Z Bliska: Litza

Forrest vs Grzesiuk.

2016.02.08

opublikował:


Z Bliska: Litza

Rozmowa odbyła się 21 października 2015 w trójmiejskim studio Custom34 bezpośrednio po zakończeniu nagrań na najnowszą płytę Luxtorpedy. W czasie rozmowy towarzyszył nam jedynie fotograf, piętro niżej trwało pakowanie instrumentów zespołu. Spędziliśmy z zespołem trzy dni, towarzysząc im w nagrywaniu, tworzeniu, poprawianiu, sporach, przerwach i posiłkach. Wtopiliśmy się w tło; no, przynajmniej staraliśmy się… Bezpośrednio przed rozmową pokazaliśmy Robertowi zdjęcia, jakie powstały w tym czasie; zdjęcia, których często ani on, ani pozostali muzycy nie byli świadomi, że zostały wykonane.

O MUZYKU I



O SŁUCHACZU

 

– Widziałeś zdjęcia, jakie zrobiliśmy Wam wczoraj w Custom 34 podczas prac nad nową płytą Luxtorpedy… To co na nich widzisz, bardzo różni się od tego, co pozostaje Ci w głowie po takiej sesji?

– Bardzo. Bo ja widzę zawsze tylko ze swojej strony i to jest dość płaska optyka. Natomiast zdjęcia utrwalają znacznie więcej emocji. Czasem wydaje mi się, że tylko ja przeżywam różne rzeczy, że tylko ja tak emocjonalnie podchodzę do odsłuchu utworów w studio… a tu okazuje się, że wszyscy ostro to przeżywają. Widać to na zdjęciach. Każdy bardzo mocno wchodzi w proces twórczy. Wszystkim jednakowo zależy, żeby mocno wsłuchać się w to, co zarejestrowaliśmy i wyciągnąć najlepsze wnioski.

– W przerwie między nagraniami rozmawialiśmy o różnicach w sposobie odbioru muzyki. Różnicach między muzykiem, który tworzy, a słuchaczem, który później otrzymuje – przepraszam za wyrażenie – finalny produkt… i nagle zdeptałeś papierosa, powiedziałeś, że coś cię zainspirowało i pobiegłeś z powrotem do studia. Co to było? Co się stało?

– W czasie kiedy pracujemy nad płytą, kiedy komponujemy, mój mózg podzielony jest na dwie części. Jedna służy do normalnego funkcjonowania: zjeść, załatwić różne bieżące rzeczy, a druga część mózgu nieustannie pracuje nad muzyką, tekstem, aranżacją, brzmieniem, proporcjami, częstotliwościami. To się dzieje równolegle. Kiedy próbuję rozwiązać jakiś problem, dotrzeć do pomysłu, który majaczy gdzieś na końcu języka i to się nie udaje, to wtedy robię przerwę. Wychodzimy ze studia. Rozmawiamy na zupełnie inne tematy, a w tym czasie ta druga część mózgu, odpowiedzialna za muzykę, się porządkuje. I zazwyczaj w czasie załatwiania tych innych spraw wpada do głowy ten poszukiwany pomysł! Często tak mam z tekstami. Kiedy utknę i nie mogę nic zrobić, to moja żona coś mi wymyśla. Coś w stylu: „jedź po dzieciaka, bo czeka w świetlicy czy w szkole”. Bronię się wtedy – „kochanie, nie mogę, właśnie kończę tekst. Tylko napiszę go do końca… no dobra, już jadę.”. I jadę. Wsiadam do auta, ruszam i za chwilę muszę zadzwonić szybko do Hansa – „Zapisuj szybko, bo ja nie mam jak! A we mnie samym wilki dwa, oblicze dobre, oblicze zła…!”. I Hans to wszystko zapisał, to prawdziwa historia. Oznacza to, że od każdej pracy potrzebne jest wytchnienie, oderwanie się na chwilę. Wtedy mózg sam sobie porządkuje doskonale różne tematy i potem podsuwa nam to, o co nam chodziło. Czasem potrzebuję nabrania dystansu i ta przerwa na papierosa z tobą była właśnie takim momentem, w którym wpadło mi coś do głowy; coś, czego nie mogłem wymyślić, mimo, że usilnie nad tym pracowałem. Wybacz, że tak uciekłem (śmiech).

Wracając jeszcze do kwestii samego odbioru muzyki, to muszę przyznać, że my, jako muzycy, jako jej twórcy, mamy kompletnie zwichrowany do niej stosunek. Często utwory, które nagraliśmy jako pierwsze, w chwili zamykania materiału nie wydają nam się jakoś super atrakcyjne. Osłuchały się już nam, znudziły. Straciły świeżość. Dlatego tak często udostępniamy na naszym forum nagrania z prób, piosenki przed ostatecznym miksem i wsłuchujemy się, co ludzie o nich mówią. Często, ku naszemu zaskoczeniu, utwory, które traktowaliśmy mało poważnie, ot, po prostu są, powstały kiedyś… dla fanów-forumowiczów są równie nowe, jak te, które powstały w ostatnim tygodniu i oni oceniają je według tej samej miary. I zdarza się, że przeczytamy pod taką piosenką – „o, ale to jest super numer!”.

Kiedy kończymy pracę nad płytą, to mogę się cieszyć nią, ale w sposób zupełnie inny niż słuchacz. Cieszę się, że jest zrealizowana tak, jak sobie wymarzyliśmy, że brzmi dokładnie tak, jak tego chcieliśmy. Powiedzieliśmy na niej to, co mieliśmy do powiedzenia. Ale nie mam takiego odbioru tej płyty jak słuchacz. Potrzeba mi przeważnie roku lub więcej. Wtedy włączam płytę i zauważam – „o! fajna!”.

– Wczoraj wspominaliśmy płytę Budzego…

– Właśnie! Rozmawialiśmy o „Lunie”. Ja ją realizowałem, znałem każdy szczegół tej płyty i wydawała mi się, że bardzo ciężka gatunkowo i zdecydowanie wolałem pierwszą płytę solową Budzyńskiego „Taniec szkieletów”. Uważałem, że jest przepaść między tymi płytami tylko dlatego, że przy drugiej brałem udział. Byłem w niej od środka. Dopiero po czasie, po kilku latach, jak włączyłem sobie tę płytę, bo grałem ją z Tomkiem na LuxFeście, to stwierdziłem, że jest dużo lepsza niż pierwsza płyta. Bardziej mi się podoba! Żeby to zauważyć, potrzebowałem dystansu.

Podobnie jest z pojedynczymi kawałkami. Powiedzmy, bardzo podoba mi się jakiś utwór Rage Against The Machine. Jest świetny. Podoba mi się i podoba. A potem biorę gitarę i gramy z chłopakami ten riff i… nagle okazuje się, że już mi się ten utwór tak nie podoba, bo poznałem go od środka. Z zewnątrz podobał mi się bardziej. A jak poznałem go, to czar prysł.

– Czy ty mi próbujesz powiedzieć, że świat muzyki jest atrakcyjniejszy dla słuchacza niż dla muzyka?

