Wielkie beefy amerykańskiego rapu #5: NWA

W rolach głównych Dr Dre, Ice Cube i Eazy-E.

2016.09.07

opublikował:


Wielkie beefy amerykańskiego rapu #5: NWA

Jeszcze do niedawna awanturnicze dzieje NWA wydawały się prehistorią, a zaprezentowany w ubiegłym roku film biograficzny „Straight Outta Compton” – opowieścią o czymś, co już bezpowrotnie minęło. A jednak ostatnie dni pokazały, że przeszłość lubi od czasu do czasu dopominać się o swoje. Gdy przed kilkoma dniami świat obiegła informacja o śmierci Jerry’ego Hellera, kontrowersyjnego menedżera NWA, momentalnie pojawiły się głosy, że mężczyzna zmarł zmęczony, skompromitowany i okryty hańbą – co miało być winą zespołu z Kalifornii właśnie. „Gdyby nie ten film, Heller by dziś żył”, stwierdził prawnik zmarłego.

Chodziło o wizerunek menedżera, jaki został przedstawiony w „Straight Outta Compton”. Heller został sportretowany w bardzo niekorzystnym świetle do tego stopnia, że mężczyzna postanowił wytoczyć proces o zniesławienie reżyserom obrazu oraz Doktorowi Dre i Ice Cube’owi, pełniącym w tym wypadku rolę biograficznych konsultantów. W momencie śmierci Hellera sprawa była w toku. Jak jednak przyznał Ice Cube, tragiczna informacja sprzed kilku dni nie spędziła mu snu z powiek. „[Śmierć Hellera] nie wywołuje we mnie żadnych emocji. Nie cieszę się, ale też nie smucę. Tak już jest. Urodzimy się po to, żeby umrzeć. Teraz przyszła kolej na niego. Mnie napawa radością co innego – to, że jestem z moimi braćmi, że jestem z Yellą, MC Renem”, stwierdził raper.

To ważne słowa. Po pierwsze pokazują, że to, co dla jednych – prawników Hellera w tym wypadku – jest niedomniętym epizodem w historii, dla innych (Ice Cube’a) jest czymś już na tyle odległym, że w żaden sposób nie rezonuje w teraźniejszości. Po drugie przypominają, że konflikt, w który zamieszany była przed laty NWA, był nie tylko sporem z ówczesnym menedżerem kapeli, ale też potężną kłótnią w obrębie samego zespołu. Po trzecie to słowa, które wyszły z ust Ice Cube’a, a więc rapera, od którego wszystko się właściwie zaczęło.

Cała historia zaczyna się od pewnego paradoksu. Oto w 1988 roku na rynku ukazuje się „Straight Outta Compton”, przełomowy album NWA. Pionierski charakter tego krążka brał się stąd, że wówczas mało kto był w Kalifornii tak radykalny. W porządku, Nowy Jork miał Public Enemy, ale Los Angeles wciąż czekał na swoich lokalnych bohaterów, tych, którzy opowiedzą, jak naprawdę jest. NWA, co trzeba wiedzieć, zaczynali od raczej imprezowych numerów, jednak wraz z rozwojem składu i włączaniem do niego kolejnych członków styl zespołu ewoluował, docierając do punktu, gdy kapela mówiła o sobie jako o „realistycznym hip-hopie”.

Dowodem tego realizmu było właśnie „Straight Outta Compton”, album, na którym NWA traktują dzielnicę Los Angeles jako Stany Zjednoczone w skali mikro, miejsce, które w krzywym zwierciadle przedstawia patologie toczące kraj. I tu dochodzimy do małego paradoksu, bo o kształcie płyty decydował raper, który wcale nie pochodził z Compton. Bo choć NWA nawijali rzekomo „prosto z Compton”, nie wszyscy byli związani z tą dzielnicą. Ice Cube pochodził, owszem, z Los Angeles, ale z innej części, oddalonej o 15-20 minut jazdy autostradą. A jednak to na jego barki spadło napisanie dużej części tekstów na tę płytę. Jak się szacuje, odpowiada on za niespełna pięćdziesiąt procent wersów, które słychać na „Straight…”. Cube przygotował zwrotki nie tylko dla siebie, ale też dla Dr. Dre i Eazy’ego-E.

