Lis Kula: „Włodi zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Wydaje mi się, że rapowe środowisko jest dość hermetyczne”

"Ludzie współpracują ze sobą dlatego, że już się znają. To fajne uczucie wiedzieć, że ktoś docenia to, co robisz i dlatego chce z tobą pracować".


2015.10.27

opublikował:

Lis Kula: „Włodi zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Wydaje mi się, że rapowe środowisko jest dość hermetyczne”

Jeśli uważaliście na lekcji historii o II Rzeczpospolitej, to „Lis Kula” może kojarzyć Wam się z ulubionym pułkownikiem Józefa Piłsudskiego, Leopoldem Lis-Kulą. Dla fanów rapu te słowa powinny przywodzić na myśl rysownika Alka Morawskiego, znanego w środowisku przez charakterystyczne okładki płyt dla takich wykonawców jak  Małpa czy Włodi. Artysta opowiada nam o dorastaniu i studiach w Stanach Zjednoczonych, muralach, rysowaniu Kanye Westa jako lajkonika, pasji do hip-hopu i współpracy z raperami. Przed Wami Lis Kula.

Bartek Strowski: Dekada minęła odkąd zacząłeś swoją kreską ozdabiać hiphopowe wydawnictwa. Znany jesteś w tym środowisku przez okładki dla takich artystów jak Małpa, Włodi, Quebonafide, Bałagany na Bani, 2sty, Solar/Białas. Dla kogo jeszcze chciałbyś coś narysować?

Lis Kula: Na pewno chciałbym robić więcej okładek dla zagranicznych wykonawców. Zrobienie poligrafii dla Kendricka, AB Soula czy Big K.R.I.T.-a byłoby spełnieniem marzeń. Co do polskiego podwórka to bardzo chciałem zrobić okładkę Popkowi, bo myślę, że moje rysunki dobrze wpisują się w wariacki styl jego kawałków. Umówiłem się z jego wydawcą na trzy szkice do nadchodzącej solówki, ale niestety żaden z nich nie przeszedł. No, ale może już czas na oderwanie się od rapu, bo zacząłem się za bardzo szufladkować. Narysowanie czegoś dla Dawida Podsiadło czy the Dumplings, byłoby fajną odskocznią.

Tworzysz bardzo kolorowe i szalone światy pełne spersonifikowanych stworzeń. Wszystko zaś spina dziesiątki drobiazgów i detali, co musi być bardzo czasochłonne. Jakby ktoś mnie spytał, co uosabiają twoje rysunki, odpowiedziałbym: wyobraźnię i cierpliwość.

Może skoncentruję się na samej cierpliwości, bo wierzę, że wyobraźnia lub coś, co stwarza jej pozory, bierze się u mnie właśnie z cierpliwości. Czasu, który poświęcam na tę pracę. Jestem bardzo leniwą osobą, nie lubię spędzać za wiele czasu na czynnościach takich jak sprzątanie, zmywanie etc. Jednak gdy zasiadam do rysowania, to im dłużej siedzę przy ilustracji, tym bardziej się wkręcam w jej świat, a z czasem przychodzi coraz więcej pomysłów. Często do tych mniej rozbudowanych rysunków nie chce mi się siadać, bo kończę zanim złapię właściwy rytm, który pozwoli mi wnieść pracę na wyższy poziom. Gdy spędzam dużo czasu nad ilustracją zmienia się mój stopień świadomości, co pozwala mi lepiej oddać to, co chcę narysować.


Od początku przygody z rysowaniem zatracałeś się w tej sztuce czy to się wykształciło z czasem?

To przyszło z czasem. Wszystkie dzieci od wieku przedszkolnego są nakłaniane do rysowania, u mnie było tak samo. Zawsze dużo rysowałem, bo to zwyczajnie lubiłem. Jednak dopiero w licealno-studenckim okresie złapałem zajawkę, by konstruować rysunki w jak najbardziej rozbudowany sposób. Może wynikało to z tego, że takie prace u innych twórców zwracały moją uwagę. W liceum bardzo bliskie były mi dzieła Hieronima Boscha (niderlandzki malarz i rysownik przełomu późnego gotyku i wczesnego renesansu – przyp. red), który robił skomplikowane kompozycje, tzw. horror vacui, po 200 postaci na jednym obrazie.

