Miodu (Jamal): 10 najważniejszych płyt

Najbardziej zaskakujący TOP10 w niekrótkiej historii naszego cyklu

2019.06.06

opublikował:


Miodu (Jamal): 10 najważniejszych płyt

fot. mat. pras.

Tomasz Mioduszewski to muzyczny kameleon. Wokalista, tekściarz i kompozytor projektu Jamal cały czas poszukuje, eksperymentuje i… ryzykuje. Dość powiedzieć, że jego najnowszy, wydany właśnie album „Czarny motyl” to najbardziej rockowa (czy raczej – bluesowa) produkcja w karierze autora popularnego „Policemana”, czy nie mniej słynnego „DEFTO”.

Byłem ogromnie ciekawy autorskiej „dychy” Tomka. Ale gdy zobaczyłem wybrane przez Mioda tytuły, to pomyślałem sobie, że powiedzieć o tym zestawie, że jest „nieoczywisty”, to… jak nic nie powiedzieć! Oto najbardziej zaskakujący TOP10 w niekrótkiej historii naszego cyklu. Miłej lektury!

Słucham bardzo dużo muzyki, dlatego ta lista jest ciągle płynna. Najuczciwiej będzie, jak napiszę do czego najczęściej wracałem w tym miesiącu. I przede wszystkim – dlaczego – Miodu.

Bon Iver – „Blood Bank EP”, 2009

To epka, ma tylko cztery utwory, ale trudno się od niej uwolnić. Nigdy wcześniej, słuchając muzyki nie czułem tak bardzo… zimy. Dobrej zimy. Wracam do tej płyty, żeby sobie popłakać. Wywraca mnie na drugą stronę, wybebesza mnie od środka. A potem jest mi lepiej. I jest na niej utwór „Woods” – genialny i magiczny.

Fertile Hump – „Kiss Kiss or Bang Bang”, 2018

To jeden z moich ulubionych polskich zespołów. Bardzo dobre, granie niczym z Południa Ameryki. W zasadzie każdy numer mógłby się znaleźć w filmach Tarantino. Ta płyta ma same hity. Oczywiście lubię też The Stubs Tomka Szkieli. Natomiast w wokalnym duecie z Magdą Kramer jestem po prostu zakochany. Do tego świetne bębny Maćka Misiewicza. Doskonały przykład tego, że w Polsce też można.

Earl Sweatshirt – „Some Rap Songs”, 2018

Mam dziwne podejrzenia, że jeśli David Bowie urodziłby się dwadzieścia kilka lat temu i rapował, to wyglądałoby to mniej więcej tak, jak ta płyta. To trudny, wymagający, a jednocześnie mocno wciągający album. Z dziwnymi podziałami, jeszcze bardziej dziwnymi samplami i nieprawdopodobną charyzmą głównego bohatera. Jemu dzisiaj wolno już chyba wszystko, a Los Angeles znowu pokazało, że ma w tej materii jeszcze wiele do zaoferowania. Już na „Doris” Earl pokazał, że jest inny od wszystkich. Tu udowodnił, że jest kosmitą.

Furia – „Księżyc milczy luty”, 2016

W końcu dotarło i do mnie. Właściwie wszedłem w cały ten blackowo-słowiański nurt. Odkryłem Mgłę, In Twillight’s Embrace, Kły, Starą Rzekę czy Totenmesse. To wszystko są rewelacyjne rzeczy, ale to właśnie z Furią zostałem na dłużej. To jedna z tych płyt, do których na pewno będę wracał przez całe życie. Teksty, dźwięki, klimat. Kapsuła czasu. Ta płyta powinna być naszym dobrem narodowym, słuchanym, omawianym i przede wszystkim pokazywanym za granicą. Nowa jakość, (pra)stare emocje.

