Rapwatch #29 (18.08 – 24.08)

Wielkie Szczęście, eschatologia i kakało.

2014.08.28

opublikował:


Rapwatch #29 (18.08 – 24.08)

To jest taka zabawa dla osób w wieku od 12 do powiedzmy 50. Weź artykuł dotyczący zamieszek z udziałem Czarnych i brutalności białej policji i czekaj aż pojawi się hip-hop. Gazeta Wyborcza, która dała nam kiedyś epicki „Manifest Blokersów” Roberta Leszczyńskiego, jest na tym polu pewniakiem. Zamieszczony w zeszłotygodniowym Magazynie Świątecznym reportaż z Ferguson, napisany w związku z zastrzeleniem tam Mike’a Browna nie mógł zawieść, miał bowiem potencjał na co najmniej dwa „hip-hopy”. I nie zawodzi, wśród zniczów, butelek z moczem, plądrowanych sklepów i pluszowych misiów na miejscu zbrodni znajdziemy to, na co czekamy.  „(…) – Pluszowe misie dlatego, że matka nazywała go <miśkiem>. To był taki miły, spokojny chłopak… Trochę niezdarny, łagodny dryblas. – twierdzi z kolei Duane Finne, znajoma rodziców Wielkiego Mike’a, która mieszka kilka bloków dalej. – Kochał hip-hop” – czytamy. No jak miał nie kochać, skoro był czarny i niezdarny. Drugi raz hip-hop pojawia się w zdaniu odautorskim i dotyczy przybyłych na miejsce tybetańskich mnichów. „Miejscowi fetowali ich niczym gwiazdorów hip-hopu” –  zauważył Mariusz Zawadzki. To nie mnisi, to źli i łysi, klima, capisce?

Branża na śmierć Browna ostro zareagowała. Przy okazji informacji o poświęconym sprawie utworze G-Unit wywiązała się na Popkillerze  dyskusja. „Murzyni wszczęli protest po zastrzeleniu czarnoskórego 18-latka przez białego policjanta? Po co uciekał? dlaczego teraz ci idioci okradają sklepy? Bo jest okazja? Jebane debile, wcale mi ich nie żal, zresztą wystarczy spojrzeć na czarnoskórych raperów, 90% szczyci się, że byli dilerami narkotyków, czyli byli sprzedawcami śmierci, nie chce im się pracować w normalnej pracy to zaczynają rapować, rap staje się coraz głupszy, zamiast rymów i inteligentnych tekstów są jakieś pojękiwania i stęknięcia, dlaczego mam ich żałować skoro sami sobie nie chcą pomóc?” – pisze internauta, który swoim okiem przejrzał na wylot zbrodnicze multi-kulti, gość w typie tych co idą kupić śmierć, a wracają z majerankiem i potrzebą wyspowiadania się. Ale mamy tu większych asów. Proszę zobaczyć poniższą wypowiedź, jak narasta, z tonu wyrozumiałego wuja dąży do furii młodszej siostry, która przegapiła koncert Hucza, z kapuśniaczka staje się nawałnicą, pęcznieje jak flow Eminema, dążąc do efektownego crescendo: „Dajcie spokój z tym rasizmem… W stanach zapewne jest inna mentalność… No i nie zrozumiemy problemu jakim jest rasizm u nich… Ale teksty <czarnuch>, <białas> to przesada… Ściśnijcie swoje dupska buraki i nie wypowiadajcie się na ten temat… Kurwa znawcy pierdoleni… Czemu takie kurwy się tu wypowiadają?”

Już nie zastrzelony Brown, tylko plagiat Shakiry pchnął kolejne całkiem poważne medium na tory polskiego hip-hopu (no, powiedzmy). A to przy okazji wspominkowego przeglądu kserobojów. „<Fakt, zaje**liśmy ten fragment, ale kompletnie nieświadomie> – tak muzycy Jeden Osiem L bronili się przed zarzutami, że temat przewodni przeboju <Jak zapomnieć> wprost skopiowali z <Overcome> amerykańskiej grupy Live” – pisze Polityka  w galerii na swojej stronie internetowej. Cóż to była za obrona!  #częstochowa #krym #szczęsny.

