Po co te podziały, czyli co White House, Kobra, Peja i Tede myślą o Drake’u

Don’t hate the game, hate the player.

2014.04.15

opublikował:


Po co te podziały, czyli co White House, Kobra, Peja i Tede myślą o Drake’u

Słuchacie Kobry? Nie? To może zacznijcie go czytać. Jak sam nie jestem fanem jego rapu, a te linijki – pisane pod amerykański wzorzec mainstreamu – częściej mnie śmieszą, niż zachwycają, tak muszę poznańskiemu MC oddać sprawiedliwość: na prywatnego Facebooka wrzucił właśnie ciekawy post. Więcej: w komentarzach wywiązała się równie interesująca dyskusja.

W czym rzecz? Część z Was widziała być może opublikowany niedawno przez RaputacjęTV wywiad z White House. Mniejsza o to, że prowadząca, która rozpoczyna rozmowę pytaniem: „jak wygląda wasz dzień?”, skazuje samą siebie i stację na taki sam uśmiech zażenowania, jaki towarzyszył rozmowie Peji z pewną dziennikarką ze Starachowic (punkt dla tego, kto odnajdzie to wideo z pytaniami o prędkość samochodu itp.). Być może o wywiadzie z Magierą i LA nikt by dziś nie mówił inaczej niż jako o „bece”, gdyby nie fragment, który wrocławski duet poświęcił Drake’owi.

{Diil}

LA: Jak się słuchało kapel w złotej erze lat 90., to te kawałki miały duszę, miały w sobie coś takiego, czego nie doświadczysz na albumach, które teraz wychodzą. Jeżeli teraz wychodzi jakiś Drake i to jest dla kogoś wyznacznikiem Hip-Hopu, to jest w tym momencie śmieszne. Jeżeli ten ktoś słucha Drake`a i to jest dla niego raper, a ten ktoś nie wie np. o pierwszej płycie Das EFX…

Co z tym fantem zrobić? Wydawałoby się, że sytuacja nienowa. W końcu  podział na dobre lata 90. i złą współczesność siedzi w głowach wielu hip-hopowców i często wystarczy posłuchać stylistyki, w jakiej się obracają, by wyciągnąć odpowiednie wnioski. A jednak tym razem coś pękło. Nie dość, że zarzuty zostały postawione konkretnej osobie, to jeszcze tym człowiekiem jest Drake, facet o popularności porównywalnej dziś do Kanye Westa czy Jaya Z.

No i gdzieś w środkowo-wschodniej Europie znaleźli się faceci, którzy postanowili wziąć kanadyjskiego MC w obronę.

Kobra (pisownia oryginalna): Znam pierwszą płytę Das Efx jak i każdą kolejną więc się wypowiem ? Sorry WhiteHouse ale w 2014 to właśnie „jakiś” Drake jest wyznacznikiem hip-hopu. Teraz pozostaje pytanie czy którykolwiek zwrócił uwagę na lyricsy czy było bardziej jak: „Eee, wkurwia mnie jego głos, jebać go” ? Jasne, kwestia gustu i upodobań jednak zwyczajnie trzeba przyznać, że zarówno forma jak i treść u Drizzyego jest na najwyższym poziomie.

Mateusz Natali: Drake jest ogólnie gościem, którym chyba nikt nie zajarał się od razu po singlach, za to wiele osób zmieniło zdanie sprawdzając albumy, do tego to swoją drogą najbardziej trueschoolowy z mainstreamowców obecnie.

Jeszcze raz Natali: Jeszcze dodam, że poza tym Wu-Tangiem Drake też mega często followupuje klasyczne rzeczy, „The Motto” jest hołdem dla Mac Dre i brzmienia Bay Area (w klipie legendy regionu jak E-40 czy Mistah FAB a video zaczyna się przemową matki Mac Dre) a w „Worst Behavior” mamy hołd dla Memphis i w klipie Juicy J`a, Project Pata i MJG.

L Pro: Drake`a hejtuja ludzie ktorzy nie znaja angielskiego bo jak to inaczej wytłumaczyć.