Tom Waits – „Real Gone”, 2004

Kilka dobrych lat temu zostałem psychofanem Waitsa. Nie mogłem się nadziwić, że nie dotarło to do mnie wcześniej. Dziś, już jako psychofan, kocham jego wszystkie płyty. Najczęściej słucham tych ostatnich. Współpraca z Takimi osobistościami jak Les Claypool czy Marc Ribot idealnie zagrała (!) na tym albumie. I jeśli ktoś lubi słuchać twardzieli o wrażliwym sercu, to zdecydowanie jest to płyta dla niego. Mamy tu wszystko co u Waitsa najlepsze – w dodatku podane w nienachalnym, undergroundowym sosie. I jeszcze te teksty…

John Coltrane – „A Love Supreme”, 1965

To nie była moja ulubiona płyta Coltrane’a – zawsze wolałem lekkość „Giant Steps”. Ale jak tysiąc osób mówi ci, że coś jest arcydziełem, to czas się z tym w końcu zmierzyć. Wszedłem i zostałem na zawsze. Z tą płytą doskonale pisze mi się opowiadania. Właściwie piszą się same i nigdy nie wiedziałem dlaczego. I któregoś dnia zobaczyłem gdzieś wypowiedź Carlosa Santany: „Jedni grają rocka, inni bluesa, jeszcze inni grają jazz. John Coltrane grał Życie”. Skubany, miał rację.

Junior Kimbrough – „First Recordings”, 1966/2009

Nie. Nie odkryłem go przez The Black Keys. Odkryłem go jakoś inaczej. I kiedy zauważyłem, że duet z Ohio nagrał płytę z jego piosenkami to poczułem, że przynajmniej nie jestem w tym sam. „First Recordings” to jego pierwsza płyta, taka bluesowa bomba nagrana jeszcze w 1966 roku. Następną wydał dopiero w latach 90. Od zawsze miał swój odrębny styl, o co w tym gatunku naprawdę trudno. Pisał swoim językiem, był sobie wierny i taka konsekwencja od zawsze mi imponowała. Kolejny twardziel o gołębim sercu.

Slayer – „Christ Illusion”, 2006

„Nie ufam ludziom, którzy nie lubią Slayera” – miał kiedyś powiedzieć Mike Patton, wokalista Faith No More. Nie umiem się z tym nie zgodzić. Słucham Slayera od tylu lat, że właściwie nie wiem, czy chce mi się znowu opowiadać dlaczego. Dla mnie (i dla takich jak ja) to raczej oczywiste. Wściekłość, ciężar, bezkompromisowość, punkowość, koncerty. W dużym skrócie. Wybrałem „Christ Illusion”, bo w tym miesiącu jeździłem z tą płytą na rowerze. Jeździłem tak jak słyszałem. Roz***ałem rower i kolano.

Ścianka – „Statek kosmiczny Ścianka”, 1998

Dla mnie jest to najlepszy zespół na świecie. Myślę, że jakby urodzili się w Stanach, to byliby gigantami z kilkoma zerami na koncie. Potrafią wszystko, mogą wszystko i zagrają wszystko. Każda ich płyta to dla mnie nowa pora roku. Taka bez nazwy i taka, której jeszcze nie było. Wybrałem „Statek kosmiczny”, bo jest najbardziej punkowy i najbardziej beatlesowski. I te gitary Cieślaka. Jeśli jest coś, za co nie cierpię tego kraju, to właśnie to, że nie doceniono Ścianki. Ch**a się znacie!

Agata Karczewska – „I’m Not Good at Having Fun”, 2019

Kocham jej piosenki. Kocham jej wrażliwość. Kocham jej głos. Kocham jej angielski. Mógłbym tak bez końca. W polskich komentarzach nie cichną porównania do największych: Dylana, Casha, Joni Mitchell. I słusznie, bo wszystko wskazuje na to, że to ten kaliber. Niesamowity talent. Nie łatwo ją złamać, mi imponuje jej upór i konsekwencja w dążeniu do czegoś swoją własną drogą. Na swoich własnych zasadach. Jest doskonałym przykładem dla tych wszystkich nowych wokalistek, nie mających ani stylu, ani siły, żeby ten styl wypracować. A Agata, zupełnie naturalnie i mimochodem, wyskakuje z piosenkami, które zmieniają ludzkie życia. Podziwiajmy. Wielu takich nie mamy.

Oprac. A. Szklarczyk

Polecane

Share This