– Oczywiście, że tak. Dużo ciekawsze jest znać płytę i nie wiedzieć, jak to się gra, jak to jest zrobione, jak powstawało.

– Kiedyś powiedziałeś mi, że nie lubiłeś „Autystycznego” zaraz potem, jak on powstał i trafił na płytę. O „Hymnie” też tak opowiadałeś. Mówiłeś, że to był dodatek, a Eska Rock uparła się, że będzie nim promować płytę. I ciebie to wkurzało…

– „Autystyczny” według mnie nie pasował to pierwszej płyty, bo był zbyt wesołkowaty. Mieliśmy takie harmonie w akordach i tekstach, które były inne niż „Autystyczny”, który był z przymrużeniem oka. Na to jeszcze nałożyła się opinia mojej żony, która jest Pierwszym Cenzorem. Pamiętam, ona jak zwykle czytała książkę, a ja przyszedłem ze słuchawkami, żeby zaprezentować jej fragment utworu. Ona powiedziała wtedy coś w stylu: „no dobra, jak już muszę, to posłucham”. Wzięła słuchawki nie przerywając czytania. Skończyło się nagranie, oddała mi słuchawki… i nic. Nic nie mówi. No to ja się domagam – „NO I CO?” A ona na to: „ale to już jest ostateczna wersja?”. Przytakuję, że tak. „Nuuda”. I koniec. Rozumiesz? Więc mówię sobie pod nosem: „tak jak myślałem, nic tutaj się nie wydarza”. Ale po jakimś czasie przeprosiłem jednak „Autystycznego”. Zresztą, moja żona też. „Zawsze mówiłam, że jest świetny!” (śmiech).

Potrzebowałem koncertowego wykonania tego numeru. Zobaczyłem, że on się bardzo klei z nami i z naszą muzyka. Tacy jesteśmy. Okazuje się, że moje wyobrażenie na temat tego, co robimy zostaje zawsze zweryfikowane przez koncerty, przez opinię innych, przez samopoczucie podczas grania materiału.

Z „Hymnem” też było podobnie. To był dodatek, który zrobiliśmy dla Baliana, grupy rugbystów na wózkach. Wydawało mi się, że jest on tak mocno przypisany do tych osób, a znam tych ludzi, że nadaje się najwyżej jako dodatek do płyty. Okazało się, że słuchacz, który kupuje płytę ma większe prawo do tej muzyki niż kompozytor i może powiedzieć: „nie, to jest mój utwór. To jest o mojej wierze, o mojej nadziei i walce”. Zrozumiałem to, ale potrzebuję na to czasu. Jestem – jak śpiewamy – głupcem.

O ODBIORZE I



O INTERPRETACJI

 

– A są takie przypadki, kiedy słuchacz „wchodzi w posiadanie” twojego utworu, w sposób, który cię nie tylko zadziwia, ale przeraża? Że chce ci się powiedzieć: halo, stop! Chodziło mi o coś zupełnie innego!?

– Zdarza się, że utwory interpretowane są zupełnie inaczej. Odwrotnie od naszych zamierzeń. Dociera to do mnie. Czytam czasem o tym. Ale nie mogę powiedzieć, że tak nie wolno interpretować, bo każdy ma prawo od własnej interpretacji. Każdy ma prawo rozumieć zupełnie odwrotnie. Punkt widzenia jest bardzo istotny. Każdy, ze względu na swoje doświadczenia życiowe, ma prawo odbierać utwór inaczej, niż my go zaplanowaliśmy. Podobnie było z utworem „Shoah” i koszulką. Myśleliśmy, że ona jest tak czytelna i jasna, że nie ma tu miejsca na inną interpretację. A okazało się, że nawet wśród ludzi z tej samej drużyny, wśród tych, którzy nam kibicują, a nie są przeciw, którzy nas do tej pory rozumieli… akurat to zrozumieli zupełnie na opak. W tekście „Shoah” aborcja była tylko finałem. Tak naprawdę ta piosenka jest o systemie, który odbiera ludziom wolność decydowania. System, w którym żyjemy – polityczny, gospodarczy, każdy – ogranicza nas i powoduje, że nie jesteśmy wolni w wyborach. Musimy dopasować się do pewnych standardów i oczekiwań, więc nie wybieramy w wolności. „Shoah” to piosenka antysystemowa, a jedną z ofiar systemu są wspomniane już dzieci nienarodzone.

– Znam wielu muzyków, wśród nich takich, którzy kompletnie nie przystają do całej reszty muzyków. Wśród nich jesteś ty. Jest Kasia Kowalska, jest Natalia Kukulska. Jesteście osobami, które będąc zawodowymi muzykami, wciąż czerpią radość z obcowania z muzyką. Jeździcie na koncerty, jeździcie na festiwale, żyjecie muzyką i ją chłoniecie. Wciąż mam przed oczyma ten obrazek z festiwalu w Ostródzie, gdzie zupełnie prywatnie, z synem, mieszkacie w samochodzie i latacie na większość koncertów, by słuchać muzyki, jak każdy inny fan. Myślisz, że ty, jako muzyk, inaczej odbierasz muzykę, niż np. ja, osoba nie będąca muzykiem?

– Czuję się lepiej po tamtej stronie barykady, tj. barierek. Nawet kiedy jestem na scenie, to nie czuję, abym był w jakikolwiek sposób uprzywilejowany. Jestem częścią tej załogi, która przychodzi na koncert. Kiedy oni krzyczą „Luxtorpeda!”, to pokazują swoją solidarność z tym, co i jak my śpiewamy. Czuję to podobnie jak Kazik, że my, muzycy, jesteśmy tubą. Mówimy to, co powiedziałby słuchacz, tylko nie może wejść na scenę. Więc ma swoich reprezentantów, np. Kazika lub Luxtorpedę. Jesteśmy głosem ludu spod sceny. Nie czułem się nigdy muzykiem, artystą czy twórcą. Bardziej jestem słuchaczem. Fanem muzyki, który znalazł się na scenie i próbuje powiedzieć swoje trzy grosze. Myślę, że słucham muzyki, tak, jak każdy inny. Nie ma tu żadnej różnicy.

– A występują u ciebie takie mechanizmy, że sięgasz po płytę sprzed lat, czy po konkretny utwór i on wywołuje u ciebie jakieś wspomnienie, kojarzy się z jakąś sytuacją, czasem, osobą, wydarzeniem, wrażeniem…? To wszystko u ciebie jest?

– Naaaa pewnooo… Nawet same brzmienia wywołują u mnie wspomnienia. Dlatego tak często w naszej muzyce odwołujemy się to lat 70. i 80.. To były czasy mojej inicjacji w wiek dorosły. To bardzo trudny moment przepoczwarzania się osoby ludzkiej. Potrzebne jest wtedy wsparcie. Żeby mieć prawa osoby dorosłej, trzeba mieć też jej obowiązki, to się nazywa odpowiedzialność. Z pakietem praw osoby dojrzałej przychodzi pakiet odpowiedzialności i to jest bolesne. Chciałoby się mieć prawa osoby dorosłej, a obowiązki dziecka, to powoduje, że ten proces jest trudny. Muzyka pomagała mi dojrzewać. Kiedy nie akceptowałem tego, co znajdowałem w świecie dorosłych, to chowałem się w muzykę, która stała się azylem. Do dziś wdzięczny jestem wielu kapelom czy muzykom. Wielu z nich dziś znam, odwiedzali mnie nawet w moim domu, jak ostatnio Stefan Machel z TSA.

