Wokaliści w hip-hopie: od nich dostaniesz dobry refren

Po kim oczekiwać dobrego refrenu w hip-hopie w 2014 roku?

2014.03.13

opublikował:


Wokaliści w hip-hopie: od nich dostaniesz dobry refren

Hip-hop w 2014 roku raczej nie imponuje, jeśli chodzi o porywające śpiewane refreny. Specjalistów od przebojowych wokali jest tyle samo, ile było ich 5 czy 10 lat temu – czyli niewielu. Może z tą różnicą, że dziś lepiej czujemy zachodnie trendy i wiemy, jak wstrzelić się bez przypału w mainstreamowy obieg. Całe szczęście opuściła nas też gorączka zatrudniania jednego śpiewaka do wszystkich refrenów – patrz Miodu przed laty. Druga strona tego medalu jest taka, że zdecydowanie za mało jest charyzmatycznych wokalistów w rodzaju Gutka czy Piotra Pacaka, okazjonalnie powracających do hip-hopu.

Ta lista mogłaby się doczekać swojego krzywego odbicia. Z Królikiem Underwoodem, VNM-em i koleżankami raperów na czele. Czy jednak w taki piękny wiosenny dzień warto iść w tę stronę?

Ten Typ Mes

To że Mes jest najlepszym wokalistą wśród raperów i najlepszym raperem wśród wokalistów, nie budzi raczej wątpliwości. Wokalne naleciałości warszawskiego MC zauważalne były już w czasach Flexxipu (np. melodyjny refren z ukrytego numeru na „Fachu”), ale zajęło mu kilka lat, nim postanowił wydać w całości śpiewany utwór („Giń, kochanie” z 2009 roku). Droga, którą przez ten czas pokonał Mes, była konsekwentnym przekraczaniem granic tradycyjnego, nowojorskiego rymowania i ucieczką w stronę raz to południowych przyspieszeń, raz to właśnie śpiewu. Wokalne wycieczki funduje członek 2cztery7 zarówno na swoich płytach, jak i podczas gościnnych występów – od Pezeta, przez Bleiza, do Piha. Niektórym te popisy pewnie nie zawsze są w smak, w końcu zbiegają się z często pretensjonalnymi i niepotrzebnymi eksperymentami artysty (szczególnie z okolic „Zamachu na przeciętność”) ale wystarczy posłuchać „Happy Home”, by przekonać się, jaki klimat może się zawiązać wokół tej cienkiej linii między rapem i śpiewem:

{sklep-cgm}

Tomson

Jeden z filarów Afromental okazjonalnie pojawia się w hip-hopowych nagraniach, ale jeśli już to robi, ręce same składają się do oklasków. Tomsona zwykło się kojarzyć szczególnie z nagraniami VNM-a. I słusznie, bo ta elbląska kooperacja sprawdza się od czasów debiutu „De nekst best” i z każdym kolejnym utworem wygląda coraz lepiej. Ubiegłoroczne „Obiecaj mi” nie wylądowałoby w naszym rankingu najlepszych utworów na pierwszym miejscu, gdyby nie nowoczesny, emocjonalny, wsiąkający w głęboki bit refren. Oddajmy jednak sprawiedliwość Tomsonowi i przypomnijmy te nagrania, w których VNM nie maczał palców. Może niekoniecznie „Lubię to” Buczera, ale „Rockstars” Kobry i Bezczela czy „Na dnie” Mesa – już tak. Wraz z tym ostatnim i Łozem nagrał „Powinnaś być ze mną”, utwór, który swego czasu wywołał trochę kontrowersji ze względu na jego przeznaczenie, ale gdy odrzeć go z kontekstu, to otrzymamy całkiem zgrabny hołd dla r&b lat 90. w stylu Tony! Toni! Tone!.

Rzeźnik

Rzeźnik, jeśli już pojawia się na płytach hip-hopowych, są to wyłącznie krążki Te-Trisa. A szkoda, bo dobrze byłoby posłuchać tego wokalisty – związanego na co dzień z takimi gatunkami jak funk czy reggae – w innej konwencji niż patetyczny, górnolotny rap, jaki znamy z „Lotu 2011” czy „Teraz”. Jeśli te albumy nie są tak dobre, jak mogłyby być, to w głównej mierze wina zapatrzonych w siebie gospodarzy, a nie Rzeźnika. Ten wykonał swoją robotę wzorcowo. Gdy przed trzema laty do sieci trafił singiel „Ile mogę?”, zrobiło się całkiem światowo – oto na rozbudowany, przebojowy, ale daleki od kiczu aranż trafia refren, który z powodzeniem wpisuje się w tradycję stylowych, mainstreamowych hooków zza Oceanu. W efekcie ten melodyjny, budujący numer jak mało który godzi potencjał koncertowy z radiowym i „domowym”. Takie same laurki można postawić Rzeźnikowi po przesłuchaniu „Teraz”, płyty, która stanowi kontynuację stylistyki obranej na „Locie”.

Danny

Jak Rzeźnik jest stałym współpracownikiem Te-Trisa, tak Danny’ego kojarzymy głównie ze środowiskiem SB Mafiji. Nie wiem do końca, co nie wypaliło, ale „Stage Diving” – legalny debiut Solara i Białasa – miał okazję zamieszać na polskim rynku. Oto za mikrofon chwycili głodni, bezczelni, nieokrzesani raperzy, którym zapragnęło się dokonać przewrotu na scenie i by zrealizować ten cel, otoczyli się uznanymi postaciami: Bob Airem, Zeusem, ludźmi z Prosto. Danny, jako stosunkowo mało znany wokalista, nie prezentował się szczególnie imponująco w tym zestawie, ale wierzcie lub nie, jego udział w nagrywaniu tej płyty mógł być kluczem do sukcesu. Znów taka sama sytuacja jak u Rzeźnika – refreny, zaśpiewane z wyczuciem i świadomością zachodnich trendów, bujają jak cholera; „Mainstream” czy „Upaść, wstać” powinny być hitami. Powinienem po raz kolejny posypać głowę popiołem w przypadku tego albumu, bo jak w momencie premiery miałem spore wątpliwości co do tego śpiewu, tak dziś, jeśli już wracam do „Stage Diving”, to w pierwszej kolejności do nagrań z wokalami Danny’ego.

Polecane

Share This