Porcys`s Guide to Pop: Yes

Porcys.com i CGM.PL prezentują cykl: Esencjonalni wykonawcy muzyki rozrywkowej.


2009.10.24

opublikował:

Porcys`s Guide to Pop: Yes

Miejsce:

Londek Zdrój (Zjednoczone Królestwo).

Lata aktywności:



1968-1980, 1983-2004, 2008-teraz (ale kurde, zerknijcie kto tam obecnie gra…).

Kluczowe postaci i ich wkład:

Jon Anderson o niewieścio (?) łagodnym timbre, Steve Howe w roli wirtuoza gitary (również klasycznej), Chris Squire jako człowiek, który z basem robił to, czego ty nie robisz z niczym. Bez nich ja nie czuję Yes po prostu.

Dlaczego właśnie oni?

Obiegowa opinia głosi, że to czołowi przedstawiciele rocka progresywnego, a więc genre opartego na ponadprzeciętnych umiejętnościach wykonawczych instrumentalistów. A co za tym idzie – nuda, masturbacja, solówki, patos, bla bla bla. Tymczasem zespół Yes to byli u szczytu sił jedni z najwspanialszych melodyków, jakich widziała nasza planeta – goście zdolni wymyślać totalnie przegięte rytmicznie i zaskakująco nieschematyczne sekwencje dźwięków, które finałowo okazywały się „ładne”. A że interpretowali je popisowo technicznie, to już nie moja wina.

Dziura w stogu siana:

W ogóle raz na zawsze skończmy z mitem, że Tales From Topographic Oceans to denny przerost ambicji nad możliwościami, synonim wszelkiego zła art-rocka i megalomanii Andersona i Howe`a. Iiiiiiii tam, daj pan spokój, taniość takiej linii krytyki… Otóż jest to piękny, epicki (może istotnie nieco zbyt długi) album i gdyby wszyscy się tak panicznie bali ocierania o pretensjonalność, to na horyzoncie pozostałyby tylko bandy naćpanych nastolatków w skórzanych kurtkach. Odrobinę wyobraźni, co? Natomiast przyznaję – sytuacje typu Tormato i jakieś reuniony z dwóch ostatnich dekad to nawet dla mnie za duże stężenie kiczu. Aha, kwestia brzydkich okładek, szpetnego logo (Roger Dean, współczujemy) i obciachowych fryzur/ubrań – no spoko, ale co mnie to obchodzi? Czy ja będę z tymi kolesiami polował na laski w klubie czy słuchał ich muzyki? I wreszcie teksty – że komiczna fantastyka/bajkowość dla ubogich, grafomania. Rozumiem, przyjmuję, aczkolwiek ja zwykle nie zwracam uwagi na słabe teksty jeśli nie są dramatycznie, inwazyjnie, przygniatająco złe. Jak zrobicie wy, od was to zależy.

5 esencjonalnych kawałków:

„I`ve Seen All Good People”, „Roundabout”, „And You And I”, „The Gates Of Delirium” (motyw na 12:49, postać absolutu), „Owner Of A Lonely Heart” (robota Horna z innej bajki, ale sygnowana nazwą, więc pamiętajmy; zauważcie partię Borysewicza na gitarze od 3:03 – właśnie nie Summersa, a Borysewicza).

Opis na GG:

„Even Siberia goes through the motions…”.

Płyta, której wstyd nie mieć:

Close To The Edge.

Influenced by:

Beatles i grupy stosujące skomplikowane harmonie wokalne, barokowa poważka typu Bach, funk i jazz, psychodelia.

Influence on:

Cały prog tamtej epoki, włącznie ze scenami lokalnymi – chociażby nasze SBB. Sporo progu bieżącego, ale o nazwy proszę nie pytać, bo swoje zaangażowanie w nurcie zatrzymałem na debiucie kapelki Arena. Metalowe dziwadła (Tool). A jednak mnóstwo też rozsądnej muzyki z klasą – od XTC, Tortoise i Cancer Conspiracy, przez Radiohead i Sigur Rós (btw ktoś może zbanować tego czerstwego trolla? Michale?), po Ombarrops! (the album).

Księstwa przyległe, lenna i terytoria zamorskie:

Materiałem na osobną anegdotę jest sprawa konstruktu Anderson Bruford Wakeman Howe – polecam się zagłębić, jeśli ktoś czyha na absurdy dnia niecodziennego (i kto grał wtedy równolegle w „Yes”, zaraz wyskoczę oknem czy coś plus jeszcze puenta w formie krążka Union, można nagle umrzeć ze śmiechu). Z sympatycznych niegroźnych mutacji to Jon & Vangelis (a swoją drogą osoba Vangelisa i jego korzenie w satanistycznych wyczynach Aphrodite`s Child, sorry za offtop) – miło wspominam słuchanie na kasecie The Friends Of Mr. Cairo w wieku wczesnopodstawówkowym, to też mnie jakoś ukształtowało, for better and worse… Podobnież side-projecty w guście XYZ, Asia lub UK tudzież solowe popisy Ricka Wakemana o żonach Henryka któregośtam i podróży do wnętrza Ziemi. A w końcu podobne symultaniczne akty – Nice, Emerson Lake & Palmer, Jethro Tull, Gentle Giant jakieś, ja wiem? Zresztą po co to wymieniam, skoro czytają nas pewnie nastoletnie fanki Arctic Monkeys i nie w głowie im szperanie po archiwach prog-rockowych – słusznie notabene, przeważnie.

Coś jeszcze?

Na koncercie promującym chyba wiekopomne gówniane dzieło Open Your Eyes, w latach dziewięćdziesiątych („czyli u nas osiemdziesiątych” – WTF?), w Sali Kongresowej, pamiętam, że ojciec wyszedł w trakcie jakiegoś długiego, niekończącego się pasażu kupić coś do picia, a później wysiadł prąd i gamonie przez kwadrans zachrzaniali unplugged. Takie to były koncerty.

Linki:

Strona oficjalna | Hasło na Wikipedii | Hasło na AMG | Klipy na YouTube

Borys Dejnarowicz / Porcys.com




Brytyjska grupa YES wystąpi w katowickim Spodku na jedynym koncercie w Polsce 30 października 2009.

Tagi


Polecane

Share This