Podobno twój wujek kiedyś oskarżył cię o brak własnego stylu, co mocno odcisnęło się na twoim podejściu do ilustracji.

Tak, śp. wujek Tadeusz. Historia z wujkiem przydarzyła się gdzieś pod koniec gimnazjum, kiedy to wychodziły nowe części „Gwiezdnych wojen”. Robiłem wtedy tzw. fanarty (twórczość oparta na dziełach innych autorów – przyp. red) ze wszystkimi postaciami z tych nowych epizodów. Pokazywałem te rysunki znajomym i rodzinie, zbierając od wszystkich komplementy. W końcu moje prace zobaczył wujek Tadeusz i zjechał je konkretnie (śmiech). Oskarżył mnie o brak kreatywności oraz odtwórczość, mówiąc, że powinienem mieć na siebie pomysł. Byłem zdruzgotany, ale myślę, że to miało duży wpływ na to, że dziś zajmuję się rysowaniem. Choć – o ironio – mógłbym teraz lepiej zarabiać, gdybym poszedł w fanarty, bo Lucas (George – twórca „Gwiezdnych wojen” – przyp. red.) zatrudnia rysowników, którzy zajmują się wyłącznie tym.

A patrzysz na tego typu twórczość jak na rzemieślnictwo czy może być w tym artyzm?

Nie rozgraniczałbym tego, bo artyzm można znaleźć we wszystkim, a definiowanie go nie przynosi niczego dobrego. Tak w ogóle, na studiach (Alek kończył California College of the Arts w Oakland – przyp. red) mieliśmy kiedyś Dzień Otwarty i przyszli do nas ludzie z Lucasfilm, aby przedstawić jakiś program rekrutacyjny do zatrudniania studentów. Mieli bardzo długą prezentację opowiadającą, jak to jest pracować na tym ranczu Lucasa, gdzie każdy je sztućcami w kształcie mieczy świetlnych, a po przerwie lunchowej wskakuje do prywatnego jacuzzi (śmiech). Jednak kiedy przyszło do oceniania naszych portfolio, to okazało się, że przyjmują tylko ludzi, którzy już rysują fanarty „Gwiezdnych wojen”. Zamknięta sekta, która tworzy osobny gatunek sztuki.

Bay Area jest prawie jak Trójmiasto

Wspomniałeś studia w USA, więc przybliżmy twoją życiową drogę. Urodziłeś się w Oakland w Kalifornii, następnie przeprowadziłeś do Polski.

Tak, przeprowadziliśmy się z mamą do Polski, kiedy miałem około roczek. Moja mama studiowała w USA aktorstwo i tam też poznała mojego ojca. Do wieku przedszkolnego mieszkałem w Polsce, a potem było różnie. W Warszawie kończyłem liceum, a uczelnię wyższą w USA. Oakland, gdzie studiowałem, przypomina mi Trójmiasto, bo jest częścią Bay Area, w którego skład wchodzą jeszcze San Francisco i San Jose. Mimo że te miasta różnią się od siebie, są położone w niedalekiej odległości. Dużo czasu spędzałem w San Francisco, gdzie mieścił się kampus mojej szkoły oraz gdzie odbywały się różne imprezy, na które uczęszczałem.

San Francisco, które jest kolebką artystycznego życia, powinno być miejscem docelowym dla kogoś takiego jak ty.

Z jednej strony tak, ale jak tak patrzę, ile było zdolnych ludzi na moim roku i prawie nikt nie zrobił kariery, to jest to znamienne. Konkurencja na rynku twórców w Stanach jest zatrważająca i bardzo ciężko się przebić.

Twoje prace jednak pojawiały się na wernisażach w San Francisco.

Tak, były wystawy. Ekstra, ale nie wiem czy przyniosło mi to cokolwiek. Myślę, że ludzie zaczynają cię zapamiętywać, jak zobaczą cię na wystawie dziesiąty czy piętnasty raz. Jednak kiedy moje rysunki pojawiały się na wystawach zbiorowych, to i odbiór ginął wśród innych prac. Dodatkowo miałem problem, by poznawać ludzi przy tych okazjach, bo się jąkam, więc bardzo wstydziłem się nawiązywać kontakt w decydujących momentach.

Kiedy zaczęło się jąkanie u ciebie?

W siódmym roku życia, gdy wróciłem z USA i miałem mocny, amerykański akcent.

