrze Polskim w Warszawie. Zamiast pompatycznych wstępów imprezę otworzył krótki występ Voo Voo wzmocniony strażacką orkiestrą pod koniec którego rozbawiony Wojtek Waglewski klaskał sobie…stopami. I nie był to jedyny zabawny moment tego wieczoru.

Pierwszą statuetkę wręczono w kategorii Album Roku w muzyce rozrywkowej. Wręczali go Kuba Badach (2 Fryderyki na koncie) i Artur Rojek (7 Fryderyków) a triumfował T.Love z płytą „Old Is Gold”. „Bez kitu, każdy z nominowanych w tej kategorii mógłby dostać tę nagrodę…” zauważył Muniek i trudno się z nim nie zgodzić. Ta, podobnie jak pozostałe kategorie obsadzona była wyjątkowo mocno i równo. Czasem aż żal, że statuetek nie przyznaje się ex aequo…

Monice Brodce za „Varsovie” Fryderyka w kategorii Utwór Roku wręczył Arek Jakubiak vel Dr. Misio. Tego wieczoru bardziej muzyk (z irokezem) niż aktor. Zmiany na scenie przebiegały szybko a dynamiki nie zachwiały nieco nudnawe dialogi Grażyny Torbickiej z Arturem Orzechem na temat rynku muzycznego i koncertowego w Polsce i na świecie. Na szczęście scenę szybko opanowała Maria Peszek i swoim jednym tylko numerem „Sorry Polsko” znokautowała publiczność zebraną w Teatrze Polskim. Był to jeden z jaśniejszych momentów Gali, na szczęście nie jedyny.

Debiutantem Roku w muzyce rozrywkowej uznano Melę Koteluk, której należą się szczere gratulacje, choć równie szczerze żałuję, że wyróżnienia tego nie otrzymał Skubas. Mela przyznała, że nie specjalnie liczyła na Fryderyka i zapowiedziała znajomym, że jak go jakimś cudem dostanie, to zacznie biegać. No to będzie musiała biegać w podskokach, bo to nie jedyna statuetka, jaką wczoraj zgarnęła!

Organizatorzy uznali kategorię Artysta Roku (w rozrywce, jazzie i „poważce”) za najważniejszą i postanowili ogłosić je w wielkim finale na koniec Gali, po czym szybko przystąpiono do wręczenia pierwszego z tegorocznych Złotych Fryderyków za całokształt. Ten powędrował do Józefa Skrzeka, legendy muzyki fusion. Skrzek w niesamowicie dowcipny, sympatyczny i naturalny sposób podziękował komu miał podziękować i jako pierwszy otrzymał owację na stojąco. Tak fajnego „spiczu” z okazji otrzymania czegokolwiek w życiu nie słyszałem 🙂 Przejdzie on do historii Fryderyków jak występ, który nastąpił po nim…

Właściciele 15 statuetek Fryderyków wyszli na scenę by odegrać „dziesiąty numer z dziesiątej płyty”. Dla Kasi Nosowskiej i Heya miał to być spacerek, bo przecież to tylko jeden numer z doskonale już ogranej na koncertach płyty… Nie był. Coś się schrzaniło i muzycy nie słyszeli się, choć grali. Taka całkowita odwrotność playbacku. Gali a nic nie słychać. Tylko wokal Nosowskiej i jakieś strzępki i resztki elektroniki. I tak przez pół numeru. Nie wiem, czy ktoś jeszcze w Polsce udźwignąłby taką sytuację i schodziłby ze sceny z tarczą i w burzy oklasków i wiwatów! „No, byliśmy szalenie dzielni, przyznacie państwo..” podsumowała rozbawiona Nosowska. Mam nadzieję, że plik z tym arcyunikatowym wykonaniem „Do Rycerzy…” nie będzie usuwany z YT.

{reklama-ebilet}

Równie gwiazdorsko obsadzona była „część jazzowa” Fryderyków, gdzie wręczającymi byli m.in. Anna Maria Jopek i Tomasz Stańko, który przyznał, że swoich statuetek używa codziennie zamiast hantli… Poważnie lub czasem mniej było też podczas wręczania Fryderyków w kategoriach muzyki poważnej, aż do podniosłego momentu wręczenia Złotego Fryderyka dla profesora Jana Ekiera akurat w setną rocznicę urodzin. Słowa mistrza odczytał jego syn i były to chyba jedyne słowa odczytane z kartki 😉 A w słowach tych profesor odniósł się oczywiście do nazwiska, jakie powinna nosić znana jedynie z imienia nagroda.

Ogłoszenie wyróżnień (nie nagród) za najlepszą sprzedaż cyfrową dla Rafała Brzozowskiego i Michela Telo było zaś wstępem do kolejnego ciekawego występu. Tym razem w medley’ swoich singli z debiutanckich płyt wystąpili… nominowani w kategorii Debiut Roku Skubas, Mela Koteluk i Kari Amirian. Wielkie brawa należą się tak za pomysł jak i za realizację. Fajnie będzie, jeśli stanie się to tradycją Fryderyków. Wszak debiutantom nigdy dość promocji.

I tak w szybkim tempie dotarliśmy do wielkiego finału, w którym Urszula Dudziak i Tomek Lipiński wręczyli te najważniejsze Fryderyki – dla Artystów Roku w poważnej, w jazzie i w muzyce rozrywkowej. Przypadły one kolejno: Pawłowi Łukaszewskiemu, Henrykowi Miśkiewiczowi i… Meli Koteluk.

Galę zamknął popisowy występ SBB pod wodzą „nowonarodzonego” Józka Skrzeka.

Podsumowując – Fryderyki 2013 to już zupełnie nowa nagroda, która jest wreszcie na dobrej drodze do odzyskania należnego jej prestiżu i uznania. Nagroda, w której sama nominacja to już duży splendor i wyróżnienie. To wydarzenie którego organizatorzy muszą dalej odmieniać słowo „reforma” przed wszystkie przypadki i pochylić się nad sposobem zgłaszania (czy to konieczne?) i głosowania, tak, były w raz z prestiżem Fryderyk odzyskał też pierwiastek reprezentatywności i aktualności. By było tak, że mówiąc o Wielkich Przegranych – jak Skubas czy Peszek – było wiadomo, że i tak odnieśli turbo-sukces znajdując się wśród nominowanych. Tego życzę przede wszystkim muzykom.

P.S. a wieczorem będziemy mieli dla was jeszcze fajną fotorelację z Fryderyków. Najpierw jednak musimy dojść do siebie po bankiecie. Sorry. Sorry Polsko 😉

 

Polecane