I jemu, i chłopakom z GBH dziękuję za uratowanie mi dzieciństwa. W momencie kiedy w moim domu były konflikty, cierpiałem z powodu braku porozumienia między moimi rodzicami. Na końcu był rozwód, mnie wtedy ratowało właśnie GBH. Opowiedziałem im o tym w garderobie w Cieszanowie, gdzie przez cały koncert stałem ze łzami w oczach pod sceną. Zaraz po koncercie GBH poleciałem do swojej garderoby, wyciągnąłem jakiś fajny fuzz i im ofiarowałem, chciałem w jakikolwiek sposób okazać wdzięczność. Wtedy im powiedziałem – „chłopaki, uratowaliście mi dzieciństwo”, a oni na to – „nie mów tego! To jest za mocne!”. Poprzytulaliśmy się. To jest świetne, że po latach mogłem im podziękować.

– Jak z Machelem się spotkałeś u siebie w domu, to też było tak intensywnie?

– Też. Powiedziałem mu, że miałem przez niego problemy. Miałem jedne, jedyne jeansy, to była wtedy wielka rzecz, najwyższa półka ubrań. I obciąłem je sobie tak, jak on miał na koncertach. Poleciałem oczywiście w nich na koncert TSA, a matka musiała je potem naprawiać. Kilku chłopaków też później chodziło w takich „ratowanych” pod kolanami spodniach, bo były pocięte. Innym razem zniszczyliśmy nowe prześcieradło malując czarną farbą wielkie litery TSA. Mówiłem też Machelowi, jaki jestem szczęśliwy, że po latach możemy się po prostu znać, ale wtedy to oni ratowali mi życie, miałem gdzie uciec. Zresztą, chyba całe moje granie wzięło się z potrzeby ucieczki. Zacząłem brać do ręki gitarę i marzyć, że kiedyś będę grać. Nie umiałem grać, a już układałem jakieś utwory. Na jednym dźwięku, bo stroić nie umiałem. Jakiś czas temu cytowałem swoje pierwsze teksty Kazikowi i leżeliśmy ze śmiechu. Naprawdę były śmieszne.

– A jak zareagował Machel, kiedy dowiedział się od Ciebie, jak bardzo był ważny i istotny w Twoim życiu?

– Zareagował tak, jak ja reaguję teraz po koncertach, kiedy przychodzi ktoś i mówi, że nie chce żadnego autografu, że chce tylko podziękować. I ta osoba pewnie myśli, że ja tego nie słyszę, nie potrafię zrozumieć, ale ja to wszystko dostrzegam. Myślę, że Stefan tak samo wie, że dał mi dużo radości, tylko… nie wiadomo, jak wtedy reagować. Ja też nie wiem, jak reagować w takich sytuacjach. Mogę tylko powiedzieć: dziękuję.

– Nie przeraża cię to, że dla wielu osób to, co tworzysz, jest aż tak ważne? Że w tym miejscu kończą się żarty, a zaczyna bardzo poważna sprawa?

– Nie przeraża mnie to dlatego, że każda relacja międzyludzka jest tak ważna. Nasza rozmowa ma wpływ na moje życie, każde najdrobniejsze wydarzenie ma wpływ na przyszłość. Pytanie, czy to wszystko jest budujące, czy rujnujące. Ja też potrzebuję jakiejś pomocy z zewnątrz, by jakimiś swoimi postępowaniami nie rujnować komuś życia. Odpowiedzialność za to, co się robi i mówi bierze na siebie każdy, nie tylko artysta na scenie. Wszystko jest istotne.

– Kurczę, poczekaj, przecież rozmawiamy tylko o muzyce, o świecie rozrywki…

– …poczekaj. Widziałeś mnie na bardzo wielu festiwalach i koncertach, muzyka jest bardzo ważną częścią mojego życia. Wiesz, że jestem w Kościele, we Wspólnocie od ponad 20 lat. Uczę się wiary. Na razie mam dużo nadziei. Czy wiary? Nie wiem, nie mnie to weryfikować. Patrząc z tej perspektywy widzę, że muzyka i jej granie czasem jest ważniejsza od mojej rodziny. To straszne, co mówię, ale trzeba stanąć w prawdzie. Kiedy to dostrzegam, to mam powód, żeby się nawracać. Kiedy? Dzisiaj.

I jeszcze jedno. Takie słowo „nawracać”. Strasznie wyświechtane. Z czego chcę się nawracać? Z tego, że tak naprawdę to moja żona i moje dzieci potrzebują tej miłości, którą oddaję swojej pasji, muzyce. Codziennie rano budzę się i muszę przewartościowywać wszystkie swoje priorytety. Że muzyka jest bardzo istotna, ale ważna jest relacja z żoną, potem z dziećmi. Dopiero potem mogą być inne rzeczy. Ja niestety często przesuwam akcent. Potrafię iść do studia i siedzieć dwie godziny, patrzeć w pedalboard, po godzinie przekręcić jedną gałkę troszkę w prawo by po godzinie wrócić do poprzedniego ustawienia z myślą – „nie, jednak było dobrze”. Mimo, że efekty nie są podłączone, to słyszę jak działają. To jest straszna korba. Potem się reflektuję, czy jako osoba wierząca spędziłem kiedyś dwie godziny na modlitwie? No, nie! Rozumiesz?

O SAMYM SOBIE,



O ZMIANACH,



O STYLU I…



O WYRZUTACH SUMIENIA

 

– Masz wtedy wyrzuty sumienia?

– Nie, nie mam wyrzutów sumienia. Chodzi o to, by stanąć w prawdzie. Ja siebie nie sądzę, bo nie mam prawa. Ja taki jestem i takiego siebie akceptuję. Takie sytuacje pokazują mi – jeśli chcesz mieć szczęśliwą rodzinę, to miej ją na pierwszym miejscu. Dlatego… cieszę się, że tak szybko i sprawnie udało nam się zrobić tę nową płytę. Że byliśmy tak dobrze przygotowani, że wracam nie w nocy ze środy na czwartek, a ale za chwilę (jest wtorek) będę wsiadał w samochód. Pamiętasz, wczoraj dzwonił do mnie najmłodszy syn, że już tęskni. Ja też za nim tęsknię. I za wszystkimi, jeden mi tu na WhatsUpie pisze, drugi dzwoni, trzeci pisze SMS-y… ale nie tylko żebym wrócił, ale wrócił „z robienia płyty”. Bo jak robimy płytę, to mimo że jestem w domu, to mnie nie ma. Oni do mnie mówią i widzą, że patrzę gdzieś tam daleko, za nich. Jestem myślami w kosmosie. Także oni się cieszą też, że już nagrałem płytę. Bo ten proces twórczy, który robi mi „Autystycznego” w domu, już minął. Teraz tata wróci i będzie mógł iść z nimi do kina, pogadać, że mam dziurawe skarpety i nie mieszczę się w spodnie, czy cierpię z powodu różnych swoich doświadczeń. Nareszcie będę mógł wrócić jako człowiek. Nie tylko ciałem, ale i duchem.

