Julia Marcell: „Internet miał być informacyjnym El Dorado. Zamiast tego stawia granice”

Rozmowa z Julią Marcell.


2016.11.10

opublikował:

Julia Marcell: „Internet miał być informacyjnym El Dorado. Zamiast tego stawia granice”

foto: mat. pras.

Po wiosennych koncertach promujących album „Proxy” Julia Marcell kontynuuje promocję wydawnictwa podczas jesiennej trasy. Przed czwartkowym koncertem w Warszawie artystka znalazła chwilę, by opowiedzieć nam nie tylko o tym, czym stara się zaskoczyć publiczność, ale także o przeprowadzce z Berlina do Warszawy, roli religii w jej twórczości oraz o zagrożeniach płynących z sieci.

Czy jesienne koncerty promujące „Proxy” różnią się od tych, które zagrałaś bezpośrednio po premierze płyty?

Julia Marcell: Tak! Przede wszystkim piosenki z „Proxy” rozkwitły nam w trasie i teraz brzmią lepiej niż kiedykolwiek. Dobrze się zgraliśmy z zespołem i są to bardzo energetyczne koncerty. Repertuarowo jest też trochę zmian, gramy więcej starszych piosenek, nasz set jest w tej chwili nieco bardziej przekrojowy. Mamy też nową piosenkę, którą włączyliśmy do repertuaru. A z rzeczy pozamuzycznych – małą koncertową grę/zabawę ukrytą w scenografii, w której można wygrać nagrody.

Każda z twoich płyt jest inna od pozostałych, w dodatku te różnice są naprawdę istotne. Czy grając stare piosenki na żywo, starasz się dopasować je do promowanego obecnie materiału, czy też pozwalasz im brzmieć podobnie jak na płytach, z których pochodzą?

Bardzo zależy mi na spójności, a także na tym, aby te koncerty miały dramaturgię. Przygotowanie repertuaru na próbach zawsze zajmuje nam bardzo dużo czasu, bo te stare piosenki muszą w mniejszym lub większym stopniu ewoluować, aby zgrać się z nowymi. Często zupełnie zmieniamy aranżacje starych piosenek, by skleić wszystko ze sobą, by starsze utwory współgrały z nowymi. Moim zdaniem to dobrze, bo dzięki temu te utwory żyją. Piosenki z „June” inaczej brzmiały, gdy promowaliśmy „June”, inaczej gdy graliśmy koncerty po „Sentiments”, wreszcie inaczej brzmią dzisiaj. Na koncertach promujących kolejną płytę znów się zmienią (śmiech).

Mówiłaś, że gracie premierową piosenkę. To zwiastun kolejnej zmiany?

Tym razem nie. Tematycznie nowa piosenka jest kontynuacją „Proxy”. W przeciwieństwie do utworów z tej płyty jest natomiast po angielsku. Powstała do projektu Stephana Strouxa „Unfinished Palace, Moving People, Floating Borders”, w którym miałam przyjemność brać udział we Wrocławiu. I jakoś tak przedostała nam się do setu bocznym wejściem. Gramy ją eksperymentalnie, zobaczymy, co będzie się z nią dalej działo. To taki nasz świeżak, ale raczej trudno mówić o niej jako o zapowiedzi czegoś większego.

To znaczy, że jeszcze się nie nazbierało? „Proxy” napisałaś błyskawicznie, ale mówiłaś też, że wyczyściłaś się do zera z materiału.

To prawda, po nagraniu „Proxy” nie zostało nic (śmiech). Musi minąć trochę czasu, muszę pozbierać nowe pomysły. Przede wszystkim muszę coś przeżyć, bo w centrum tych piosenek zawsze jest moje życie. Piszę o tym, co widzę, co czuję.

Cały czas mieszkasz w Berlinie?

Nie, od jakiegoś czasu mieszkam w Warszawie. Przeprowadziłam się przy okazji płyty „Proxy”. Tak to się zadziało, że po wydaniu polskojęzycznego albumu skupiliśmy się na polskich koncertach. Wokół płyty sporo się działo, więc tak czy siak siedziałam dużo w Warszawie, więc postanowiłam przenieść się tutaj.

