The Dead South w czterech polskich miastach

Muzycy odwiedzą nas jeszcze w tym roku.


2020.03.02

opublikował:

The Dead South w czterech polskich miastach

fot. mat. pras.

Polscy fani wreszcie doczekają się koncertów The Death South. Kanadyjczycy przyjadą do nas w listopadzie, by wystąpić w czterech miastach:

10.11 – Stary Maneż, Gdańsk
11.11 – Palladium, Warszawa
24.11 – Klub Studio, Kraków
25.11 – CK A2, Wrocław

Bilety w cenie 119 PLN są już dostępne na Eventim.pl.

Prowincja Saskatchewan jest dokładnie taka, jak sugeruje jej nazwa: zagubiona w kanadyjskiej prerii. O powierzchni ponad dwukrotnie większej niż powierzchnia Polski i z zaledwie milionem mieszkańców. Natura i spokój. Być może też dużo czasu, aby wypełnić tę ciszę muzyką.

Stąd właśnie pochodzą The Dead South, którzy muzycznie idealnie harmonizują ze swoim otoczeniem. Na swoim debiutanckim albumie „Good Company” ta czwórka brodaczy w kapeluszach prezentuje swój niepowtarzalny styl – mieszankę folku, neofolku i bluegrass-folku. Ich muzykę można też po prostu nazwać alternatywnym country ze świeżą linią melodyczną, dużą dozą poczucia humoru i zaczepnymi tekstami. Warstwa instrumentalna świadomie pozostała prosta: gitary, wiolonczela, banjo, bęben basowy i mandolina jako fundamenty dla charakterystycznego wokalu.

Pierwszy album był swego rodzaju obietnicą, której formacja dotrzymała na swoim nowym krążku „Illusion & Doubt”. Bez wątpienia można powiedzieć, że kwartet z prerii dojrzał – i to nie tylko dlatego, że na banjo gra teraz kobieta. Do energicznych, namiętnych i czasami zaskakująco chwytliwych melodii dodano zmiany tempa oraz genialną warstwę instrumentalną. Ale o Hiltsu & Spółce można powiedzieć wszystko, oprócz tego, że złagodnieli:

Jesteśmy zdecydowanie bliżsi The Pogues niż Alison Krauss. Niestety, nie mamy zbyt wiele z delikatnej elegancji, dlatego staramy się wnosić więcej energii i zabawy. Można powiedzieć, że jesteśmy mieszanką nu-folku i kilku innych stylów muzycznych. Staramy się dodawać elementy klasyczne, punkowe, rockowe, alternatywne, bluegrass, folk i wszystko inne.

Świetnym drugim wokalistą jest Scott Pringle. Można się o tym przekonać słuchając „Dead Man’s Isle”, pijackiej pieśni z genialnym refrenem i dziwacznym tekstem. Pijany facet oczekuje od swojego psa, że ten go zawiezie do domu.

Jeśli komuś nie skojarzyło się to jeszcze z The Pogues, to na pewno odnajdzie ich w „One-Armed Man”, innym imprezowym hymnie lekko zakrapianym alkoholem.

The Dead South naprawdę swobodnie bawią się szybkim tempem, ale potrafią też grać powoli i z wyczuciem, jak w piosence „The Good Lord”:

To jest nasza wersja klasycznej melodii country. Chodzi o męża i żonę rozdzielonych przez wojnę. Ciężarna żona czeka w domu, zastanawiając się, czy dziecko kiedykolwiek spotka ojca, podczas gdy ojciec na wojnie zastanawia się nad tym samym – mówi Hilts o tym harmonijnym i pięknym, ale tekstowo dołującym utworze.

Kolejnym świetnym przykładem jest „Miss Mary”. – Tytuł albumu pochodzi z wersu tej piosenki. W tym charakterystycznym dla stylu The Dead South tekście, kobieta zażywa zbyt wiele tabletek i morduje męża, następnie uświadamia sobie co zrobiła – opisuje Hilts poczucie humoru swojej formacji.

Tak samo mroczny jest westernowy styl utworu „Massacre Of El Kuroke” i świetnej 8-minutowej ballady w stylu spaghetti westernów „Gunslinger’s Glory”.

Polecane

Share This