– Wasyl opowiadał, że poznał was półtora miesiąca temu. Rejestrował wam próby, minęło 6 tygodni a wy jesteście teraz w takim momencie, że nagrania są skończone. To jest tempo turbo-ekspresowe….

– …ale my to wszystko mamy już poukładane w głowie. Ja teraz potrzebuję tylko spotkać się z kapelą, żebyśmy razem dopełnili tego wszystkiego, co mamy w głowach. Takie pomysły na płytę zbierają się dwa lata. Niektóre rzeczy robiliśmy po koncertach. Chcieliśmy wyciągnąć to, co dzieje się na koncertach i przenieść na płytę. Przenieść te rzeczy, które dzieją się na żywo, a na płytach ich nie znajdziesz. Jakieś momenty luzu, samej sekcji, gdzie Hans może coś dodać. Teraz w końcu się udało. Na tej płycie się to już znalazło, bo mamy już dystans pięciu lat. Z perspektywy pięciu lat więcej widać. Wreszcie możemy wyciągać wnioski i ich efekty umieszczać na kolejnej płycie. Nie wszystko się udaje. Dużo rzeczy jest intuicyjnych i spontanicznych, wtedy zapominasz o tym, co zaplanowałeś. Czasem pojawiają się ciekawsze rzeczy, niż te, o których myśleliśmy, ale generalnie: udało nam się uzyskać to, czego chcieliśmy.

– To spróbuj mi opowiedzieć, co czułeś po każdej płycie. Pamiętam, że po pierwszym albumie opowiadałeś mi, że wychodziliście ze studia z takim poczuciem: „wow! hurra! jest! mamy to!”…

– Tak. Pierwsza płyta była „wow”. Tylko wiesz, my mieliśmy muzykę nagraną wcześniej. Mieliśmy zespół. Fajna czwórka nagrała muzykę. Dobrze zabrzmiała. Ale ciągle mieliśmy poczucie, że wciąż szkicujemy. Cały czas nie wiedzieliśmy, co dokładnie będziemy grali. Ja zacząłem grać na nowym sprzęcie, inną techniką. Krzyżyk, który przyszedł z Turbo i z Armii też chciał grać inaczej niż do tej pory, więc przebudował zestaw. Ja wziąłem gitarę hollow-body, jakiś stary Vox. Szukaliśmy i szkicowaliśmy, nie wiedząc dokąd nas to zaprowadzi. Wyszło nad wyraz dobrze, biorąc pod uwagę, jaka to była improwizacja. A jak jeszcze Hans do nas dołączył, to już w ogóle byliśmy w szoku. Nie wiedzieliśmy jak połączyć te wszystkie rzeczy, których teoretycznie nie powinno się ze sobą łączyć. Nie powinno się grać na takich gitarach takiej muzyki, itd. Ale wszystko samo się jakoś tak dobrze poukładało. Widzieliśmy to po koncertach, kiedy ruszyliśmy na trasę z przyczepą kempingową, gdzie graliśmy gdzieś na plaży, czy pod namiotem piwnym, pod latarnią w Kołobrzegu. Część z nas spała pod przyczepą, a część w przyczepie… Fajny team się zbudował. Fajny zespół. Nawet nie zespół, tylko załoga. Jeszcze otoczyli nas ludzie, nasi forumowicze, którzy zrobili taki mur obronny wokół nas i dali wsparcie. Na koncerty przychodzili nasi kumple, też muzycy z innych zespołów. I wtedy z tą nadzieją i zupełnie nową jakością zaczęliśmy pracować już nad drugą płytą. Mieliśmy tylko dziewięć numerów, a chcieliśmy grać duże koncerty. Nie mieliśmy materiału na to…

Druga płyta była już bardziej świadoma. Jak zrobiliśmy „Robaki”, to cały ten potencjał znalazł się na płycie. Jak słuchasz tego albumu, to cały czas musisz być napięty. Jest gęsto od riffów, od tekstu. Jest tak gęsto, że człowiek jest aż zmęczony tą intensywnością. Trzecia płyta była robiona z pewnym dystansem. Mieliśmy już pewność, że mamy ludzi, którzy bardzo lubią to, co robimy. Ludzi, którzy mają podobny gust jak my i nawet jeśli zaryzykujemy z gitarą akustyczną czy dziwnym brzmieniem, to oni są na to otwarci. Wciąż będą szukać tego, co chcieliśmy powiedzieć. To było fajne.

– „Buraki” to jest ten moment, w którym się wyluzowaliście się i zaczęliście się cieszyć muzykowaniem?

– Wydawało nam się, że mamy już swój styl i dlatego pracowało nam się już nieco inaczej. Poczucie wypracowanego stylu okazało się przy czwartej płycie… przeszkodą. Zrozumieliśmy, że nie chcemy mieć „własnego stylu”. Chcemy sami się zaskakiwać i cały czas się tym bawić. Potrzebne było zrobić coś zupełnie innego. W tym momencie pojawił się też nasz nowy realizator. Kuba Biegaj, który towarzyszył nam od narodzin zespołu, przez wszystkie próby, płyty; który jest szóstym członkiem zespołu, dużo decydował o kompozycjach, o wszystkim; który siedział z boku i wszystko mógł widzieć z innej, szerszej perspektywy bardzo nam pomagał. Teraz nie może z nami być. Nie ma go w Polsce. I tak, jak niespodziewanie w składzie pojawił się Hans, tak niespodziewanie pojawił się Wasyl. Michał Wasyl, realizator z RecPubliki w Lubrzy. Napisał mi SMS: „podobno szukacie kogoś do pracy”. Przyszedł i bardzo nas pobudził. On inaczej ustawia mikrofony, inaczej realizuje. Wyczuliśmy nową jakość. To nam przyspieszyło proces twórczy, bo czuliśmy się znów, jakbyśmy robili pierwszą płytę. I uwolniliśmy się od tego obciążenia, że mamy „własny styl”.

Pieprzyć własny styl, chcemy być wolni. Chcemy robić to, na co w danym momencie mamy ochotę. Nie musimy i nie chcemy się czegoś trzymać. Dzięki temu ta płyta jest trochę inna. To inna podróż. W ogóle Hans jak słuchał tych dziesięciu kompozycji to powiedział, że to są podróże w różne krainy. Coś, jakbyś szedł korytarzem i mijał różne pokoje, każdy inaczej urządzony, inaczej umeblowany. W jednym jest porządek, w innym chaos. W trzecim jest jasno, a kolejnym mrok. Tak są zrobione te utwory na nowej płycie, która będzie nosić tytuł „Mywaswynas”, że wyraźnie czujemy nową jakość. Czujemy dziewiczą korbę – „a jednak! udało się zrobić coś nowego!”. Bez rujnowania tego, co było wcześniej, tylko uzupełniając to.

