„Nie ma emocji, to nie ma rapu” – rozmowa z Kubą Knapem

"Moje ideały a propos tej kultury, się dawno zawaliły".


2015.11.07

opublikował:

„Nie ma emocji, to nie ma rapu” – rozmowa z Kubą Knapem

W tytułowym utworze z nowej płyty pt. „Ludzie mówią różne rzeczy”, Kuba Knap nawija: „Twardy orzech dla sumień/Odpowiadam szczerze, potem odpowiadam za to, co mówię”. Czy jeden z najważniejszych MC’s młodego pokolenia, będzie musiał się tłumaczyć z tego wywiadu? Przeczytajcie, co ma do powiedzenia o uzależnieniu od Internetu, utworze napisanym dla ojca, rapowaniu z perspektywy genitaliów i rygorze pracy Tego Typa Mesa. Ocenicie wtedy sami czy ten „orzech dla sumień” jest twardy do zgryzienia.   

„Funk wróci zawsze” to motto płyty. W rozmowie z Arturem Rawiczem, rozbroiłeś dziennikarza objaśnieniem, że „funk” oznacza również „zapach po seksie”. To co w takim razie tak naprawdę wraca?

(śmiech) To jest czyjś cytat, który ja sobie powtarzam, bo mi się podoba. Stary, rytm i miłość! Wydaję mi się, że funk i zapach po seksie mogą mieć wspólne konotacje, tak więc wraz z moją płytą „Ludzie mówią różne rzeczy”, wracają po prostu dobre wibracje.

Skoro jesteśmy przy atmosferze wokół twojej osoby… Ten Typ Mes opowiadał w jednym wywiadzie, że jak wchodzi do pomieszczenia, to ludzie z miejsca się spinają, zaś twoja obecność, rozluźnia i cieszy otoczenie. Chciałbym zapytać o to w kontekście wersu, gdzie stwierdzasz, że „te wszystkie puste uśmiechy z sali męczą”. Ciężko jest z tym żyć?

Przez to, że w Internecie dystans się skrócił niebotycznie, ludzie piszą do mnie wiadomości jakbyśmy się znali lata całe. Ja z moją aurą „normalnego ziomka”, który się nie chowa na backstage’u, mam ten problem. Dasz palec człowiekowi, a on weźmie całą rękę. Chcę być blisko ludzi, ale nie jest to łatwe. Przeraża mnie, jak ktoś podbija i od razu zaczyna z prywatą, z jakimiś prośbami. Np. nie znam człowieka, a on szczerzy się w uśmiechu, zadając mi bardzo osobiste, ciężkie pytanie. Mam ochotę zajebać w takim momencie. I te wszędobylskie selfie, które chcą robić ludzie, którzy nie umieją nawet normalnie zagadać. Jak mam dobry humor, to sobie bekę kręcę, jak typ czy jakaś dziewczyna krępuje się zapytać, a następnie podchodzi i bezpardonowo mówi: „zdjęcie?”. No to pytam czy mam im zrobić zdjęcie, zgrywam się. Oni się peszą, wzrok w ziemię i koniec gadki.

Realia się zmieniły. W 2003 roku nie wiedziałeś, co na kolację jadł czy na jakim filmie wczoraj był twój ulubiony raper. A teraz, w czasach Facebooka, Instagrama, etc. dystans się skrócił i niektórym fanom się wydaje, że jeśli kogoś śledzą w social mediach, znają tę osobę osobiście.

Jedna rzecz jest dla mnie ważna i chciałbym, żeby ludzie to pojęli: NIE MAM INTERNETU NA CO DZIEŃ. Wszelkie rzeczy, które dzieją się w sieci, są dla mnie chu** warte, bo do mnie nie docierają.

Bycie amiszem, jak sam siebie nazwałeś podczas wizyty w radiowej „Trójce”, daje ci przestrzeń życiową?

Omija mnie od cholery bodźców, które nie są mi do niczego potrzebne. Człowieku – używam tego słowa nieprzypadkowo. Wynika to z tego, że ja się po prostu przejmuję; ludźmi, ich reakcjami, opiniami, etc. Mieliśmy to szczęście lub nieszczęście, że urodziliśmy się w czasach sprzed Internetu i komórek, a ten cały postęp technologiczny rozwijał się wraz z naszą świadomością. Obserwujemy, jak się wszystko zmienia w ludzkich zachowaniach wraz z tym niebywałym postępem. Moja refleksja jest taka, że ludziom się psuje w głowach od tego i nie jest tak, że oceniam z boku, bo zaobserwowałem to na własnym przykładzie. Nie jesteśmy w stanie zatamować tego zalewu informacji, które docierają do nas z Internetu. Masz telefon w kieszeni, w której co dwadzieścia sekund dobijają się powiadomienia z Facebooka. Na co ci to?! To jest ćpanie, które rozbraja naszą podzielność uwagi i skupienie. Uważam, że chlanie wódy, jest o wiele zdrowsze, niż bycie infoholikiem. Chociaż picie wódki samo w sobie jest paskudne…

„Co emocje studzi i rozpala – parę łyków wódy”- jak mówisz w singlowym „Jak to się robi”. Temat alkoholu jest dość istotny na tej płycie. W autobiograficznym numerze „Sprane czapki” opowiadasz o dorastaniu w kontekście tej używki.