Próbujesz je leczyć?

Praktycznie od samego początku, choć mam wrażenie, że ostatnio z lepszym skutkiem. To jąkanie następowało u mnie falowo. Kiedyś było bardzo małe, a ja byłem typową gadułą. Nawet jak się zająknąłem, to nie miałem z tego powodu jakiejś głębszej refleksji. Jednak w takich momentach jak wystawa, a więc w profesjonalnych sytuacjach, które mam świadomość, że mogą wpływać na moją karierę – wtedy się spinam, jeśli chodzi o mowę.

Ucieszyłem się, że artysta, którym się jaram lubi moją sztukę

Wróćmy do twoich prac. Nie zajmujesz się wyłącznie rysowaniem w zaciszu swojej pracowni. Tworzysz również murale, czyli grafikę na ścianach budynków. Jaka jest różnica w tych dwóch kategoriach rysunku, które uprawiasz?

Różnica jest olbrzymia. Jak rysuję mural czy pracę w trakcie jakiegoś wydarzenia, to mam świadomość, że muszę się śpieszyć, by wyrobić się z pracą i czuję na sobie wzrok obserwujących. Jednak przez to, że te prace są takie duże i tworzone „tu i teraz”, myśli się w inny sposób, co dostarcza niespodziewanych, napędzanych impulsem pomysłów. Okres wakacyjny, kiedy to powstają tego typu projekty, jest niezłą odskocznią od siedzenia przy biurku nad małą karteczką.


Ten kontrast twojej profesji jest ciekawy. Raz siedzisz skulony przy biurku, a twoim światłem jest żarówka lampki, a innym razem tworzysz na powietrzu, w pełnym słońcu, malując wielki mur.

Praca przy muralach jest w pewien sposób dużo przyjemniejsza, szczególnie jak się robi coś w kilka osób i można pogadać, wymienić się doświadczeniami, napić piwa. Świetne jest to poczucie, że robi się coś trwałego, co zostaje na mapie miasta i twoja praca będzie towarzyszyć ludziom na co dzień.

Twój mural na Alei Solidarności ma wiele konotacji historyczno-literackich. Obraz przedstawiający m.in. takie postaci jak Cyprian Kamil Norwid czy Bolesław Prus, zawiera bardzo dużo symboliki związanej z przedstawionymi osobami. Jak ważny jest research w przygotowaniach do tworzenia?

Za ten mural wszelkie pochwały należą się mojej mamie, która bardzo interesuje się historią warszawskiego Muranowa. Jak tylko dowiedziała się, że będę robił taki projekt, opowiedziała mi historię wszystkich postaci związanych z tą ulicą. Przy pozostałych pracach, jeśli pozwala mi na to czas, staram się robić research. Jest to coś, czego nauczyłem się na studiach, gdzie stawiano na to duży nacisk. Warto coś wiedzieć o temacie, zanim się go skomentuje. To też jest fajne w pracy ilustratora, że siłą rzeczy człowiek uczy się o tematach, które pozornie by go nie zainteresowały, a finalnie okazują się mega angażujące.


Przy muralach często współpracujesz z artystą o pseudonimie Niebieski Robi Kreski. Zrobiłeś z nim chociażby wspomnianą grafikę na Alei Solidarności. Jak się poznaliście?

Od dłuższego czasu obserwowałem jego prace. Kiedyś, już po fakcie, dowiedziałem się, że był na moim wernisażu. Ucieszyłem się, że artysta, którym się jaram lubi moją sztukę. Napisałem zatem do niego i ustawiliśmy się na piwo w parku. Wyszedł z propozycją byśmy polecieli wspólnie malować do Luksemburga. Polecieliśmy tam, gdzie wysłano nas na Festiwal Mirabelek odbywający się we Francji. Namalowaliśmy na żywo dwa potwory, które jedzą wielką mirabelkę (śmiech). Rysowaliśmy przed dużym tłumem Francuzów, podczas gdy w tle leciały puszczane przez nas polskie rapsy. Niezapomniana scena, gdy malując widzisz francuskie babcie z wnuczkami, a z głośników leci Hemp Gru „Życie Warszawy”.

No właśnie, rap. Od lat tworzysz okładki  dla wykonawców tego gatunku, a i sam jesteś pasjonatem tej muzyki. Kiedy wsiąkłeś w hip-hop?


