Madonna: „Zmieniliście moje życie”

Pierwszy koncert Madonny w Polsce to bez wątpienia najważniejsze muzyczne wydarzenie roku.


2009.08.16

opublikował:

Madonna: „Zmieniliście moje życie”

Spotkałem się nawet z opiniami, że najważniejszy od czasu koncertu Michaela Jacksona. Cóż, możliwe, że od 1996 r. znalazło się kilka innych imprez wartych równie wielkiej uwagi, ale jedno jest pewne – takiego show w Polsce jeszcze nie było nigdy.

Królowa popu kazała na siebie troszkę poczekać tłumnie zebranym fanom na warszawskim lotnisku na Bemowie. Niby impreza miała się rozpocząć o godzinie 20.00, ale każdy liczył się z obsuwą. Mało kto jednak przypuszczał, że będzie trwała ona półtorej godziny. Czas umilał Paul Oakenfold – renomowany i znany DJ. Po jego secie oczekiwałem nieco bardziej ambitnych, wyszukanych klimatów, a tymczasem publiczność była przez większość czasu szantażowana popularnymi do znudzenia piosenkami z pogranicza Vivy i Eski. Do tego praktycznie wszystkie z nich pojawiły się w przebasowanych remiksach, przez co słuchacz miał wrażenie, że czeka na imprezę techno, a nie koncert Madonny.

Jedno jest pewne – set Oakenfolda dobrze nas przygotował do aranżacji, jakie zaprezentowała przy okazji swoich piosenek sama Madonna. Tu pojawia się pierwszy zarzut odnośnie jej koncertu. Muzyka – jakkolwiek taneczna i donośna by nie była – biła kiczem i banałem. Przykro to mówić, ale remiksy najpopularniejszych utworów wokalistki zabijały cały ich urok, zamieniały w tępą sieczkę. Szczególnie było to zauważalne w ostatnim etapie koncertu, „Futuristic Rave” (mnie najbardziej zabolała wówczas paskudna wersja „Frozen”).

O ile w uszy kłuł nieco dźwięk (niespecjalne wrażenie pozostawiał również obecny tu i ówdzie playback), to do obrazu i tego, co widziały nasze oczy, trudno się już przyczepić. Pomysłami wykorzystanymi podczas koncertu na Bemowie możnaby obdarzyć kilka koncertów. A energią, jaką dysponuje Madonna, wiele innych wokalistek. Przyznam, że bardziej porywającego i profesjonalnego występu jeszcze nie widziałem. Główna gwiazda wieczoru robiła wszystko, by nie odwrócić od siebie uwagi widzów – tańczyła (w towarzystwie znakomitych tancerzy), tarzała się po scenie, grała na gitarze, zmieniała ubrania, jeździła białą limuzyną (!), no i naturalnie śpiewała. Grzechem byłoby jednak stwierdzenie, że „Sticky And Sweet Tour” to teatr jednej osoby. Madonna wiedziała, kiedy dać publiczności chwilę wytchnienia od swojego wizerunku. Zdarzało jej się opuszczać na chwilę scenę albo schodzić w cień – wtedy to do akcji wkraczali tancerze, obecni z tyłu instrumentaliści czy… grupka cygańskich muzyków. To właśnie przy ich akompaniamencie Madonna pięknie zaśpiewała „You Must Love Me”, a chwilę wcześniej polscy fani wykonali akcję białych serc połączoną z odśpiewaniem „Sto lat” – trochę koślawym, ale na tyle sympatycznym, że dało się zauważyć na twarzy Madonny lekkie wzruszenie.

Niestety, takich ludzkich chwil było zdecydowanie za mało. Przez większą część trwania koncertu miało się wrażenie, że główną gwiazdę i tłum dzieli jakaś magiczna bariera. Ci drudzy oczywiście próbowali ją przekroczyć (na szczęście nie dosłownie…), ale wystudiowane, aktorskie, w pełni profesjonalne, ale mimo wszystko zimne pozy Madonny skutecznie im to uniemożliwiały. Zabrakło w tym zaplanowanym od początku do końca show jakiegoś naturalnego pierwiastka, duszy – czegoś, co uchroniłoby warszawskie Bemowo przed siedliskiem typowego rzemiosła. Nie śledziłem dotychczasowych koncertów podczas trasy „Sticky And Sweet”, ale jeśli wyjście Madonny do publiczności pod koniec „Give It 2 Me” nie było zaplanowane, to chwała jej chociaż za to.

Koniec końców koncert Madonny spełnił pokładane w nim oczekiwania. Może nie w stu procentach, ale w skali szkolnej wokalistce i jej ekipie należy się mocna piątka. Otrzymaliśmy w pełni profesjonalne, nieco bezduszne, ale za to doskonale wykonane show przez duże „S” – prawdopodobnie pierwsze takie w Polsce. Mniej profesjonalna była za to organizacja całej imprezy. Długie kolejki (które w łatwy sposób można było zlikwidować, a tymczasem pojawiały się jakieś niezrozumiałe zastoje) i fatalnie kursujące autobusy. Miało być ich dużo, miały kursować szybko. „Dwa w ciągu godziny”, złościł się jednak jeden z napotkanych policjantów. Trudno było nie podzielać jego uczuć.

Gdy jednak trafiło się już do łóżka, a obolałe nogi mogły wreszcie wypocząć, nikt chyba nie żałował tych kilkuset złotych wydanych na Madonnę.

Tagi


Polecane

Share This