Nigdy nie miałem problemów z alkoholem, bo de facto nie jest on aż tak dla mnie istotny.

Jednak w utworach powraca dość często, a więc coś ci leży na wątrobie.

Bo wódka to temat, który łączy wszystkich Polaków. Ciężko czasami było mi znaleźć wspólny język z rówieśnikami, jednak dawno temu zaobserwowałem, że alkohol jest wspólnym mianownikiem dla większości z nas. Kto by to nie był, skąd by nie był – o alkoholu pogadacie. Zwróć uwagę co się stanie, jak wchodzisz na imprezę do obcego domu z pustymi rękami, a co jak z „literkiem”. Jesteś swój z miejsca, ludzie się otwierają, gadka się klei.

Hit z twojego zeszłorocznego debiutu, „Zbyt dziabnięty”, to według ciebie kawałek o „zagubieniu i potwornych sprawach”. Dla niejednego słuchacza, taka interpretacja może być zaskakująca.


Nic nie może być podane na tacy, bo tak w życiu nie ma. Ten numer to jest straszny kawałek o paskudnej historii, o ile to przeżyłeś lub się postarasz to wyobrazić. Dam głowę, że 90 procent mężczyzn z mojego pokolenia ma takie doświadczenie, ale o tym się nie mówi albo opowiada to jak zabawną historię.

Przyznam, że ja patrzyłem na ten utwór jak na bezrefleksyjny imprezowy hicior. „Drin za drinem” tego pokolenia. Choć zawsze uderzały mnie słowa: „Mam burdel w głowie, stąd czerwona zasłona w oczach”.


Przez tyle koncertów ile zagrałem, jeden koleś podszedł i powiedział, patrząc na mnie ze smutnym wzrokiem, że „Zbyt dziabnięty” to przesztos, ale nie wie czy baunsować do tego, czy płakać. Chyba jako jedyny skumał. „Drin za drinem” to jest dopiero imprezowy banger i tam nie ma głębszej rozkminy. „Jeden liter, goni drugi liter” i wszystko jasne.

Jak już jesteśmy przy temacie używek, to chciałbym zapytać o jedną rzecz. Gdy Mes jest pytany o marihuanę, da się wyczuć, że nie tylko nie jest jej fanem, lecz także gardzi jej użytkownikami. Czy na tym polu nie dochodzi między wami do niesnasek?

Nie, raczej drobne uszczypliwości z tego wynikają. Mesu przy tym, że szydzi, to doskonale sobie zdaje z tego sprawę, że każdy ma swoją używkę. Po utworze z Lehem („THC vs C2H5OH” z mixtape’u „Loveyoursongs”, gdzie Ten Typ Mes i Leh starają się udowodnić wyższość swojej używki – przy. red.), mieliśmy rozkminę, że jechać na jointy jest łatwo, jak ich za bardzo nie znasz. Można ponawijać, że zamuła, otępienie, etc. Leh jako stary konsument alkoholi przeróżnych, miał przewagę, bo znał wroga (śmiech).

Recenzje „Ludzie mówią różne rzeczy” punktowały monotematyczność tej płyty, względem debiutu. Zaś ty mówisz, że dla ciebie wzorem jest taki gość jak Too Short, który konsekwentnie od 30 lat nagrywa podobne albumy.



To tylko obserwacja, nie jestem sfrustrowany. Ja mam robić muzykę, którą czuję najlepiej. Rynek mam sondować i zastanawiać się, co powinienem nagrywać? To mają robić biznesmeni. Zdziwiły mnie te zarzuty, bo recenzenci zamiast ocenić płytę, porównywali ją do poprzedniej. Skupmy się na tym kawałku muzyki, bo jest na czym. Kiedyś jak miałeś zespół nagrywający płytę, to miałeś spójne brzmienie, które tworzyli ci ludzie grający od lat w tym zespole. Dlatego postanowiłem zrobić płytę z jednym producentem, bo Jorguś Killer ma swoje brzmienie. 

