UGORNA pozwala wybrzmieć swojej herstorii po sześciu latach

Muzyka bywa dla artystów pracą, manifestem, czasem terapią

2022.07.13

opublikował:


UGORNA pozwala wybrzmieć swojej herstorii po sześciu latach

fot. mat. pras.

Muzyka bywa dla artystów pracą, manifestem, czasem terapią. Dla UGORNEJ to przygotowana w zaufanym gronie uczta, która pozwoliła jej dowiedzieć się tego, kim jest.

Branża muzyczna to w dużej mierze ciśnienie, żeby wykorzystać swoje pięć minut, bo przecież następne może się nie przydarzyć. Karierę wielu wokalistek rozpoczyna szybki debiut, kiedy tylko przydarzy się okazja, i szukanie własnego stylu dopiero potem. Ale to nie jest droga UGORNEJ. Mogła przecież iść za ciosem, gdy była finalistką „The Voice of Poland”. Albo odciąć kupony po realizowanej według jej autorskiego pomysłu trasie koncertowej „Blues symfonicznie”, kiedy wypełniała największe filharmonie Polski, a niektóre występy trzeba było dublować, bo chętnych było więcej niż biletów. Nic takiego się nie stało. Pierwszy album stanowił powstawał od 2016 roku do lipca 2022. Tak długo, jak było to potrzebne.

Dźwięczny, głośny ton

– Ta płyta jest naturalnym procesem. Niczego nie zakładałam, po prostu pozwoliłam sobie żyć – mówi UGORNA. – Główną inspiracją są napotkani ludzie i sytuacje, w których się znalazłam. W moim życiu nie ma przypadków. Jestem przekonana, że wszystkie doświadczenia, które zdobyłam, były tylko po to, żebym zaczęła wierzyć w swoją siłę – dodaje. „Czy dość nam jeszcze wiary, by swoją drogą iść / szukając szczerej prawdy, bo tu jej coraz mniej” – ten dylemat nieprzypadkowo trafia do utworu otwierającego, zatytułowanego „Amsterdam”.

„Nowa Herstoria” nie bez powodu ma też mocny, wiele obiecujący tytuł. Za nim kryje się bowiem mocny głos niosący bardzo świadomą wypowiedź. „Nie chcieć być symfonią całą / ale dźwięcznym, głośnym tonem” – pisała kiedyś Zuzanna Glinczanka, polska poetka żydowskiego pochodzenia, której niestety nie było dane przeżyć wojny. Te słowa – na płycie zresztą wyśpiewane – mogłyby być mottem UGORNEJ, która determinację ma debiutancką, ale pewność i precyzja wykonania wskazują na doświadczenie. Uwolnione emocje łączą się z surowością bluesa i rock’n’rolla, korzeni, których sama zainteresowana nie chciała eksponować, ale od których nie udało się ostatecznie uciec. Wydobyte uczucia przystają zarówno do eleganckich smyczków, jak do apokaliptycznych gitar nowszego rocka. Nawet pozornie zwiewne, senne kompozycje pokroju „Śladu” mają swój ostrzejszy epilog. Nawet „Lato”, choć słoneczniejsze od reszty, nie jest beztroskie i naiwne.

Oparte na prawdzie

Teksty mają osobisty charakter – to dom, który nie bywał łatwy, a przy tym tłamsił; to relacje międzyludzkie i otwierające się rany po nich; to sprostanie własnym oczekiwaniom wobec siebie. Ciekawe, bo UGORNA skorzystała z cudzych tekstów, a na dodatek musiała zlepić poezję sprzed wielu dekad z twórczością zawodowych piosenkopisarek. A jednak zadbała o to, by życiowe przeniknęło się z lirycznym, zaś Paulina Przybysz i Karolina Kozak pisały nią, nie tylko dla niej. – Wszystkie te teksty to moje historie, to moje doświadczenia, a czasem obserwacje. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła nie decydować w tych kwestiach. Ta płyta opiera się na prawdzie. W chwili obecnej jestem jeszcze pozbawiona umiejętności pisania swoimi słowami. Mam ogromne szczęście, że mogłam współpracować z tak otwartymi, kreatywnymi i naprawdę wyjątkowymi kobietami – wyjaśnia artystka.

 

Kobiety dały słowo, mężczyźni (nie licząc może skrzypiec i altówki Marty Zalewskiej) stworzyli dla niego otoczenie. Kluczową postacią jest odpowiedzialny za większość muzyki Paweł Zalewski. Ani współczesna muzyka rozrywkowa, ani ta dawna – klasyczna i etniczna nie mają przed nim tajemnic. Umie pracować na zlecenie, według konkretnych celów i założeń, ale też odnajdzie się w świecie dźwiękowych erudytów. I świetnie rozumie kobiety, co widać po współpracach m.in. z Pauliną Przybysz (Rita Pax), Anią Rusowicz, Heleną Matuszewską. U UGORNEJ zagrał na gitarach, klawiszach, voli da gamba, cytrze, a nawet zaśpiewał w chórkach. A co najważniejsze, skomponował „Nową Herstorię”, choć należy dodać, że przy „Amsterdamie” i „Przedpokoju” podzielił się pracą z Wojciechem Baranowskim. Tym samym muzykiem, któremu w 2019 udało się ozłocić jego debiutancki, nominowany do Fryderyka „Zbiór”.

Zaproszenie do stołu

Skoro treść i muzyka za nami, zostaje oprawa. I tu nie mogło obyć się bez pomysłu. Płytę potraktowano jak „wytworną kolację”, utwory jak „wykwintne muzyczne dania”. Ta nośna estetycznie idea to dla artystki również ukłon w stronę dzieciństwa, bowiem smaki stanowią ważną pulę wyniesionych z niego wspomnień. I sprzyjają metaforom. „Gdybym miała czuć ogrom słodyczy / smażyłabym banany i anyż / a jestem z tych co gryzą goździki” – śpiewa artystka na płycie. Uczta dla zmysłów czy musztarda po obiedzie? Głębia smaku, a może danie zbyt ciężkostawne jak na letni czas? Kto nie posmakuje, ten się nie przekona. Zaproszenie zostało do słuchaczy przecież wystosowane. Wystarczy je przyjąć.

 

 

Tekst: Marcin Flint

Tagi


Polecane