Czy było w tym coś złego? Dla hip-hopowych purystów może i tak. W końcu ghostwriting nigdy nie był mile widziany w branży rapowej. Z drugiej strony sprawa była raczej jawna, a i tak liczył się efekt końcowy, czyli klasyk, za jaki momentalnie zostało uznane „Straight Outta Compton”. A jednak olbrzymia praca, jaką Ice Cube wykonał podczas nagrywania tego krążka, stała się punktem zapalnym konfliktu, który ciągnął się przez kolejne lata.

Poszło jak zwykle o pieniądze. Cube w pewnym momencie twierdził, że jego wkład w „Straight…” nie został wystarczająco dobrze opłacony. Raper pozwał nawet Hellera, ale ostatecznie panowie dogadali się poza sądem. To moment, w którym konflikt mógł się zakończyć. Ot, nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której i Heller, i Cube zamykają kwestie finansowe, osiągnąwszy kompromis, a kalifornijski raper rozstaje się ze swoim zespołem – wprawdzie w kiepskich stosunkach, ale na tyle znośnych, by wszyscy mogli odtąd działać w branży bez zbędnych napięć.

Coś innego wzięło górę. Nie zgoda, ale – no właśnie, duma? Zawiść? Zemsta? Coś pomiędzy. Istotne jest to, że do konfliktu nawiązał jako pierwszy nie Ice Cube, ale jego dawni koledzy z NWA. W sierpniu 1990 roku wydali EP-kę „100 Miles And Runnin”. Znalazła się na niej prawdziwa bomba: utwór tytułowy. Głośne, spadające na łeb bębny, dynamiczne wejścia raperów i nagle druga, króciutka zwrotka Dr. Dre: „Zaczynaliśmy jako piątka, jeden nie mógł tego znieść / Teraz jest nas czterech, piąty nie wytrzymał”. Kim jest piąty – tego nie trzeba tłumaczyć.

Na tej samej EP-ce znalazły się jeszcze inne aluzje Na przykład w „Real Niggaz”, gdzie Dr Dre zarzuca wymyślonemu przeciwnikowi – w domyśle swojemu byłemu koledze – brak oryginalności, nawiązując do numeru „Get Off My Dick And Tell Yo Bitch To Come Here” z solowego debiutu Cube’a, wydanego w maju tego samego roku „AmeriKKKA’s Most Wanted”. To ważny moment. Dotychczas wydawało się, że spór przebiega między Cube’em i Hellerem. Ewentualnie w sprawę zamieszany był jeszcze Eazy-E, który ze swoim menedżerem szefował wytwórni Ruthless Records. Ale Dr Dre? Fakt, że na EP-ce „100 Miles…” to on najmocniej atakował (nawet jeśli były to ataki napisane nie przez niego, ale MC Rena), musiał szczególnie boleć. W końcu jeszcze chwilę wcześniej Cube myślał o współpracy ze swoim byłym kolegą. Liczył na to, że Dre zrobi jakiś bit na jego solówkę. „Myślę, że Jerry Heller zablokował tę współpracę. Eazy też nie chciał, by do niej doszło. Ale Dre na pewno był na nią otwarty, tyle że na przeszkodzie stanęło całe to zamieszanie z rozpadem NWA”, Cube wspominał po latach na łamach „XXL”.

Do „100 Miles…” Cube nawiązał jeszcze w tym samym roku, wydając w grudniu EP-kę „Kill At Will”. W utworze „Jackin’ For Beats” zachwalającym samplowanie w pewnym momencie pada znamienna deklaracja – Cube zapewnia, że nawet nagrania NWA nie są wolne od jego muzycznej żarłoczności: „Myślisz, że jesteś bezpieczny/ Tak, ale tylko do chwili, aż wydasz swój numer/ Wtedy wkraczam, biorę twój groove i pokazuję na nim/ Że żaden leszcz nie jest w stanie mnie przyćmić”.

1990 rok upłynął więc w atmosferze aluzji i raczej atmosfery wyczekiwania. Otwarte ataki przyniósł kolejny rok. Najpierw „Message To B.A.” i „Real Niggaz”. W obu utworach – pochodzących z drugiego i ostatniego w karierze albumu N.W.A. „Niggaz4Life” – kluczowym motywem jest porównanie Ice Cube’a do Benedicta Arnolda, XVIII-wiecznego generała, który w świadomości Amerykanów jest symbolem zdrady (poddał wojskom brytyjskim jeden z fortów podczas Amerykańskiej Rewolucji).