W gimnazjum słuchałem jeszcze brytyjskiego rocka, cięższych brzmień generalnie, a rap wydawał mi się trochę prostacki. Dopiero w liceum złapałem zajawkę na hip-hop. Człowiekiem, który miał na to duży wpływ, jest raper dziś znany jako Bałagane. Jacek robił wtedy głównie bity i pokazał mi bardzo dużo świetnej muzyki, np. Madliba i jego projekt Quasimoto, innych wykonawców z wytwórni Stones Throw. Później już na własną rękę sięgałem po albumy rodaków. Z polskich wykonawców największe wrażenie na mnie robił Łona i O.S.T.R. Uwielbiałem wydawnictwa od Asfalt Records, m.in Afront, do którego zgłaszałem się, że zrobię im okładkę. Ironia tkwi w tym, że nic od tego czasu nie wypuścili. W 2008 roku zrobiłem pierwszą okładkę na legalne wydawnictwo dla rapera z New Jersey, El Da Sensei , który wydał w Asfalcie album z polskim duetem producenckim – The Returners.

 

Raper 2sty był chyba łącznikiem, który pozwolił ci zaistnieć w hip-hopowym światku? Okładka dla Małpy też chyba wpisuje się w ten schemat.



Tak, dla raperów zacząłem projektować niejako dzięki 2stemu, któremu zrobiłem pierwszą w życiu okładkę do singla „Smutne oczy drobiu o niehumanitarnym traktowaniu kur hodowlanych”. Bałagane zresztą też miał tam zwrotkę i wyprodukował bit. To było chyba w 2004 roku i okładka nie była jeszcze rysowana, a składana ze zdjęć. Ale pierwsza ilustracyjna „prawdziwa” okładka też była dla 2stego na jego projekt pt. „Eskalacja prawdy”. Projekt, który pewnie sam usunął z sieci, bo się za niego obecnie wstydzi. Po tym zaczęły się pojawiać kolejne propozycje. Współpraca z Małpą wzięła się z tego, że 2sty robił dwa bity na „Kilka numerów o czymś”. Kojarzyłem wtedy Małpę z forum Ślizg.eu, gdzie raper był bogiem (śmiech). MC dostał kontakt do mnie od 2stego. Jarałem się zajebiście i wiedziałem, że ta płyta wypali, choć skala sukcesu mnie zaskoczyła. Pewnie jak wiele osób.

Miałeś na pewno szansę usłyszeć „Kilka numerów o czymś”, zanim trafiło do masowego obiegu. Jakie miałeś wrażenia? Czy czułeś, że będzie to coś wyjątkowego?



Samą płytę dostałem już po zrobieniu okładki, ale jak rysowałem, Małpa wysłał mi cztery czy pięć utworów. Jarałem się strasznie. Pracując nad okładką słuchałem non stop tych kawałków. Nie robię tego już za często, ale wtedy chciałem odizolować wszelkie inne bodźce muzyczne i zawrzeć w swoich rysunkach esencję tego co do mnie docierało z tych numerów. „Intro” miałem przesłuchane paręset razy.

Jako człowiek tworzący w ramach polskiego rapu, spotykasz się na pewno ze zjawiskiem hejtu. Okładki „Stage Diving” Solara/Białasa oraz „Puzzle” 2stego, wydają się być dość podobne kolorystycznie.



Wiem i zostałem za to strasznie zjechany. Robiłem je w dużym odstępie czasowym, jednak plan wydawniczy artystów zbiegł się ze sobą i wyszły w podobnym okresie. Jak ogłoszono okładki, to na portalu Glamrap oba newsy sąsiadowały ze sobą. Dopiero wtedy zobaczyłem je zestawione obok siebie i zorientowałem się, że faktycznie kolory są bardzo podobne. Tak więc w komentarzach zostałem mocno zjechany za odtwórczość. W ogóle czasami słyszę, że moje okładki są robione na jedno kopyto i każda taka sama. Może wynika to z faktu, że nie jestem grafikiem tylko ilustratorem i wszystkie okładki po prostu łączy to, że są rysowane. Dla mnie każda opowiada zupełnie o czym innym. To trochę tak jakby powiedzieć, że każdy komiks Raczkowskiego jest identyczny bo wszystkie są rysowane podobną kreską. Staram się mieć dystans do tego, co robię, choć nie raz się przejmuję wypowiedziami internautów. Jak na dziesięć pochwał wkręci się jedna bluzga to raczej nie biorę tego do siebie, ale pamiętam komentarze na forum Ślizgu do okładki składu Hydraulicy (projekt Solara, Białasa i Tomba, który ostatecznie się nie ukazał – przyp. red). Wpisy głosiły, że to „najgorsza okładka roku” i „kompletne gówno”. Wtedy pomyślałem sobie, że może coś jest nie tak.