Ciągle mam wrażenie, że gdyby ta płyta wyszła w czerwcu, to opinie na jej temat, byłyby przychylniejsze.

Wierzę, że przed nadchodzącym latem ludzie sobie ją odświeżą. Będziemy im koncertami przypominać.

W wywiadzie dla Marcina Flinta i Andrzeja Cały, stwierdziłeś, że lekko ci zaszumiało w głowie po debiucie. Może chłodniejszy odbiór tej płyty przyda się twojej psychice?

Tak, mam wrażenie, że wszystko jest po coś. To jest prosta psychologia, wynik tego co robię. Jednak jeśli rozmawiamy o skali zjawiska, to nie uważam, że sodówa mi uderzyła. Lekko się zachłysnąłem. Odczułem sukces.

Z kolei sukces tej płyty to w dużej mierze zasługa człowieka, który odpowiada za warstwę muzyczną. Przybliżmy postać producenta całego krążka – Jorgusia Killera. Jorguś miał bit na moim debiucie do kawałka „Od stóp do głów” oraz dość znany utwór z Zetenwupe – „Wiem, co zrobię”. Tak naprawdę to w jeden dzień złożyliśmy ten kawałek. Jorguś zaprezentował się przy tej spontanicznej akcji jako bardzo sprawny ogarniacz.

Jak mi wysłał paczkę bitów, to zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że robimy płytę. Stwierdziłem, że nie ma sensu szukać dalej, bo rozumiemy się idealnie w kwestii muzyki. Gdybym miał jego zdolności, to pewnie robiłbym dokładnie takie bity. Pojechałem do niego na parę dni do Poznania, siedzieliśmy w domowym studio Jorgusia i aranżowaliśmy. Potem on przyjeżdżał parę razy do Otrabarwa Studio na mix płyty.

Nie myślałeś, że singiel „Daj mi buzi” wywoła więcej kontrowersji? Jakby nie patrzeć – nawijasz z punktu widzenia męskich genitaliów. Odważny koncept.



Ludzie tego nie skumali. Na początku chciałem nazwać ten kawałek „Chuj”, ale jednak wygrała kulturalniejsza i bardziej subtelna nazwa. Wierzę, że niejeden koleś potrzebuje jeszcze paru lat życia i doświadczenia, po którym wróci do tego utworu i skuma o co mi biega (śmiech).

 

A jaka była reakcja twojej mamy na utwór „Co byś zrobił”, gdzie przez cały utwór rapujesz do ojca, który was zostawił?



Z klasą. To też jest numer, który wynikał z pewnych rozmów. Mama napisała mi w mailu po wysłuchaniu płyty, że „długo nie słuchała, bo się bała”. Myślę, że nie miała czego. A tak w ogóle to z mamą mam świetny kontakt.

Twój dziadek stwierdził, że jesteś podobny do ojca. Tym sobie zasłużył na przymiotnik „wredny”?

Zasłużył. Pokój jego duszy.

Nie masz wrażenia, że jeszcze nigdy tak bardzo nie odsłoniłeś się przed słuchaczem?



Mówię o emocjach, historiach, przemyśleniach – to naturalna część tej całej zabawy. Nie ma emocji, to nie ma rapu. Dla mnie odsłanianie się kończy po wyjściu ze studia. Wtedy jakby czuję się oczyszczony. Temat faktycznie do łatwych nie należał, no ale cóż, jak się myśli nad czymś kilkanaście ładnych lat, to wiedza i wnioski są uporządkowane w główce, więc i zapisać to łatwiej.

W gościnnej zwrotce u Praktisa, nawijasz, że „w każdym człowieniu widzisz manekina systemu”. Na tej płycie nazywasz się „punkrockowcem ciut”. Dużo tkwi w tobie postaw buntowniczych?



Spójrz na to z tej strony: hip-hop sam w sobie jest trochę antykulturowy. Ma na celu zwalczać mainstreamowy chłam. Jest głosem ulicy i nie mówię tu o prawilnym hardcorze, tylko o ludzkich, bliskich każdemu z nas historiach. Hip-hop jest bardzo punkrockowy z założenia, tylko inaczej się wyraża.

Najbardziej punkrockowy na tym albumie jest nasączony buntem singiel „Jak to się robi”, który jest przejawem frustracji na wielu różnych płaszczyznach. Mógłbyś trochę opowiedzieć o emocjach, które tobą kierowały podczas nagrywania tego numeru?