RapBeka też wspomina, wracają do czasów „kiedy jaraliście się zwrotką Dioxa na płycie Eldoki i uważaliście Ostrego za najlepszego rapera i producenta w Polsce”, a w dodatku „była se jeszcze wrocławska scena rap”. Z gorliwością godną Ananiasza wywlekła najbardziej obciachowy featuring Ostrowskiego. „Wojtek wypierdolił hajs na Ostrego feat, nagrał mu klip w kiblu i bez akceptacji wjebał w świat. Ostry i jego przyjaciel biznesmen Tytus usuwali klipon z każdego miejsca w jakim się pojawił, bo wstyd jak chuj. Ostry straszył typa wpierdolem od łódzkich karków i wszyscy myśleli, że o akcji świat zapomni, ale wrocławski raper i kolega podbił dziś to i macie, patrzcie”napisał  admin. Cóż, słowo O.S.T.R.-a ciałem się stało – hip-hop został odzyskany .

Step Records przypomniał o święcie Chady. „Dzisiaj nasz dobry przyjaciel obchodzi urodziny. My już złożyliśmy mu życzenia. Ty też możesz to zrobić tutaj”napisał  na facebookowym profilu zamieszczając zdjęcie rapera. Fani bacznie się fotce przyjrzeli, a nawet postanowili odnieść do dominującego na niej rekwizytu. „Krzyż na piersiach – życzę Ci abyś swą zmienioną postawą życia dążył do celu, a tym samym zarażał nią wciąż pozytywnie innych” – napisała jedna z osób, podczas gdy druga ograniczyła się do prostego „Ale fajny krzyż też chce taki”. Były też życzenia o daleko większym ładunku emocjonalnym: „Tomku Wszystkiego Najlepszego na okoliczność urodzin, realizacji swoich marzeń, tworzenia dalej Rapu który koi duszę, daje wspaniałe siły i zawojowuje cały czas Świat Rapu wielu sukcesów, złotych płyt, poszerzania horyzontów zainteresowań . Życzę Ci również żebyś zaznał Wielkiego Szczęścia, tą mądrością swoją innych raczył. Zaciekawiaj dalej swoją pasją sportową. Niech każdy twój dzień daje Ci motywację, niech serdeczność zawsze będzie obecna. Myśl pozytywnie, twoja szlachetna postawa poprowadzi Cię na szczyty, tego wszystkiego z całego serca Ci życzę” – napisał ktoś wrażliwy. I chętnie bym się dołączył do życzeń, ale do głowy przychodzi mi zaledwie szczere „sto lat”, które w świetle więziennych wyroków Chady łatwo zrozumieć na opak.

Jeżeli coś wzrusza bardziej niż szczerze życzenia dla rapera opiewające niegdyś czarne słońca, to tylko wyznanie Reda.„Chciałbym się z nim kiedyś napić herbaty jaśminowej i gadać o rapie przez całą noc”powiedział  o KRS-One w wywiadzie dla Glamrapu. Czekam już tylko na to aż przy jakiejś ważnej okazji wystąpi u Drzyzgi i walną mu to w podpisie. I jeszcze na sequel „Jesteś Bogiem”.

Na Popkillerze najgorętszy nawias – poza oczywiście tym, który swoimi udami stworzyła w „Anacondzie” Nicki Minaj. Newsman pisze  o poczynaniach Future’a: „Projekt okraszony zostanie ciekawym tytułem „Evul” (czytane jak „evil”, czyli diabeł oraz po prostu „love” pisane na odwrót)”. 12 słów – dwie wtopy. Piękny wynik, gdzieś pomiędzy Rap Geniusem a Na Temat.

