Podkreślenia w tym miejscu wymaga doskonała forma wokalna Iana Gillana. Ten facet skończył w tym roku 70 lat! W ogóle wszyscy obecni na scenie byli tego wieczoru w świetnej formie, czego dowodzą wirtuozowskie popisy solowe każdego z nich: Steve Morse w przerwach między utworami demonstrował swoje techniczne umiejętności, Ian Paice w perkusyjnym solo, podczas którego zgasło światło, a w ciemności migotały jedynie jego podświetlone pałeczki, Roger Glover urozmaicił swój występ zabawą z publicznością, wreszcie Don Airey, który w swoje klawiszowe popisy wplótł polskie akcenty w postaci fragmentów utworów Chopina oraz Mazurka Dąbrowskiego. Reakcję widowni można sobie wyobrazić. Skoro o publiczności mowa – frekwencja tego wieczoru zdecydowanie dopisała, Atlas Arena wypełniona była niemal po brzegi.
Minusy? Dla tych, którzy byli na Deep Purple po raz pierwszy – rozczarowaniem mogło okazać się pominięcie w setliście jednego z największych hitów zespołu – „Perfect Strangers”. Dobór repertuaru w ogóle pozostawiał lekki niedosyt (zabrakło również „Highway Star”).
Co bardziej marudnym fanom mogły nie przypaść do gustu wyświetlane na scenicznym telebimie wizualizacje (coraz więcej zespołów sięga po ten efekt z lepszym lub gorszym smakiem – te od DP w większości wyglądały jak kolorowe wygaszacze ekranu komputera…). Może zabrakło też trochę interakcji Iana Gillana z publicznością.
Pomimo tych niewielkich braków należy jak najbardziej zaliczyć niedzielny koncert do udanych i czekać na kolejną wizytę legend w naszym kraju (może już nawet z nowym albumem, który podobno jest w trakcie nagrywania).