– Wczoraj byliśmy świadkami, jak pracujecie nad numerem, który roboczo nazwaliśmy „Mantrą”, bo taki był. Było w nim sporo melancholii, przestrzeni. Jeśli ktoś do wydania poprzedniej płyty nie zetknie się z tym, co tworzycie i upubliczniacie, to będzie to dla niego spore zaskoczenie. Co to był za numer właściwie? Opowiedz mi o nim…

– Beata Polak, moja przyjaciółka, perkusistka, która jest wykształconym muzykiem słuchała wszystkich piosenek z nowej płyty i powiedziała: „wiesz co, w tych utworach jest bardzo dużo harmonii”. Ona wie, co znaczy termin harmonia. Jeśli ona mówi „harmonia”, to wie co mówi, w przeciwieństwie do mnie (śmiech). I dodała: „nie zdajesz sobie sprawy, jak dużo w tej muzyce podobieństw do kapeli Deftones”. Nie znałem Deftonesów kompletnie, ale z ciekawości sprawdziłem. Tzn., znałem jeden czy drugi numer, bo kiedyś Ślimak mi puszczał, ale to tyle. Więc przysiadłem i sprawdziłem uważniej. I rzeczywiście, jest pewien rodzaj wspólnej, nie tyle co melancholii, a refleksji. Są tam pewne rodzaje harmonii, które na pierwszy rzut ucha mogą być smutne, ale one są refleksyjne. Może z racji tego, ile mam już lat, że jestem dziadkiem to pojawia się ta refleksja, jakieś podsumowanie. Podsumowanie jest zawsze. I pewnie to przenosi się na harmonie.

Muzyka jest odzwierciedleniem tego, co przeżywam. Albo co przeżywamy. Na co dzień, w prywatnym życiu też mamy dużo walk i zmagań, żeby było dobrze, pięknie i żeby była miłość, a o to trzeba toczyć boje. Człowiek jest często poraniony. Mimo że ma nadzieję, że wygra tę wojnę, to bitwy są ciężkie. To się musi przekładać na harmonie. Rzeczywiście, na płycie jest dużo refleksji. Jeśli chodzi o ten ostatni utwór… kiedy pracowaliśmy nad każdym kolejnym utworem na ten album, to kryterium tego, czy jest fajny, czy nie, było to, czy jest inny niż poprzednie. Za każdym razem udawało się. Oczywiście, w miarę powstawania materiału jest to coraz trudniejsze. Ten ostatni numer jest przede wszystkim inny niż tamte, a jednocześnie wszystko ma swój wspólny mianownik. Wszystkie mają ten element refleksji, nie tylko styl grania. Zresztą, o refleksji będzie mówił ostatni utwór na płycie, pt. „Imago”, w którym mowa o człowieku, który drąży swój tunel na powierzchnię jak kornik, i drąży, draży. Nie wie, co go czeka na powierzchni. Czasem jest mu smutno, że jest taką brzydką dżdżownicą i nie przypuszcza, że kiedyś wyrosną mu skrzydła…

– …ale pamiętasz o tym, że i kornik i dżdżownica jak się przemieszczają to zostawiają za sobą ślad?

– Odchody zawsze są. Mam na gitarze taki cytat z Foresta Gumpa, którego uwielbiam, a te słowa to już w ogóle. „Mama zawsze mówiła, że umieranie jest częścią życia”. Bardzo mi się podoba ta myśl. Po to pozostawiamy tę postać dżdżownicy, by wzlecieć wreszcie ponad te wszystkie rzeczy, uwarunkowania, ograniczenia i zobaczyć wszystko z góry, z perspektywy kosmosu, stworzenia. I dostrzec, że wszystko jest pięknie. Można wzlecieć ponad to i dostrzec piękno świata, ojczyzny, dobro człowieka, jednostki.

O CZŁOWIECZEŃSTWIE



O FORRESCIE GUMPIE I



O STANISŁAWIE GRZESIUKU

 

– Często mnie interesuje, skąd muzyk przychodzi. W sensie mentalnym, w sensie doświadczeń. O tobie bardzo dużo wiadomo. Wielokrotnie podczas wywiadów otwarcie mówiłeś o swojej historii, drodze. Jednak wydaje mi się, że nie mamy pełnego obrazu. Sądzę, że pytając się ciebie o różnice między Forrestem Gumpem a Grzesiukiem możemy dopełnić ten obraz. Potrafiłbyś zderzyć te dwie postaci ze sobą?

– Forresta ze Stanisławem???

– Tak. Bo to są reprezentanci dwóch światów, które chyba w Tobie się zderzają.

– Uważaj: chciałbym być jak Stanisław Grzesiuk, a jestem Forrestem Gumpem. Poważnie (śmiech).

– Acha. A rozwiń to, proszę. Co cię w Grzesiuku tak pociągało?

– Nie interesowała mnie trylogia, którą zadali mi w szkole. Nie ruszało mnie. Ciężko mi się to czytało. Natomiast trylogię Grzesiuka przeczytałem jednym tchem. „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Widziałem tam całą historię człowieka. Dzielnego faceta, który radził sobie w ekstremalnych warunkach. Przez to kiedyś, jako dzieciak, marzyłem, by pojechać do Warszawy, na Pragę. Potem zderzyłem się z rzeczywistością i zorientowałem się, że nie ma już przedwojennej Warszawy. Jest współczesne, nowoczesne miasto, różne od tego opisywanego przez Grzesiuka. Niemniej obraz tej przedwojennej Warszawy mam cały czas w głowie. Widzę dzielnych, szlachetnych ludzi pełnych słabości i ułomności. Ale przede wszystkim pełnych takich zdrowych, ludzkich postaw. Jeśli chuligani zaczepiali wszystkich dookoła, to chłopaka idącego z dziewczyną pozostawiali w spokoju. Uszanowali to. Droga wolna, proszę ja cię bardzo (Litza naśladuje praską manierę – przyp. AR). Nie chcę opowiadać teraz wszystkich książek, ale bardzo mnie takie detale poruszały.

Zaś film „Forrest Gump” pokazuje pewną stronę miłości, taką romantyczną, która też rani. Pokazuje człowieka, któremu trafiają się przypadkowe sukcesy. Mnie się też wiele razy zdarzyło ugryźć to gumpoweskie jabłko i okazało się, że to jest logo Apple. Zrobiłem parę prostych piosenek z Arką, a one mają dziś tłumaczenia na pięć języków i rozeszły się w wielomilionowych nakładach. Nawet na drugiej półkuli. Pamiętam Indianki z Peru śpiewające utwory Arki po hiszpańsku. Przecież z Maleo byliśmy zdumieni, że nasze piosenki żyją gdzieś w slumsach pod Limą i niosą bezdomnym dzieciom pomoc. To był dla nas szok. I to jest jeden tylko z takich moich sukcesów Forresta. „Ja tylko pociągnął…” Tak, pociągnąłem za jakąś małą dźwignię i lawina ruszyła, stała się potężną mocą i gdzieś, coś komuś dała.

