Nowy album jednej z ikon współczesnego popu nie wywraca historii muzyki do góry nogami. Raczej w poważnym stopniu ją eksploruje – Andrzej Cała recenzuje nowy album Beyonce

Beyoncé zaprasza do tańca


2022.08.03

opublikował:

Nowy album jednej z ikon współczesnego popu nie wywraca historii muzyki do góry nogami. Raczej w poważnym stopniu ją eksploruje – Andrzej Cała recenzuje nowy album Beyonce

Nowy album jednej z ikon współczesnego popu nie wywraca historii muzyki do góry nogami. Raczej w poważnym stopniu ją eksploruje. Cel jest jeden: na parkiet marsz!

“Renaissance”, czyli siódma regularna płyta w dorobku Beyoncé, ukazała się niemal równo w 23. rocznicę premiery “The Writing’s on the Wall”, czyli drugiego krążka Destiny’s Child. Ta wzmianka tylko pozornie jest od czapy. Rzeczone wydawnictwo wywindowało wokalistkę do pozycji jednej z ikon R&B przełomu wieków. Chociaż otoczona trzema koleżankami, skupiała na sobie większość uwagi w zespole, który był jednym z ostatnich girlsbandów o ikonicznym statusie. Takim, który osiągnął oszałamiający sukces komercyjny, nie podążając tylko utartymi szlakami, lecz zapisując własne, diabelskie świeże karty gatunku.

To, jak od tego czasu zmieniało się R&B, skupiała jak w soczewce solowa dyskografia Bey. I śmiało można rzecz, że wraz z “Renaissance” artystka przesunęła wajchę, tak w kwestii muzycznej, jak i lirycznej. Jest znacznie mniej zaangażowana społecznie niż na poprzednich wydawnictwach, podkręcając tempo i serwując nam podróż przez Klub 54, chicagowskie miejscówki z przeróżnymi odmianami house’u, aż do… Kurczę, czego tu nie ma!

Stop, wróćmy do wątku przesunięcia wajchy. Artystka w wywiadach powtarzała, że nowy materiał (a w zasadzie nowe materiały, bo opisywany “Renaissance” ma podtytuł “Act 1” i jest pierwszym z trylogii) to zapis jej stanu ducha z okresu pandemii. I wygląda trochę tak, jak by zdecydowała, że po czasie zamknięcia w domach, odwołanych festiwalach, koncertach, ten pierwszy album ma być po prostu wezwaniem do zabawy. Hedonistycznym manifestem, oczkiem puszczonym do wszystkich, którzy mają po prostu ochotę się wyszaleć.

I wiecie co? Wyszło jej tak, że “Renaissance” jest bangerami wypełnione po brzegi. Z tego albumu single z parkietowo-hitowym potencjałem można wybierać na chybił-trafił. Niezależnie, jakie rejony tanecznych brzmień akurat eksploruje artystka i zaproszeni przez nią do współpracy artyści (lista jest tak długa, że mogłaby stanowić sam w sobie drugi tekst, więc ujmę krótko: od Honey Dijon, The-Dreama, przez No I.D., Boi-1da, na Kelmanie Duranie i P2J wcale nie kończąc), mamy hiciora, nogi chodzą same. To, co nie do końca wypaliło na nowym krążku Drake’a, tutaj brzmi świetnie, świeżo i – takie mam przynajmniej wrażenie – autentycznie.

Bo i autentyczna, jakaś taka naturalnie frywolna i bez aureoli mentorki, jest tutaj sama Beyoncé. Powtórzę się, ale mam wrażenie, że to istotne: “Renaissance” to pop świadomie rżnący z muzyki klubowej, po całości, a przy tym zmysłowo i tak po prostu niegłupio. Wskazać najlepsze momenty trudno, lista faworytów zmieniała mi się już minimum trzy razy. No ale każdorazowo jest w niej “Heated”, jest “Move” i jest fantastycznie, z biglem, zadziornością napisane “Alien Superstar”, a dla lekkiego wyczilowania spokojniejsze, zmysłowe R&B “Plastic off the Sofa”.

W czasach, gdy jesteśmy non stop bombardowani złymi informacjami, gdy czasem naprawdę człowiek najchętniej zamknąłby się w kokonie i odciął od wszystkiego na czas bliżej nieokreślony, Beyoncé dostarcza czystą rozrywkę. Mnie tym bez reszty kupiła. Kupiła różnorodnością w ramach jasno określonego profilu wydawnictwa, kupiła przebojowością, kupiła wspomnianą wcześniej frywolnością. Skoro w tym szeroko ujmowanym pop-R&B zrobiła już wszystko, stwierdziła najwyraźniej, że czas to oblać i wytańczyć. Zatem tańczmy!

Andrzej Cała

Ocena: 4 / 5

Polecane

Share This