Na nawiasy Nicki nad Wisłą liczyć nie możemy, jest za to Karolina Miszczak  (zbieżność nazwisk z Radkiem od Hip-Hop Kempu z pewnością przypadkowa, o Edwarda z TVN-u trzeba by na wszelki wypadek zapytać) zniesmaczona Quebonafide. No i jeszcze ten Włodi. „Niezbyt przyjemnie patrzeć, jak materiał na jednego z lepszych (czy po prostu: jeden z lepszych — wciąż, do niedawna (?)) raperów w PL grzęźnie w kolejnych eschatologicznych zamułkach, celując zapewne z zapowiadaną <Ezoteryką> w najgorzej rozumiany <dojrzały> debiut. Upodobanie do ponadczterosylabowych słówek ze słownika (naturalna pasja circa czwarta podstawówki, co) i porównań do bogów greckich można było jeszcze na etapie mixtape`ów wybaczyć (co innego nazywanie Mieczysława Wilczka najwybitniejszym Polakiem, ale to temat na inną rozmowę), „Tarot” intrygował, „Pareidolia” naprawdę się udała, ale „Ile mogłem”. No właśnie: ile. A teraz jeszcze Włodi. Meh” – pisze autorka. Chętnie dowiedziałbym się co sądzi o nerwowym przetykaniu zdań uwagami we wspomnianych nawiasach. I o upodobaniu do łacińskich słówek.  Ale nie będę przeszkadzać, być może wciąż jeszcze liczy, ile sylab ma słowo „eschatologiczny”.

Podczas gdy część raperów i ich netowe podnóżki wysyłają raperki do kuchni, te odgryzają się kwestionując ich męskość. „Nominowałabym jakichś raperów do splasha, choć to trochę nudnawe się robi i wielu z nich moczy się od dawna”rzuciła Wdowa. Nie podała konkretnych ksywek. Dalej raperzy, pokażcie prześcieradła.

Cholernie zdolny producent wdziewający z sadomasochistycznym upodobaniem kostium Borata polskiej sceny hiphopowej również raczył w sprawie splasha przemówić, a jakże. „Dla fanów <spleszów> i wyzwań internetowych mam nową grę – rzucam wyzwanie. Zjadłem 2kilo śliwek wypiłem mleko, obróciłem się tyłem do miłośnika <spleszu> i kichnąłem rzadzizną. Teraz wyzwanie – zrób to samo w ciągu 24 godzin albo zaproś mnie na śliwki i mleko Nominuję polskich celebrytów do wzajemnej <kakałowej> kąpieli. Amen”wyznał Donatan. Prześcieradła Donatana wolałbym nie oglądać. Ani żadnej rzeczy, która jego jest.

Jedynym potencjalnym amatorem „kakałowej” kąpieli wydaje się być KaeN, świeżo zdissowany przez Te-Trisa. „(…)  <Vox Populi> to podręcznikowy diss: padają pancze, argumenty, pomysłowe patenty, ba, sam dobór bitu jest celnym strzałem w KaeNa. W chwilę za Tetem stanął mur. Fanów i raperów. Chwilę jeszcze o KaeNie, któremu szacunek należy się za podjęcie rękawicy i nie wykręcanie się argumentami, że <nie będzie promował wacka>. Nagrał to, czego każdy mógł się spodziewać – stek bluzg przeplatany fekalno-seksualnymi skojarzeniami, w którym rymuje się wszystko, a sensu nie ma za grosz”komentuje  na swoim blogu Mateusz Osiak. „Te-Tris zrobił dziurę w kurtynie milczenia, za nim słychać kolejne głosy. Hip-hop łączy – przeciwko KaeNowi” – donosi z trudno zrozumiałą satysfakcją. To „łączenie przeciw” to jedna z klęsk polskiego hip-hopu, najgorsza staropolska spuścizna jaka się mogła gatunkowi przytrafić, zaraz obok maselnicy Donatana i hasła „szlachta nie pracuje” na profilach gimbusów.