– Przyprowadziłem do ciebie Forresta i Grzesiuka, bo oni obaj, na różne sposoby, ale są manifestem takiego czystego człowieczeństwa. O ile Grzesiuk jest świadomym mężczyzną, z krwi i kości, doświadczonym okrutnie i w taki sposób jest pełen człowieczeństwa, to Forest jest pełen człowieczeństwa w sposób naiwny…

– Tak, u Gumpa jest masę naiwności i ufności. Tym sobie zaskarbił moją wielką sympatię. Wiele razy myślałem, że jak się przed kimś otworzę albo pokażę, że jestem naiwny jak dziecko, to stracę. Myślałem, że muszę budować obraz silnego, twardego Litzy, który jest apodyktycznym tyranem. Myślałem, że łatwiej wtedy przeżyję. A to nieprawda. Dziś wiem, że moi przyjaciele bardziej cenią we mnie moje słabości, niż moją siłę.

– Dziś czujesz się bardziej Grzesiukiem czy Gumpem?

– Odłączyłem się w ogóle od tych dwóch postaci. Dziś jestem dziadkiem szczęśliwym. Jak przyjeżdżają wnuki, to odzyskuję swoją tożsamość. Mam rodzinę, mam dzieci. Jestem 31 lat z Dobrochną, a cały czas piszemy sobie SMS-y, jakbyśmy się wczoraj poznali. Wyobraź sobie, że tęsknię za nią, kiedy wyjeżdżam. Dzwonię do niej chwilę po wyjeździe. To jest bardzo fajne.

O KASIE



O FACEBOOKU



O OCZEKIWANIACH FANÓW I



O ŚWIECIE BEZ MUZYKI

 

– A to że z Luxtorpedą przyszedł sukces, przyszły pieniądze, to cię zaskakuje?

– Ile zarobiliśmy, uświadamiają mi chłopcy. U mnie jest taka przepastna dziura, która pochłania wszystkie zarobki. Mam naprawdę duże koszy życia. Dostaję stówę od Kmiety na fajki, a cała reszta idzie na leasingi, koszty, rachunki, faktury, ZUS-y. Wiele razy nawet nie wiem, czy my coś zarobiliśmy za koncert, czy nie zarobiliśmy… Czy dostaliśmy 500 złotych czy 2 tysiące. Nie wiem. Po prostu nie dociera to do mnie. Ja muszę mieć na koniec miesiąca jak najmniejszy minus. To jest ważne, ale znowu nie aż tak.

Pasuje mi taki pogląd i fajnie, żeby organizatorzy to wiedzieli. Luxtopreda gra za darmo. Pieniądze bierzemy tylko za to, co trzeba zrobić, żeby móc zagrać. Czyli za dojazd, za czekanie, za lata gromadzenia efektów gitarowych i pozostałego sprzętu, za miesiące prób. Za sam koncert nie bierzemy ani grosza, wynagrodzenie jest za te wszystkie dodatkowe rzeczy. Granie koncertu czy nagrywanie płyty to już jest całkowita gratyfikacja za to, co robimy.

– Są ludzie, którzy oczekują od Was, że nagracie płytę w stylu Luxtorpedy. Sam mówiłeś, że chcecie uwolnić się nieco od stylu, który sobie niechcący wypracowaliście, który nazywany jest „stylem Luxtorpedy”. Czy pracując teraz nad płytą podejmujecie jakieś ryzyko artystyczne?

– Nieee. My tylko chcemy być zadowoleni z tego, co właśnie tworzymy. Chcemy dobrze się bawić. Improwizować wspólnie. Niczego nie zakładamy z góry. Nie mamy żadnych oczekiwań. Sami lubimy być zaskakiwani tym, co nam wychodzi. Dużo też zależy od wrażliwości samego słuchacza. Sporo osób na naszym forum to np. gitarzyści. Nawet są u nas takie wątki, jak „sprzęt Luxtorpedy” czy „kącik gitarzysty”. Lubię tam zaglądać. Ci ludzie wyczuwają tam pewne niuanse, różnice w brzmieniu, zmiany mikrofonu przy kolumnie, zmiany riffu, techniki grania. Ale większość pewnie powie – „O, ten się drze, a ten rapuje. Nic się nie zmieniło”. Tak też może być. Wszystko zależy od wrażliwości słuchacza. Jeden zauważy duże zmiany, inny powie – „nie, to już było”.

– A na ile rzeczywistość w której wszyscy teraz funkcjonujemy, odbija się na waszej twórczości? Idą wybory, powstało jakieś szalone, kompletnie niezdrowe zamieszanie wokół uchodźców…

– My jesteśmy z boku. Bardziej interesują nas ponadczasowe wymiary. Uniwersalne.

– To dlatego się wypisałeś z Facebooka?

– Tak. Z Facebooka się wypisałem, bo złapałem się na tym, że zacząłem źle myśleć o moich przyjaciołach. Zamiast rano wstać i zacząć dzień od modlitwy, to robiłem kawę, brałem paczkę fajek i siadałem do Fejsa. I albo odpisywałem, albo czytałem i byłem coraz bardziej znerwicowany. A teraz mam więcej czasu dla siebie, dla bliskich. I mam dystans. Poza tym, te kilka zdań napisanych w Internecie, nie oddaje przecież wszystkiego, co człowiek myśli. To jest niemożliwe. Takie zjawisko widzę też często na naszym forum. Są jakieś poważne rozmowy między jego uczestnikami, a później spotykają się na żywo i pada wreszcie „aaa…, to o to ci chodziło!”. Czytając literę można było podejrzewać np. agresję, bo nie widzisz, jak ktoś podchodzi do tego, co pisze. Czy na luzie, czy jakoś inaczej jeszcze. A czytający zawsze słowo pisane odbierze jako stuprocentowy manifest. A to nie zawsze tak jest. Wiec po co mi to. Poza tym, jako człowiek, który ma na serio mało czasu, chciałbym żyć naprawdę, a nie wirtualnie.

– Potrafisz sobie odpowiedzieć na pytanie, co by się z tobą stało, gdybyś w swoim życiu nie spotkał muzyki?

– (cisza). Nie wiem. Nie mam pojęcia (znów cisza).

– Przeraża cię wizja świata bez muzyki?

– Nie no, muzyka zawsze jest! Ona ciągle istnieje. Teraz szumi wiatrak komputera, cały czas są jakieś dźwięki. Nie, nie wyobrażam sobie świata bez muzyki. Ja mam problem z tym, co dzieje się naprawdę, a co dopiero z tym co by było, gdyby było. Ogarnąć rzeczywistość, która mnie otacza, to jest dla mnie zadanie na dzisiaj.

– Ładne zakończenie rozmowy. Bardzo ci dziękuję.

– No, ja też dziękuję… Chyba fajnie wyszło, będzie coś z tego miał?