A kiedy poczułeś, że wykształciłeś swój styl?



Nie wiem, to wyszło samo z siebie. Nigdy nie starałem się rysować w określony sposób. Na pewno jest to zasługa moich studiów, gdzie próbowałem wielu różnych technik i metodą prób i błędów poznałem to, co sprawia mi największą przyjemność.

„Alek, czyli Lis Kula, doskonale uchwycił klimat psychodelii, alternatywnej rzeczywistości, który chciałem osiągnąć”- mówił mi Włodi w wywiadzie dla Gazeta.pl. Porozmawiajmy o twojej okładce do „Wszystko z dymem”.



Współpraca z Włodim to była duża przyjemność i niespodzianka. Nigdy go osobiście nie poznałem, a tu nagle dostałem wiadomość na Facebooku od członka Molesty, z pytaniem czy chciałbym mu zrobić okładkę. Spotkaliśmy się dzień później w KFC i przeszliśmy do działania. Włodi zaskoczył mnie bardzo pozytywnie, bo wydaje mi się, że rapowe środowisko jest dość hermetyczne. Ludzie współpracują ze sobą dlatego, że już się znają, robili coś razem, etc. To fajne uczucie, wiedzieć, że ktoś docenia to, co robisz i dlatego chce z tobą pracować.

Czy patrzysz na ten album jak na ukoronowanie swoich dotychczasowych prac? Jesteś klasycznym przykładem amerykańskiego zwrotu „paying dues”- zrobiłeś multum rysunków na okładki dla podziemnych i niszowych artystów, aż pewnego dnia zrealizowałeś projekt z jednym z tuzów naszego rodzimego rapu. Projekt, który dla wielu stał się z miejsca klasykiem.



Dokładnie jest tak jak mówisz. Chciałem zrobić ten projekt najlepiej jak potrafię. Moja dziewczyna bardzo się denerwowała, gdy przez parę bitych tygodni, siedziałem wyłącznie w domu. Robiłem te rysunki pół roku, bo miałem świadomość, że jak to wyjdzie, to będzie to mój popisowy numer (śmiech). Może jakoś zadośćuczyniłem za ten czas, rysując jej portret, który ukryłem na jednej ze stron w książeczce do płyty. Sama praca z resztą się opłaciła bo ten projekt przyniósł mi dużo nagród i nowych zleceń.

Włodi- „Wszystko z dymem” Album Presentation from Lis Kula on Vimeo.

Pierwsze reakcje Włodka na twoją prace?



Mój pierwszy pomysł został przez niego odrzucony. Na początku zasugerowałem, żeby cały koncept był w konwencji oldschoolowego science-fiction klasy B. Podczas naszej pierwszej rozmowy, Włodek powiedział, że jara się ilustracjami ze starego polskiego pisma Fantastyka. Gdy wysłałem mu parę propozycji w tym stylu, okazało się to nieporozumieniem. Pomysł na okładkę wyszedł od samego Włodka, któremu ten hotelowy korytarz zdobiący album, ukazał się, gdy wychodził któregoś dnia z metra. Koniec końców, myślę, że dobrze się stało, że pierwszy pomysł nie przeszedł, mimo, że miałem na niego parcie. Czasem efekt końcowy jest dużo lepszy, gdy wyjdzie się poza swoje sztywne ramy.

Lubisz ukrywać różne smaczki przy okazji swoich rysunków? Na debiucie Quebonafide, do którego tworzyłeś rysunki, jest tego typu historia, że obrazujesz dłoń fana, który zrobił sobie ten sam tatuaż, co artysta, ale umieścił go na złej dłoni. Odbiorcy myślą, że to twoja pomyłka, podczas gdy ty robisz to z premedytacją.



