Sześć najważniejszych płyt rapowych 2016 roku

Pół roku za nami.

2016.07.07

opublikował:


Sześć najważniejszych płyt rapowych 2016 roku

Foto: P. Tarasewicz

Przyznaję bez bicia: tę listę ułożyłem z olbrzymim trudem. Nie dlatego, że musiałem rzeźbić w czymś brudnym i śmierdzącym. Przeciwnie, ostatnie pół roku przyniosło tyle świetnych płyt na polskim rynku, że wybór tej szóstki – a taką liczbę wybrałem ze względu na sześć miesięcy, na większe podsumowanie przyjdzie pora za kolejne pół roku – był bardzo, bardzo trudny. Właściwie to kierowałem się ocenami, które wystawiłem w momencie wydania niniejszych płyt. Większość z nich to 5/5. Równie dobrze ta lista mogłaby wyglądać trochę inaczej. Zamiast Otsochodzi mógłbym dać Małpę, zamiast The Returners – Palucha lub Kaliber 44. A przecież był jeszcze udany mixtape „De Nekst Best” z wieloma naprawdę świetnymi zwrotkami. A co zrobić z bezbłędnym „Hannibalem” Abla, z bezpretensjonalnym „Bumelantem” Pelsona, z równym „Znanym i lubianym” Bonsona, z przemyślanym „Krime Story” Kaliego? O nim też wypadałoby wspomnieć. Może pod koniec roku, może wtedy…

O.S.T.R. – „Życie po śmierci”

Rozbuchany do granic możliwości patos rzadko kiedy służy hip-hopowi, ale „Życie po śmierci” jest właśnie tym wyjątkiem. Rozpisana na części, zbudowana na interludiach płyta Ostrego musiała taka być, gdy weźmie się pod uwagę, z jak granicznym doświadczeniem zmierzył się łódzki MC. Po walce z nowotworem wrócił silny jak nigdy. Już na dwóch poprzednich krążkach – „Kartaginie” z Marco Polo i „Podróży zwanej życiem” – sprawiał wrażenie, jakby jakimś cudem na nowo złapał wiatr w żagle. Musiała jednak przyjść choroba, by ten raper nagrał jedną z najlepszych płyt w swojej karierze. Od strony muzycznej „Życie po śmierci” jest pełne, obfite, gęste, doskonale zaaranżowane. Od strony raperskiej – wciągające, nawinięte z warsztatem godnym profesora.

Rasmentalism – „1985”

Czy Rasmentalism sprawią, że hip-hop znów będzie zabawą poważną, zabawą dla dorosłych ludzi? „1985” nie jest na pewno płytą przełomową w tym sensie, że dokonuje jakiegoś zwrotu w rapie dzisiejszych trzydziestolatków. Gdy słucha się numerów Gurala, Bisza, Mesa czy nawet Zeusa, słychać potrzebę, by znów mówić o rzeczach ważnych. Stawiam jednak tezę, że trzeci legalny album tego duetu z czasem zostanie zaliczony do najwybitniejszych osiągnięć pokolenia. Płyta doskonale chwyta wielkomiejskie nastroje upojenia i rozpaczy. Nastroje, gdy egzystencjalne, obsesyjne niekiedy teksty można rymować tylko na klubowych, mimowolnie bujających podkładach. To, że „1985” prowokuje i do myślenia, i do tańca jest zresztą olbrzymią zaletą tego wydawnictwa.

}

Łona i Webber – „Nawiasem mówiąc”

Tytuł w pierwszej kolejności nawiązuje do tekstów Łony, który drobnymi literami pisze o wielkich rzeczach. Choć ostatni, tytułowy utwór stawia pod znakiem zapytania przyszłą twórczość szczecińskiego MC – rymuje tam, że od kiedy rzucił palenie, świat złożony z drobnych chwil magii momentalnie mu wypłowiał – „Nawiasem mówiąc” na szczęście pisane jest jeszcze w nawiasie. I to niejednokrotnie w nawiasie tak dużym i grubym, że prowokującym i zastanawiającym jak nigdy – w końcu „Doklej plakat” to jeden z najbardziej enigmatycznych, a jednocześnie najpiękniejszych utworów w dyskografii tego duetu. Właśnie, duetu. Trzeba podkreślić, że w tym nawiasie znalazły się także bity Webbera – tylko pozornie bezbarwne i przezroczyste, w rzeczywistości bardzo dyskretnie przemycające cały bagaż szlachetnych inspiracji. Bo siła tej płyty polega właśnie na dyskrecji i subtelności.

The Returners – „Nowa Stara Szkoła”

Dwadzieścia pięć utworów i żadnego słabego? Przecieram oczy ze zdumienia, ale tak, to jest możliwe. Potrzeba tylko kilku rzeczy. Po pierwsze – cierpliwości, żeby poczekać na wszystkie te zwrotki i pomęczyć ich autorów, by się do nich przyłożyli. Po drugie – pozycji na scenie, która pozwoli zebrać na własną płytę absolutnie topowe nazwiska. Po trzecie – doświadczenia i warsztatu, które zaowocują własnym stylem, takim, który biegnie w poprzek starej i nowej szkoły. Po czwarte – pomysłu i wyobraźni, dzięki którym utrzymany w stricte hip-hopowym tonie album momentalnie stanie się czymś w rodzaju „the best of” dla tego gatunku. Na „Nową Starą Szkołę” długo czekaliśmy, ale to materiał bardzo dobry, w porywach wybitny. Nie żałuję ani jednej minuty spędzonej z tym albumem.

Otsochodzi – „SLAM”

Debiutancki album 20-letniego Młodego Jana urzeka swoją zwyczajnością. Podczas gdy rówieśnicy warszawiaka prześcigają się w wydumanych konceptach, technicznej gimnastyce i amerykańskich inspiracjach, on nagrał płytę korzenną, osiedlową, taką, która pachnie raczej polskimi krążkami przełomu wieków. Pachnie, ale nie cuchnie. Otsochodzi jest raperem zaskakująco świadomym, dalekim od zastygnięcia w formie obrzydliwego trueschoolowca. Co tu dużo mówić, ma głowę na karku. Wie, że jego leniwa, wyluzowana nawijka przyniesie efekt tylko wtedy, gdy będzie jej cały czas pilnował, by nie osunęła się w rozmemłanie. Niedawno zagrał swój pierwszy koncert na Open’erze – pierwszy, ale na pewno nie ostatni. Czyżby Asfalt Records wprowadzało na scenę kolejny wielki talent?

PRO8L3M – „PRO8L3M”

Jedna z najgłośniejszych polskich premier ostatnich lat – to już powinno służyć za wystarczającą zachętę do tego, by sprawdzić debiutancki album Oskara i Steeza. Jeśli dodamy do tego fakt, że krążek mało kogo rozczarował – ba, odbił się szerokim echem w środowiskach zupełnie nierapowych – „PRO8L3M” urasta do rangi płyty, z którą zwyczajnie wypada się zapoznać, bo to punkt odniesienia w wielu dyskusjach. To krążek, którym pewnie nie wszyscy się zachwycą – bardzo wyrazisty, jeśli chodzi o klimat, jeszcze bardziej specyficzny, gdy mowa o rapie. Dobrze jest jednak dać mu szansę, poświęcić chwilę ulicznemu, filmowemu stylowi Oskara i balansujących między przeszłością a przyszłością bitom Steeza.

 

{facebook}

 

Polecane

Share This