– Chyba będę miał.

CZĘŚĆ NIEOFICJALNA

Dyktafon pracował dalej. Z kilku powodów zdecydowałem się przedstawić zapis „słowo w słowo”; coś jak stenogram, bez żadnego redagowania, poprawiania szyku i innych zabiegów związanych z przekładaniem języka mówionego na pisany. Jeśli razi cię rzemieślniczy język, proszę – nie czytaj dalej.

 

O FILMACH



O LUXFEŚIE



O LECHU JANERCE



O ARTURZE ROJKU



O SPIĘTYM



O ŁONIE



O GRANIU TSA



I O WALCE Z BOGIEM

(harmider, kilka osób mówi jednocześnie, w końcu przebija się głos Litzy)

– Wiesz co, ale nie myślałem tak o Forreście i Grzesiuku… bo patrz, chyba jest tak, że człowiek odbierając sztukę szuka jakiś odpowiedzi. Albo utożsamia się z bohaterem.

– Albo szuka innego punktu widzenia.

– Nieee, no co Ty. Jak ja idę do kina, to utożsamiam się z jakimś bohaterem. Oglądałem na przykład „Nothing Hill”. Poszedłem, chociaż nie pasowali mi specjalnie aktorzy grający główne role. Poszedłem specjalnie. I byłem na tym filmie trzy wieczory z rzędu, z żoną. Nie wiem, czy kojarzysz ten film. Super klimat, w ogóle super opowieść. Jak potem byliśmy w Londynie, to specjalnie pojechaliśmy zobaczyć te miejsca z filmu. O, albo „Choć goni nas czas” z Morganem Freemanem… Bardzo dobry. W ogóle z Dobrochną chodzimy często do kina. Większość filmów jest świetna, ale ostatnio wyszliśmy z kina. Trafiliśmy na jakieś amerykańskie gówno. O rodzinie, która jedzie na wakacje. No ale syf straszny, wyszliśmy w połowie filmu. Deprecjonowanie człowieka, ojca, matki, rodziny. Deprecjonowanie wszystkiego. Kąpiel w gównie. Dosłownie. Kompletne bzdury. Ja pierdzielę, kto w ogóle zdecydował, żeby takie gówno kupić i zarabiać na tym pieniądze. Oczywiście sala pusta. Pani nam poleciła, że fajna komedia. Chcieliśmy się pośmiać, nie poszliśmy na ten wojenny, polski, tylko wybraliśmy coś rozrywkowego, a to była taka tragedia, że wolałbym jakiś Afganistan oglądać. Więcej bym miał refleksji o życiu. Właśnie się złapałem na tym, że filmy miały olbrzymi wpływ na to, co piszę.

Po filmie „Edi” napisałem całą płytę Arki. Jednej nocy. Tak mnie ten film poruszył.

– Bardzo mocna rzecz to była…

– Zajebista.

– Ale widzisz… Jest takie podobieństwo między tobą, a Arturem Rojkiem. On też poprzez pryzmat filmów…

– …z Myslovitz?

– Tak, kiedyś z Myslovitz.

– Kurde, stary, słuchałem z nim wywiadu w Trójce. Jak on mówił, to tak, jakbym swoją historię słyszał. No proszę cię… on tam też ważne rzeczy mówił. Że przez wielość tego co robi stara się cały czas udowodnić sobie swoją wartość. Nie wiem, czy on też nie jest DDA? Dorosłe Dzieci Alkoholików. Że ciągle są wątpliwości… kurde, cały czas wszystko co robię, jest tak mizerne, tak słabe…. A to wszystko jest nieprawda. Nieprawda.

– Idąc tropem Rojka… zobacz, obaj robicie festiwal. Każdy inny, każdy po swojemu…

– …no tak…

– Ty, a po co ty robisz LuxFest? Przecież ty nie zarabiasz na tym…

– Siedziałem z Dobrochną w kuchni i sobie gadaliśmy. Dlaczego weekend, „kulturowy” weekend rozdziela rodzinę? Ojciec na mecz, matka z koleżankami do kina czy na jakieś babskie sprawy, dzieci napierdalają na komputerach. Dlaczego tak jest? Nie można zrobić czegoś razem? Żeby były atrakcje dla dzieci, muzyka taka, na którą przyjdzie ojciec razem z matką. I jeszcze dzieci, jak nieco większe. No i zaczęliśmy zastanawiać się, jaki repertuar? Jaki? Język polski musi być. To ważne. Kapele polskojęzyczne. Od hip-hopu, przez folk, metal, reggae. I jeszcze młodym kapelom trzeba pomóc. I tak to się narodziło. Dlatego Dobrochna z Luizą (żona Michała Kowalonka – Snowman, obecnie Myslovitz – przyp. AR) robią podczas LuxFestu różne warsztaty dla dzieciaków. Aaaależ to jest świetne! Poważnie mówię, na bardzo wysokim poziomie. No, a my się zajmujemy muzyką, żeby dla każdego było coś. Wielu ludzi po LuxFeście zaczęło kupować płyty Dikandy, Natalii Niemen. Kurde, zawsze można usłyszeć coś, czego nie znałeś, a co wbije się w ziemię. Wielu ludzi po raz pierwszy usłyszało Tymoteusza. To są różne pokolenia. Jedno odkrywa Tymoteusza, drugie hip-hop. Ja też odkryłem Łonę po LuxFeście.

– Fajny, co?

– Ehe. Wiesz, o co chodzi. Jest tyle chrzeczy, że trudno to samemu ogarnąć. Wiesz, o co chodzi. Wszystko zależy, na co trafisz. Ja trafiłem na niego. Pogadałem sobie z chłopakiem… ja pierdzielę, ale to jest gość! O, a TSA zrobiłem sobie. I Kmiecie.

– Rozumiem.

– A tymczasem na forum ludzie pisali, że TSA zagrało pięć razy lepszy koncert niż Luxtorpeda (śmiech). Tak im się to podobało, że odkryli coś zupełnie innego, zupełnie nowego dla siebie. Mówili „jak oni grają… o jaaa”. Ja do Drężmaka też mówiłem, że jeszcze dużo chleba musimy zjeść, żeby tak grać. A Robert mnie wtedy fajnie na ziemię sprawdził. Powiedział: to zrób wolniejszy numer, dwadzieścia razy łatwiejszy to zagrania, pełne, wybrzmiewające akordy i będziemy brzmieli tak samo (śmiech).

Wiesz, że ona ma rację. Bo my mamy skomplikowane formy, dźwięki, jakieś niuanse. Chłopaki z TSA nie muszą tak grać. Rozumiesz? I to się bardzo naszej publiczności podobało. Definicja rocka. W ogóle jak zespoły grają u nas supporty, taki Fuzz, to bisowali. Bo ludzie ich chcieli więcej. I my sobie z nich żartowaliśmy, że nie pojadą już z nami więcej, bo nam kradną show. Takie żarty, ale na serio cieszyłem się, że ludzie tak ich dobrze odbierają. Albo Cuba de Zoo. Super, że ludzie ich nie puszczali ze sceny, że chcieli się jeszcze nimi nacieszyć. Luxy? Dobra, Luxy będą, ale tu mamy coś fajnego. Dlatego Fuzz teraz jedzie na 11 koncertów z nami. Nie dlatego, że Piotrek nam w studio pomaga, tylko że to, co oni robią, że to fajna załoga jest, że wokalista… że oni robią fajną zabawę, tak jak Cuba de Zoo.