I ty mówisz, że ja robię research (śmiech)? To z ręką fana to akurat był bardziej żart, bo faktycznie tatuaż był na niewłaściwej dłoni. Ale często wkręcam się w ukrywanie takich smaczków. Pewnie sam już ich wszystkich nie pamiętam. Często na okładkach umieszczam portrety znajomych, rodziny, siebie samego. Mało kto wie, że w środkowej ilustracji z płyty Małpy ten odwrócony plecami ziomek to nikt inny jak ja sam. Pamiętam, jak natrafiłem na wpis blogowy, w którym gość znalazł bardzo dużo ukrytych motywów w rysunkach do albumu Włodka. Mega przyjemne jest to, że ktoś poświęcił swój czas i energię na analizowanie moich prac.

Który album z twoją okładką najbardziej lubisz?



Tłusty Kot & DJ Bidi „Therapy”. Płyta nie odniosła większego sukcesu, co mnie zresztą dziwi. Świetna wakacyjna, undergroundowa płyta. Mam do niej sentyment, bo dobrze uchwyciła tamten czas w życiu. Takie szczere i bezpretensjonalne opowiadanie o wszystkich aspektach tego okresu pomiędzy młodością, a dorosłością. Jak Pan Tadeusz to ostatni zajazd na Litwie, to Therapy to ostatni zajazd na melanż.

Nie tylko polskich raperów zdarzało ci się portretować. Narysowałeś Kanye Westa na lajkoniku przy okazji jego występu w naszym kraju w 2011 roku na festiwalu w Krakowie. Jak do tego doszło i czy sam artysta dostał twój rysunek?



Z propozycją wyszedł znajomy, który pracował wtedy w Coca-Coli, która organizowała ten festiwal. Był zamysł, by wykorzystać to promocyjnie, ale jednak inicjatywa wyszła za późno, aby to wdrożyć. Mimo to stwierdzili, że mogą przekazać Westowi mój rysunek po występie. To napędziło moją motywację. Zastanawiałem się czy narysować go jako lajkonika czy jako takiego klęczącego krakowiaczka z tańca. Finalnie padło na tą pierwszą opcję. Do rysunku, który miał otrzymać artysta, dołączyłem liścik z adresem mojego bloga, mailem i tekstem w stylu: „Witaj w Polsce! Wszyscy się cieszymy, że tu jesteś” (śmiech). Podobno został wręczony mu ten rysunek, ale nigdy nie skontaktował się ze mną, więc nie wiem czy mu się spodobał (śmiech).


Twój rysunek sprzed paru lat stał się plakatem promującym japońską trasę koncertową duetu Blu i Exile. Jak doszło do tej współpracy?



Na Facebooku wyświetlił mi się profil Exile’a, bo mieliśmy jednego wspólnego znajomego. W takiej sytuacji przy próbie nawiązania kontaktu, twoja wiadomość nie trafia do folderu „inne”, a normalnie do skrzynki odbiorczej. Postanowiłem zatem mu napisać, bo płyta z Blu „Below The Heavens”, jest chyba moim ulubionym albumem wszech czasów. Napisałem zatem, że z chęcią coś im narysuję. Exile odpisał, że szykuje z Blu nowy projekt i podesłał mp3 z singlem, do którego miałbym zrobić okładkę. Niestety, kiedy mi odpowiedział byłem na wakacjach u babci w USA, pozbawiony mojego komputera i wszystkich narzędzi pracy, które mam u siebie. Tak więc narysowałem tę okładkę kredkami i trochę podrasowałem na laptopie babci. Przez to nie wyszło dokładnie tak jakbym chciał. Odpisał, że rysunek jest fajny, ale trochę inny niż się spodziewał i że niestety na okładkę singla nie da rady, ale na plakat reklamujący japońską część trasy koncertowej – jak najbardziej.

„Poligrafię zrobił ziomek, zdjął ze swoich powiek/ LIS to the Kula – chory człowiek”- jak nawinął niegdyś Solar. Który raper nawijając twoją ksywę sprawiłby ci największą przyjemność?

Może jakby Wankej, Eis i Smarki zdecydowali się powrócić na scenę po to, by nagrać gorącego hita o moich rysunkach, byłoby miło. Ale mógłby być też diss. Jak pierwszy raz usłyszałem diss Peji na Parias to miałem wrażenie, że on tam nawija “Lis Kula jest słaba”. Nawijał “Vistula jest słaba”, a szkoda, bo byłem gotów odpowiadać.

Polecane

Share This