Sopot Top of the Top? Na razie ładny, ale nudny

Relacja z pierwszego dnia festiwalu TVN-u.

2018.08.15

opublikował:


Sopot Top of the Top? Na razie ładny, ale nudny

foto: Karol Makurat / Tarakum.pl

Telewizyjne festiwale na ogół wyglądają ładnie. Niestety, od dawna nie da się powiedzieć za dużo dobrego o ich muzycznym aspekcie. W udzielonym Marcinowi Misztalskiemu z serwisu Red Bulla wywiadzie, Kali wspominał majowy występ u boku Popka na Polsat SuperHit Festiwalu. Artysta chwalił imprezę za rozmach i organizację, mówiąc: – Wiesz, ta cała oprawa audiowizualna, scena, telebimy czy oświetlenie… to wszystko robiło niemałe wrażenie. O konkurencyjnej imprezie TVN-u pewnie powiedziałby to samo. Tylko co z tego, że scena prezentuje się okazale, skoro nie dzieje się na niej za wiele.

Trzydniowy Sopot Top Of The Top Festival rozpoczął się o 20:00 koncertem „Forever Young”. Trzecioligowy garnitur przebrzmiałych zagranicznych gwiazd, częściowo typowych artystów jednego przeboju, stawił się na scenie obok m.in. Małgorzaty Ostrowskiej, Urszuli, Felicjana Andrzejczaka czy zespołu Ira. Sentymentalny koncert opierający się na przebojach z lat 80. i 90. raził sztucznością i nudą. Fun Factory uśmiechali się do kamer, wykonując z playbacku „Celebration” i „I Wanna Be With You”, dla odmiany Herwig Rüdisser z austriackiej grupy Opus podjął się zaśpiewania „Life is Life” na żywo, męcząc niemiłosiernie zarówno siebie, jak i widzów. Na pół zdarty głos jest oczywiście cechą charakterystyczną Rüdissera i to pewnie za jego sprawą „Life is Life” można usłyszeć na antenach mainstreamowych rozgłośni do dziś, niemniej trudno było nie zauważyć, że w Sopocie wokalista ledwie dotarł do drugiego refrenu. Na tym tle lepiej wypadła rodzima reprezentacja, choć tutaj też nie obyło się bez kiepskich momentów jak choćby beznamiętna wersja „Meluzyny” Małgorzaty Ostrowskiej.

W sekcji hitów sprzed lat zgromadzona w Operze Leśnej i przed telewizorami publiczność usłyszała jeszcze m.in. „Promise Me” z imiennego debiutu Beverley Craven, „Malinowego króla” oraz „Dmuchawce, latawce, wiatr” w wykonaniu Urszuli czy zagrane przez Irę „Szczęśliwego Nowego Jorku” i „Nadzieję”. Warto podkreślić, że prowadzący zapowiedzieli „Szczęśliwego Nowego Jorku” jako utwór radomskiego zespołu. W rzeczywistości piosenka jest efektem współpracy Marka Kościkiewicza z De Mono z wokalistą Iry Arturem Gadowskim. Skoro już mowa o prowadzących – Grażyna Torbicka i Olivier Janiak wypadli przyzwoicie i naturalnie, choć wciskanie publiczności, że „You” Ten Sharp to jeden z największych hitów 1991 roku, jest jednak nazbyt naciągane. W każdym innym roku może by to przeszło, ale w 1991 Nirvana wydała „Nevermind”, Metallica „Czarny album”, U2 „Achtung Baby”, Red Hoci „Blood Sugar Sex Magik”, Gunsi dwie części „Use Your Illusion”, a Michael Jackson „Dangerous”.

O ile pierwsza część wieczoru całościowo rozczarowała, o tyle następujący po niej koncert z okazji 35-lecia Lady Pank pozostawił zgoła inne, bardzo pozytywne wrażenie. W ramach obchodów 35. rocznicy wydania debiutanckiego krążka zespół nagrał album na nowo, zapraszając do współpracy gości. W Sopocie Lady Pank wystąpili z Tomaszem Organkiem, Kasią Kowalską, Maciejem Maleńczukiem oraz niezapowiedzianą wcześniej Małgorzatą Ostrowską. Cała czwórka pojawiła się na scenie, by wspólnie z Lady Pank oddać hołd zmarłej przed dwoma tygodniami Korze Jackowskiej, wykonując „Krakowski spleen”.

Niemrawy James Arthur przegrywa z Grzegorzem Hyżym

W trakcie „Krakowskiego spleenu” Maciej Maleńczuk poprosił publiczność o aplauz dla lidera zespołu. – Doceńcie grę Janka Borysewicza, bo gdyby nie on, możliwe, że polski show-biznes wyglądałby inaczej – mówił Maleńczuk.

Trójka wokalistów zaśpiewała z Januszem Panasewiczem także nowe wersje piosenek z debiutanckiego krążka zespołu. Kasia Kowalska zaprezentowała równie mocną wersję „Zamków na piasku” co na wydanej w czerwcu „LP1”. Również „Kryzysowa narzeczona” w interpretacji Tomasza Organka zachowała pazur, który wokalista wniósł do nagranej w tym roku nowej wersji studyjnej. Najlepiej wypadł Maciej Maleńczuk ze swoją nieco knajpianą, bujającą wersją „Tańcz głupia tańcz”.

Ostatni punkt programu, prowadzony przez Gabi Drzewiecką i Filipa Chajzera koncert #iLOVE, zainaugurował James Arthur. Artysta zadeklarował niedawno, że kolejna płyta będzie ostatnią w jego karierze. Po występie w Sopocie trudno dziwić się tej decyzji. Niemrawy Arthur potrafił zarżnąć swoje i tak niezbyt porywające „Impossible”, „Say You Won’t Let Go”. Brytyjczyk jest podobno bardzo temperamentny podczas barowych bójek. Szkoda, że nie potrafi przenieść tej energii na scenę.

Podobnie jak w przypadku koncertu Forever Young, także i teraz więcej dobrego zostawili po sobie Polacy. Otoczona tancerkami przebranymi za lizaki Margaret wykonała nowy singiel „Lollipop” oraz przebój „In My Cabbana”, Michał Szpak zapowiadający nowy album singiel „King Of The Season”, Sarsa opowiedziała o procesie powstania osobistej piosenki „Motyle i ćmy”, a Grzegorz Hyży potwierdził, że wciąż łapie wiatr w żagle. Może nie były to dziejowe występy, ale jeśli ktoś nie miał innych planów na wtorkowy wieczór, mógł spędzić go w Operze Leśnej lub oglądając TVN bez poczucia obserwowania najgorszego widowiska telewizyjnego sezonu.

Polecane

Share This