Po zjeżdżeniu Polski wzdłuż i wszerz, koncertowo/hiphopowo/towarzysko, jakoś mnie przygniotło wrażenie, że moje ideały (jak naiwnie by to teraz nie brzmiało), a propos tej kultury, się dawno zawaliły. Mentalnie tkwię w przeszłości ze swoim zaangażowaniem, dlatego tak mnie to boli. Napisałem ten numer pod wpływem chwili po którymś z wyjazdów, siedząc u mnie na chacie z Bonnym Larmesem, analizując, jak się zmienił nasz punkt widzenia. Rozkminialiśmy: kariery „instant”, które szybko nikną; publiczność z Internetu, która na koncertach, zamiast chwilę przeżyć, konsekwentnie ją utrwala; spłaszczenie relacji. Coś pękło i powstał utwór.

Podkreśliłeś frustrację w temacie, wykorzystując wulgarne wersy Pona  i nawiązując do „Złego” Leopolda Tyrmanda.

Bardzo lubię obrazowy styl Tyrmanda. Widzisz przed sobą rzeczy, o których on pisze.

   

Chyba coś innego niż poziom frustracji, musiało „pęknąć”, by powstał freestyle, który cieszy słuchaczy posiadających edycję specjalną płyty. Słuchając wolnego stylu zamykającego „Ludzie mówią różne rzeczy”, pomyślałem, że chyba oglądaliście dużo  Bitwy Płockiej w tym roku.



Ona się dzieję cały czas na żywo w naszych głowach. Miałem taki koncert w Krakowie, podczas Tour of the Year, gdzie jak ktoś podchodził zagadać, to odpowiadałem, że „jestem Pezet i na wolno ładnie jeżdżę”, a następnie zaczynałem freestyle`ować.

Na początku roku wystąpiłeś gościnnie na płycie Mielzky’ego i Patr00, a następnie twój album promował remix utworu z ich płyty.



Z Mielonem znamy się już jakiś czas. Wiedziałem, że jego album z Patr00 będzie wyjątkowy. W pewnych kręgach to było legendarne wydawnictwo, zanim się jeszcze ukazało. Jak „Detox” Dr. Dre. Wiadomo, że produkcje Patr00 wymiatają. Jestem fanem Ortegi Cartel, więc udział na płycie jej producenta był dla mnie czymś specjalnym. Gdy zaproponowałem zrobienie remiksu „Ze mną”, Mielzky zareagował na zajawie, a DJ Chwiał z miejsca wysłał mi intrumental.

Ewidentnie nadajecie na tych samych falach. Z kolei o braku porozumienia z drugim człowiekiem można było usłyszeć w utworze „Nie skumasz jak to jest” u Tego Typa Mesa. Jak doszło do twojego występu na „Trzeba było zostać dresiarzem”?

Powstał on klasycznym sposobem, czyli zadzwonił do mnie Mesu mówiąc: „Mam dla ciebie numer. Wysłałem ci bit, umówmy się w studiu”. Byłem bardzo dumny z tego, że to bit  Bonny’ego Larmesa, czyli naszego człowieka (Bonny, znany również jako DJ Willy Mąka, to DJ koncertowy Kuby – przyp. red). Mes trafił z tematem niesamowicie, czysta przyjemność dograć się do takiego numeru. Żałuję, że nie mogłem zwrotki tam posadzić. Może on czekał na moją inicjatywę w tej kwestii? Mogłem nie wyczuć tego. Nie próbowałem, bo Mesu jest perfekcjonistą i jak potrzebuje czegoś od ciebie, to mówi ci wprost. Tak więc jak powiedział, że chce ode mnie chórki i krzyki w podbitkach, to tak też się stało. Wizja tego gościa jest raczej nienaruszalna. Przyzwyczajał nas długo do tego.

Jak was przyzwyczajał?

Rygor pracy Mesa jest taki trochę po polsku, trochę nazi. Terminy, przygotowanie, punktualność – nie ma miejsca na jakiekolwiek obsuwy.

Mówiąc o pracowitości. Wiele osób widzi w tobie lenia przez pryzmat poruszanej tematyki, podczas gdy ty zauważasz, że to „czwarta płyta w Alko, jak trzeci rok mija”.



Sam sobie stworzyłem ten wizerunek, zresztą całkowicie świadomie. A teraz mam za swoje, jak to mówią.

Potrafisz się jednak zrekompensować z nawiązką rzeczywistości. Drugim motto albumu wydaje się być refren: „Każe światu się bujać”. Ten dwuznaczny wers karze zastanawiać się słuchaczowi: czy chcesz aby świat się od ciebie odpierdolił, czy może bujał się do wyznaczanego przez ciebie rytmu?

To jest cała moja dewiza życiowa zawarta w jednym zdaniu. Jednak żeby dojść do takiego wniosku, sam musiałem się trochę po tym świecie pobujać, jak i kazać światu się bujać. Kiedy było trzeba.

Polecane

Share This