– Wiesz co, wywołałeś Łonę. Zatrzymajmy się na chwilę… Intryguje mnie…

– Ej, nagrywasz?

– Tak.

– Super. Będzie cześć nieoficjalna wywiadu.

– Dostaniesz do autoryzacji.

– Spoko. Ta nieoficjalna właśnie bardzo mi się podoba (śmiech).

– Czekaj, bo zgubię wątek. Intryguje mnie, w jaki sposób ty słyszysz taki numer w jego wykonaniu, jak ta słynna już „Rozmowa z Bogiem”? To jest zamach na sacrum? To jest profanum?

– To jest takie samo poszukiwanie jak u Spiętego (Lao Che). I Kazik też. Jak ja bym nagrał „Maria ma syna”, to byłaby masakra. Ale Kazik mógł takie rzeczy zrobić. Spięty może śpiewać pewne rzeczy i tak samo Łona. To jest bardzo fajne. Jak poezja Baki. Księdza Baki.

Acha.

– Dokładnie, on też tak pisze. Pamiętasz? W „Forreście Gumpie” był taki moment, jak ten dowódca, już bez nóg jest i wypływają na połów. I siedzi w tym gnieździe u góry, nie wiem, jak to się nazywa…

– …no wiem, w tym koszu takim na maszcie…

– …no właśnie, i nagle zrywa się sztorm a on krzyczy w niebo: „to jest sztorm??! To jest zefirek, daj mi tu prawdziwy sztorm!”. On walczy z Bogiem, krzyczy na Boga. „Zabij mnie naprawdę”, bo pamiętasz, on przeżył Wietnam, stracił nogi tam…. a na końcu filmu on idzie, bo ma już protezy, i hajta się z Wietnamką. Nie? Rozumiesz? To jest piękne! Kurde, ja w każdym momencie „Forresta Gumpa” jestem tak poruszony… Wiesz co, jak wrócę do chaty, to sobie go znowu obejrzę! Tam jest tyle ukrytych rzeczy! Tak dużo z życia. Niesamowite.

Czuję, że wielu artystów, bez tych nóg artystycznych, bez rąk, siedzą w tym koszu u góry, poranieni po tej wojnie życia i drą się „dawaj naprawdę sztorm!, albo mnie zabij albo pokaż, że jesteś po mojej stronie”.

– Potrafisz zrozumieć Spiętego, kiedy śpiewa „rzuciłem palenie i Kościół też



 – (razem) do pierwszego czasem wracam, do drugiego nie”?

– Tak.

– Wiesz, co się z nim dzieje? Potrafisz wewnętrznie usprawiedliwić?

– Jasne. To jest zapis momentu, w którym jest teraz. Może się przecież zdarzyć, że rzuci palenie i odkryje, czym jest naprawdę Kościół? Ja po 20 latach bycia we Wspólnocie zobaczyłem, czym właściwie jest Kościół. Powiem ci tak… ja mam dekrety Drugiego Soboru Watykańskiego oprawione w plakat FlapJacka „Fair Play”. Bo jak jeździłem pociągiem, to nie chciałem, żeby ludzie widzieli, co czytam. Więc mam je oprawione w ten plakat i sobie spokojnie czytam. I jestem pewien, że jakbym poszedł na squat i zaczął to czytać, nie mówiąc, co to, to wielu ludzi uznałoby, że to jest właśnie ich manifest. Dlatego, że mamy skrzywiony obraz tego, czym jest Kościół. Skrzywioną przez różną pobożność ludzi, którzy manifestowali, że są w kościele a ich zachowanie – podobnie jak moje – było pogańskie. To mnie odsuwało. Odsuwało od tego, czym coś jest naprawdę. Jak ktoś mówi „małżeństwo” to ktoś inny… O, jak daliśmy u nas na Fejsa zdjęcie z obrączkami, to jedni mówili – „o, prawdziwi faceci”, a inni „usidleni”, „zaobrączkowani”. To wszystko zależy, co my myślimy, czym jest małżeństwo. I ono jest tym, co o nim myślimy. Bo może przygnieść człowieka i on w końcu ucieknie, a może dodawać mu siły. Podobnie jest z Kościołem.

– A skomentuj mi proszę, w kontekście tego, o czy mi przed chwilą opowiadałeś, że sam na różne sposoby postrzegałeś Kościół w swoim życiu, słowa fenomenalnego tekściarza, moim zdaniem wielkiego artysty, Lecha Janerki…

– …Janerka to też moje dzieciństwo…

– Więc skomentuj jego słowa „od personelu naziemnego Boże chroń”.

– Ja odkryłem Kościół jako wspólnotę Braci. Prawdziwych Braci, którzy są gotowi jechać na misję do Afryki, załapać tam malarię i ledwo przeżyć. Poznałem nie tylko księży, ale świeckich, którzy są na misjach, gdzieś na Syberii. Jedzą kaszę przez miesiąc i są szczęśliwi, że mogą pomagać innym ludziom. To co poznałem, jest dalekie od instytucji. Może teraz definiować instytucję, ale po cholerę? Miłość jest większa niż prawo i wszystkie przepisy. Tak jak kupuję efekt do gitary, to mam w dupie instrukcję obsługi, bo chcę sobie ukręcić takie brzmienie, jakiego ja chcę, a nie takiego, jakiego dyktują presety i instrukcja. Chce znaleźć coś nowego. Tak samo „instrukcja” Kościoła mi tak nie pomaga, ani opis w czyichś ustach, czym jest Kościół. Ja chcę sam zobaczyć, czym jest Kościół. Poznałem Braci, z którymi jestem 20 lat we Wspólności i zrozumiałem, że Kościół, to jest ta nasza wspólnota. Może idziemy czasem nieporadnie, kulejemy, idziemy na czworaka, ale mam nadzieję, że idziemy w stronę Nieba. Wolę to, niż iść pewnymi krokami w stronę unicestwienia i nicości.

– Jeżeli zatytułowałbym tę naszą rozmowę cytatem z Janerki, tym o personelu naziemnym, to…

– Nieeee… nie rób tego. Wydaje mi się, że Stanisław Gump albo Forrest Grzesiuk – to byłoby lepsze. Co?

– To może Forrest vs Grzesiuk?

– Może być (śmiech).

– No to jeszcze raz bardzo dziękuję. Teraz mogę z czystym sumieniem wyłączyć…

– Kuuurde, ale fajnie, że nie wyłączyłeś!

(głos osoby trzeciej) – jakby wyłączył, to przecież zaraz by znowu włączył!

(śmiech wszystkich obecnych).

KONIEC.

Polecane

Share This