Odpowiedź Cube’a? „No Vaseline”, czyli utwór-legenda, jeden z najmocniejszych dissów, jakie przyniósł hip-hop. Numer, który broni się do dziś i słucha się go z przyjemnością, niezależnie od jego bitewnego charakteru. Główną robotę robi tu sampel z popularnego funkowego numeru zespołu Brick. To na nich wściekły Ice Cube kładzie niezapomniane wersy w rodzaju: „Matko, jak się cieszę, że to zaczęliście/ Uchodziliście za twardych, dziś raczej ciepli i miękcy/ Kiedyś śmigaliście ze spluwami AK/ Teraz widzę was w teledysku Michel’le [wokalistce r&b związanej z Ruthless Records, u której Eazy i Dre wystąpili w stylizowanym na lata 20. wideo do „Something In My Heart” – red.]/ Wyglądacie jak zwykłe klauny/ Wiedziałem, że tak będzie, dlatego wybrałem drogę solo”.

Cały tekst balansował na granicy dobrego smaku i wzbudził kontrowersję daleko poza środowiskami hip-hopowymi. Szczególnie dotkliwy był czterowers, w którym Cube zwraca się do Eazy’ego, by ten urwał kontakt z Jerrym Hellerem: „Pozbądź się tego diabła w bardzo prosty sposób/ Wpakuj mu kulkę w łeb/ Nie możesz uchodzić za prawdziwego czarnucha/ Jeśli jakiś biały żyd mówi ci, co masz robić”. To linijki, które odbiły się szerokim echem z kilku powodów. Po pierwsze namawiały do zabójstwa. Po drugie mogły uchodzić za antysemickie. Po trzecie zdradzały wpływ, jaki na Cube’a miał radykalny odłam afrocentrycznego islamu, Naród Islamu, gdzie białych określano mianem „diabłów”.

„No Vaseline” jest wyraźną cezurą w dziejach beefu wewnątrz NWA. O ile dotychczasowa linia konfliktu była wyraźna – z jednej strony Ice Cube, z drugiej Eazy-E i Jerry Heller, a wraz z nimi pozostali członkowie NWA – o tyle po wydaniu tego dissu sprawa nie była już tak prosta. Żeby nie było – wpłw „No Vaseline” na rozwój sytuacji był raczej marginalny. Kluczowe było co innego. Można powiedzieć, że historia wewnątrz NWA zatoczyła koło: tym, który zaczął mieć pretensje o zarobki nieadewatne do wkładu, był Dr Dre, zaś czarnymi charakterami – ponownie Eazy-E i Heller. Odtąd beef zyskuje kolejną odnogę. Ze strony Dr. Dre wyznacza ją debiutanckie solo „The Chronic” oraz promujący płytę teledysk do „Fuck With Dre Day”, gdzie pojawia się niejaki Sleazy-E rozpaczliwie ciułający pieniądze. Eazy-E z kolei przez kolejne lata co rusz czepiał się swojego byłego producenta. Spośród wydanych w latach 1991-1995 utworów bodaj EP-ka „It’s On (Dr. Dre) 187um Killa” (1993) zasługuje na największą uwagę, głównie jednak ze względu na historyczną wartość i intensywność ataków, a nie jakość argumentów.

Eazy-E pogodził się z Dr. Dre, Ice Cube’em i Snoop Doggiem na tydzień przed swoją śmiercią w marcu 1995 roku (zmarł, przypomnijmy, od powikłań po AIDS). Dre z Ice Cube’em podali sobie ręce jeszcze wcześniej. W ich przypadku przełomowy był 1993 rok. Jeszcze w grudniu 1992 roku każdy, kto kupił „The Chronic”, mógł usłyszeć w „Nuthin But A G Thang” czy „Fuck With Dre Day” wersy skierowane w stronę Cube’a. Jednak już kilka miesięcy później oglądał w TV klip do singla „Let Me Ride”, gdzie ten sam Cube wychodzi z kobiecej toalety, mówiąć: „Cholera, to był naprawdę dobry dzień”. To właśnie od tej sceny, nawiązania do utworu „It Was A Good Day”, datuje się początek końca beefu.

Kolejny rok przyniósł już wspólny numer Dre i Cube’a, „Natural Born Killaz”. Z czasem ślady po konflikcie zupełnie zniknęły. Cube pojawił się w nagraniu MC Rena „Comin’ After You”, Ren dograł się do albumu „2001” Dre, wreszcie w 2000 roku trio wydało singiel „Hello” promujący ówczesny krążek Cube’a „War & Peace vol. 2”. Ostatnim ważnym wydarzeniem na osi czasu NWA jest ubiegłoroczny film biograficzny, nominowany do Oscara „Straight Outta Compton”.

Polecane

Share This