Po co hip-hopowi reedycje?

O tym, czy są potrzebne, a jeśli tak, to w jakiej formie.

2014.02.04

opublikował:


Po co hip-hopowi reedycje?

Początek roku to przede wszystkim okres podsumowań i nadziei związanych z najbliższymi dwunastoma miesiącami. Jednak za każdym razem gdzieś w tle majaczy inna kwestia, na którą – jak na mało którą – mają bezpośredni wpływ słuchacze. Szczególnie ci, którzy cenią sobie krążki oryginalne i kupują je ze zwykłej uczciwości, niekoniecznie zaś kolekcjonerskiego impulsu. Mowa rzecz jasna o reedycjach.

Szybki przegląd informacji z kilkunastu ostatnich dni i już wiadomo, że temat wznowień jest, a jakże, obecny na tapecie. Do ponownej sprzedaży trafił uznany nielegal Peerzeta „Hipocentrum”, od niedawna dostępny jest też w sklepach przełomowy album Trzeciego Wymiaru „Inni niż wszyscy”. A to pewnie dopiero początek.

„Po co reedycje?” to pytanie zapewne częściej zadają sobie będący w posiadaniu tych krążków, których nakład już się wyczerpał. Pozostali, którzy przychylniejszym okiem patrzą na wznowienia, postawią kwestię inaczej: „Jakie reedycje?”. Żadnego z tych wątków nie można zignorować.

{reklama-hh}

Nie będzie wielkim odkryciem stwierdzenie, że reedycje najbardziej uderzają w dwie grupy: kolekcjonerów, zadowolonych ze swoich „białych kruków”, oraz internetowych biznesmenów, którzy pojawiają się zawsze tam, gdzie jest mały nakład. Gdy myślę o tych drugich, najchętniej usunąłbym z rynkowego słownika wyraz „limitowany” i wprowadził przepis, gwarantujący egzemplarz wszystkim tym, którzy żyją czymś więcej niż krążeniem od preorderu do preorderu. Swoją drogą, sprzedaż starych albumów na Allegro jeszcze jestem w stanie zrozumieć – w końcu niektórzy NAPRAWDĘ wyrastają z hip-hopu. Ale oferty, które pojawiają się chwilę po zamknięciu przedsprzedaży, pachną już z kolei kilkoma brzydkimi słowami.

Czy kolekcjonerzy mogą jednak ucierpieć przez reedycje? Jeśli są one wydawane tak jak „Człowiek, który chciał ukraść alfabet” Eldo, a więc bez jakichkolwiek zmian (o ile pamiętam, różnica była w kodzie kreskowym; kogoś poza fanami Discogs to jednak obchodzi?), to pewnie tak. W pozostałych przypadkach trudno jednak narzekać. Poza tym, przyznajmy, każdy, kto choć dłużej zajmował się zbieraniem płyt CD, wie, że droga ta prowadzi prosto do winyli. Jeśli jest gdzieś muzyczny raj dla kolekcjonerów, to na pewno jest on wyłożony woskiem. A krążki winylowe to temat na osobny tekst – omawiany zresztą niedawno na naszych łamach, przy okazji podsumowania 2013 roku.

Po co więc reedycje? W pierwszej kolejności po to, by nie czynić z hip-hopu elitarnego klubu dżentelmenów, a wszystkich aspirujących do tej klasy – a to jednak za młodych, a to nie dość obytych w internetowym świecie – nie pozostawić tylko z plikami w folderze.

Jeśli więc już wznowienia, to jakie? Życzyłbym sobie takich, które z jednej strony wyraźnie odróżniały się od pierwowzorów i tym samym zachowywałyby ich wartość; z drugiej zaś – takich, które uwzględniałyby ducha czasu i raczyłyby słuchacza czymś więcej niż tylko wydanym z wielką łaską pierwotnym materiałem. Może lepszy mastering? Może niewydane, ewentualnie nowe utwory (tu wzorem jest „Alkopoligamia” Mesa)? Może instrumentale? Może bogatsze liner notes? Ten ostatni bonus jest niewykorzystanym potencjałem polskiego hip-hopu, nie tylko reedycji. A przecież przyjemnie byłoby wrócić do, dajmy na to, „3H” Tedego i posłuchać jej, wczytując się zarazem we wspomnienia spisane w książeczce. Tak jak za granicą robią to np. The Roots.

I na koniec – skoro zaczęliśmy od konkretnych tytułów, które wróciły właśnie do sprzedaży, poniżej prywatna lista życzeń. Kilka płyt, które ukazały się dziesięć lat temu i zasługują na wznowienie:

Flexxip – „Fach”

Tede – „3H”, „Notes”

Eis – „Gdzie jest Eis?”

Eldo – „Eternia”

 

Polecane

Share This