Oldas: – Zresztą o czym gadać, kiedy Drake ma lepsze gry słowne w pierwszych 4 wersach What`s My Name? Rihanny niż 3/4 PRAWDZIWYCH RAPERÓW przez całą karierę.

Nie zabrakło w tej gorącej dyskusji głosów sarkastycznych (Tede: TYLKO DAS EFX I KRS ONE!) i krytycznych (Peja: Drake jedynie ssie w 2014 taka prawda Maćku).

{sklep-cgm}

Ile głosów, tyle opinii. Jedne bardziej merytoryczne i wyważone, inne spięte, jeszcze inne próbujące obrócić wszystko w żart. Myślę, że akurat to ostatnie rozwiązanie jest najgorszym z możliwych, bo od niego tylko o krok do pozbawionych szacunku, pogardliwych reakcji w rodzaju: „Beka z was, zakute łby”. A takie słowa problemu oczywiście nie rozwiążą. Tak, problemu, bo wydaje mi się, że w grę wchodzi tutaj coś więcej niż kwestia gustu.

Bardzo ciekawą rzecz napisał Trzy Mózgi: – Czas muzyczny się u mnie nie zatrzymał, na bieżąco śledzę wszystko co pojawia się z datą 2014, nie mam wydziaranego na klacie Krs-Ona ale mimo tego czuje się, że osoby jak Maciej czy Sebastian (bez urazy) i tak by mnie hejtowały, że ośmieliłem się skrytykować „wyznaczającego (chujowe) trendy w hip hopie” wielkiego Drake i z automatu jestem wrzucony do worka tych 500 spiętych truskulowco-hejtero-nie nadążających za postępem-cebulako-boombapo-typów, z klasyczną jeszcze adnotacją , że Drake zjada (tu dowolny procent od 50 w górę) raperów.

I cholera, chyba w tym tkwi cały problem. Zupełnie niepotrzebnie powstały dwa obozy, które tworzą nawzajem własne karykatury. Pierwszy – konserwatywny – zarzuca drugiemu, że nie docenia (ba, nie docenia, nawet nie zna!) organicznego, nastrojowego brzmienia sampli, które nadały ton latom 90. Narzeka, że dziś większość zapomniała o korzeniach i kosztem własnych umiejętności sprzedała dusze elektronicznemu diabełkowi, który zabija brzmienie na listach przebojów. Drugi – ten bardziej postępowy, sympatyzujący z tym, co obecnie w hip-hopie się dzieje – przerzuca się w nazywaniu tego czy innego nowym królem, zachwyca się każdym trendem, a wszystkich weteranów (z wyjątkiem tych, którzy przyjęli słuszną ideologię, najlepiej TRAP lub CLOUD) powiesiliby na nowojorskich latarniach. I tak to trwa.

Najsmutniejsze jest to, że nie dyskutuje się o raperach, ale o workach z raperami – na dodatek tak pojemnymi, że nie wiadomo za bardzo, kogo do nich wsadzić. Do pierwszego: Das EFX? Ale Q-Tipa też? I Nasa? I Scarface’a? Do drugiego: Drake’a? Ale z Waka Flocka czy bez? A co z French Montaną? Big KRIT’em? Kendrickiem Lamarem?

Mam nadzieję, że im więcej, czytelniku, się nad tym zastanowisz, tym bardziej zrozumiesz, jak grząskim gruntem jest hip-hop, gdy idzie o kategoryzowanie. Grząskim, ale i pięknym.

Amerykańskie powiedzenie mówi: nie narzekaj na uczestników, narzekaj na grę. No właśnie w tym wypadku nie. Krytyka hip-hopu do niczego nie prowadzi, bo rozmywa problem. Raczej wypadałoby krytykować ludzi, którzy ten hip-hop tworzą. Konkretnych ludzi. OK, może nawet Drake’a – jak kto woli. Tylko wtedy za co: za teksty? Za flow? Za bity? No bo przecież nie za popularność i nie za to, że tworzy w XXI wieku, co nie, White House?

A więc: don’t hate the game, hate the player.

 

 

Polecane

Share This