Krzysztof Widlt zachwala  na Popkillerze nową płytę Mursa. „Wspólny projekt z zespołem Mayday, niezwykle zdolnymi kocurami ze Strange Music, to kolejna propozycja z cyklu <Murs &>. Połączenie dosyć intrygujące, historia też bardzo ładna – o tym jak to ludzie z różnych części USA połączeni zajawką postanowili sobie zrobić przygodę na kilka tygodni i nagrać płytę. Co z tego wynikło?” – pyta. Yyyy, płyta?  A skoro już udało się odpowiedzieć na kluczowe pytanie, należy przyznać, że jest to album rapera, który nie jest zachwycający. „Jest dobry, czasami bardzo dobry, ale żeby się zachwycać nad jego tekstami czy flow? Nie sądzę” – wyrokuje Wildt. Cóż więc decyduje o wspomnianej dobroci Mursa. Otóż fajność i uśmiech. Z tekstu dowiemy się, że Murs to „strasznie fajna morda”, która już od samego początku „powoduje klasyczny zaciesz” i nie sposób nie lubić go przez „wieczny banan na ryju”. Ale się zrobiło milutko i młodzieżowo! 

Northim Kismajes o tym co jego zdaniem doskonale wiadomo w ciekawym, wymagającym nie lada przygotowania tekście  o związkach stand-upu z hip-hopem: „Doskonale wiadomo, że Louis C.K. tak naprawdę kocha swoje dzieci, Jim Jefferies nie napluje ci w ryj na dzień dobry, a Jimmy Carr nie zgwałci twojej martwej babci na oczach jej córki. Eminem także nigdy nikogo nie zabił piłą mechaniczną (choć być może chciałby), Rick Ross nie jest baronem narkotykowym (chociaż na pewno chciałby), a Pitbull nie jest heteroseksualny”.

{program-muzyczny}

Znowu Porcys, który nabrał wiatru w żagle, sporo pisał ostatnio o rapie, co zresztą cieszy, bo doskonale Rapwatchowi wróży. Łukasz Łachecki recenzuje  Kubana. „Czuć u niego autentyczną, dzieciacką radość z rapu. Dlatego właśnie rap to muzyka dzieciaków (tak, gimbów) i nie ma się co dziwić, że już jacyś 14-letni ziomale zaczynają nagrywać fascynujące płyty, a W.E.N.A, Mes czy VNM to stare dziady, które podają jakieś straszne farmazony często w przyzwoitej formie, ale niestety, brak pokory, zacietrzewienie i mentorstwo czynią te wynurzenia nieznośnymi dla osoby powyżej pewnego wieku” – pisze Łachecki i od razu czuć kompetencję, bo choć  trudno mi powiedzieć, ile autor wie o hip-hopie, to o braku pokory i mentorstwie tudzież nieznośnych wynurzeniach – z pewnością dużo. I dobrze, że ostatnia płyta Mesa była gremialnie uznana za tak bardzo nieudaną, bo inaczej takie sądy wydawałyby się średnio przekonujące. Niepokoi mnie tylko pewna niekonsekwencja, pisze Łachecki krytycznie o „strasznych farmazonach w przyzwoitej formie„, a chwilę potem o tym, że „Nie ma złych tekstów w rapie, tylko źle nawinięte”. W prozie tego kalibru wypada być ścisłym.

„Narkotyki i hip-hop współistnieją ze sobą od samego początku. Wszak sam hip-hop narodził się w mrocznych dla historii Nowego Jorku latach 80., kiedy to w biednych, przepełnionych przestępczością dzielnicach, takich jak Queens czy Bronx, szalała epidemia cracku, silnie uzależniającego i wyniszczającego narkotyku, który zbierał wysokie żniwo wśród biednych, głównie latynoskich i afroamerykańskich, mieszkańców tych dzielnic. Z rozwojem gatunku temat nieco zelżał i numerem jeden w rapie stała się marihuana” – zaczyna w recenzji   Shabazz Palaces dziennikarz Jakub Adamek, by dojść do wniosku, że „środki psychodeliczne, wymagające często wyciszenia i skupienia, nie pasują do energicznej i imprezowej natury hip-hopu”. Dobrze, że Chance the Rapper który wystąpił w utworze o niezrozumiałej (jak widać) nazwie „LSD”, albo Eminem, który po kwasie wymyślił ponoć Slim Shady’ego, a do tego razem z D12 złożył hołd purpurowym pigułkom nie czytają po polsku. Musieliby się poczuć jak kretyni.

Polecane

Share This