A czy teraz, kiedy zamieszkałaś w Warszawie patrzysz na problemy, o których pisałaś z innej strony? Z Berlina miałaś nieco inną perspektywę, teraz jesteś wewnątrz tych wydarzeń.

To raczej nie ma znaczenia, bo nigdy nie starałam się być jakimś głosem pokolenia. Nie próbuję śpiewać o problemach 30-latków w Polsce czy w Niemczech. Piszę o sobie, własnych obserwacjach. Oczywiście wymyślam bohaterów, ich przeżycia i przygody, które im się przytrafiają, natomiast to wszystko wynika z moich własnych, kotłujących się we mnie obserwacji. Na pewno kiedy przyjeżdżałam do Polski od czasu do czasu, patrzyłam na pewne sprawy inaczej niż teraz, kiedy stykam się z nimi każdego dnia. Rozmawiając z przyjaciółmi i rodziną czy czytając gazety na wyrywki ma się trochę inny pogląd na to, niż kiedy samemu znajdujemy się w centrum wydarzeń, kiedy to co do tej pory znaliśmy z mediów, zaczyna dziać się pod naszym nosem.

W Niemczech w mniejszym stopniu stykałaś się z religią, o której śpiewasz?

To na pewno. W Polsce religia to gorący temat, nasze związki z nią bywają burzliwe. Wdziera się do polityki, do życia publicznego, co niekoniecznie mi się podoba, bo uważam, że religijność jest  prywatną sprawą każdego człowieka. Ale czy w Polsce, czy w Niemczech, dla mnie, jako osoby piszącej, religia jest niekończącym się źródłem inspiracji. Swoją obrzędowością, duchowymi poszukiwaniami, próbami odpowiedzenia na te największe pytania. Jest fascynująca. I jako urodzona i wychowana w Polsce osoba, miałam z nią dużą styczność od samego początku, więc łatwo mi się do niej odnieść.

Śpiewasz też o wiodącej roli Internetu, który kiedyś pozwolił ci zaistnieć i przebić się z twoją twórczością, ale dziś zauważasz płynące z niego zagrożenia.

Dużo się zmieniło przez te lata. Kiedy przeżyłam swoją przygodę z crowdfundingiem, był to dość romantyczny czas. Internet był jeszcze świeżą sprawą, ale już był też szeroko dostępny, co było ekscytujące. Wydawało się, że możliwościom nie ma końca. Dziś jest w naszym życiu tak mocno obecny, że siłą rzeczy pojawiła się masa nowych aspektów korzystania z sieci, o których trzeba myśleć. I zagrożeń, jak utrata prywatności, kradzieże danych, hejt, chaos informacyjny. Ten wynalazek nas zmienia i staramy się radzić sobie z tym na bieżąco. Wydawało się, że Internet będzie informacyjnym El Dorado, gdzie treści zostaną uwolnione, a szanse wyrównane. Mówi się o cenzurowaniu treści w Chinach, ale kuratorstwo sieci to coś, co mamy na porządku dziennym, czy w wersji regionalnej, czy korporacyjnej. Skończyła się era różowych okularów. Zamiast tego weszliśmy w świat stawiania granic.

Właśnie padła jedna z takich granic. Google wreszcie dogadało się z GEMĄ (Gesellschaft für musikalische Aufführungs to odpowiednik polskiego ZAIKS-u), dzięki czemu Niemcy wreszcie będą mieć dostęp do licznych teledysków, których nie mogli dotychczas oglądać na YouTubie.

Jestem zrzeszona w GEMA, dostałam parę dni temu maila z taką wiadomością. Wreszcie! GEMA długo walczyła o to, by YouTube kompensował wyświetlane tam treści. Cieszę się, że wreszcie udało się osiągnąć kompromis. Nie miałam jeszcze czasu, żeby wgryźć się w te stawki, ale z tego co mówili mi ludzie będący bliżej tego, to faktycznie z jednej strony mamy krok w dobrym kierunku, ale z drugiej do pełni szczęścia wciąż dużo brakuje.

Polecane

Share This