Abel – „Ostatni Sarmata”

Staż, styl, smak.

2014.02.04

opublikował:


Abel – „Ostatni Sarmata”

Włączam „Ostatniego Sarmatę” i trudno mi uwierzyć, że kiedy poznałem Smagalaz, Abel wydał mi się tam raperem najbardziej zdeterminowanym, najstaranniej piszącym, ale też i najmniej ciekawym. Emrat miał energię, Kedyf melodię we flow, Jimi Royal trochę szalony pomysł na siebie, a bohater tej recenzji? Cóż, płynął sobie harmonijnie po podkładzie, na tle barwnej ekipy wypadając jak przystało na poprawnie, może trochę od linijki, piszącą ofiarę tego co nazywano wówczas w Polsce „trueschoolem”.

No więc ciężka praca do pary z wiernością sobie wcześniej czy później popłaca. Twórca „Ostatniego Sarmaty” jest pewnym siebie, umiejącym przetransponować swoją osobowość na bit bez żadnej straty jegomościem z własnym kodeksem wartości, listą pasji i przemyślanym życiem. Gdybym nie znał go wcześniej, wiedziałbym po tym krążku o czym z nim rozmawiać. Ba, zależałoby mi na tym spotkaniu.

Abel dobrze rapuje – z dobrą dykcją przyspiesza, umiejętnie stosuje mikropauzy między wyrazami, swobodne przeciąga, niebanalnie akcentuje, co przekłada się na oryginalny, wysokosłuchalny flow. Co ważne, ma coś do powiedzenia, przykuwa uwagę, choć nie szokuje i się nie spowiada. Przekłuwa parę balonów sceny, nie kopiąc leżących, czasem będąc bezczelem, nigdy za to chamiskiem. „Raperzy kłamią, nie wiem czy jest to dla nich łatwe / ale lepiej żeby ściemniali niż o sobie mieli by mówić prawdę” – prawda, że dobre? Niby serce dawno mu pękło, niemniej momentami wyziera z niego idealista i są to miłe chwile dobrze robiące na „GMO w emocjach”. Najlepszą liryczną wizytówką firmowanej przez Wielkie Joł (dobry gościnny występ Tedego rzecz jasna w zestawie) płyty wydaje się „Moda na sukces”, od strony muzycznej szatkowana, ofensywna, dobrze rozgrywająca patos, w rapie pozbawiona zbędnych słów, z dopilnowanymi do końca metaforami. „Wychodzę w nocy w ciemnych okularach / bo flesze to ćmy, lgną do mych ambicji i starań” – takich wersów nie pisze się na kolanie.

{reklama-hh}

Wrażenia potęguje produkcja Jordaha i Pete`a. Czego tu nie ma? Cóż, spróbujmy trochę powyliczać: melodyjna, ascetyczna elektronika daleka od odhumanizowanej masówki, ale też kaskada zimnych synthów na trapowym bicie. Grobowe dźwięki do pary z operowym refrenem. Ludowy zaśpiew pod akordeon, ba, cała głośna klezmerska fiesta! Kiedy człowiekowi wydaje się, że już cokolwiek ogarnia, spod bitu wychyla się na moment jakiś wyświechtany, funkujący sampel, gdzie indziej w ucho szczypie glitch albo konsternuje hip-hopolowe niemal pianinko (Abel szybko daje poznać, że celowe). I to wszystko jest spójne choć takim być nie ma żadnego prawa, przenika się, sumuje, mnoży, a na koniec jeszcze wynik się zgadza. Słowa tak zwyczajne jak newschool okazują się dziwnie niewystarczające, jeśli chodzi o to, by jakoś oddać ten amalgamat.

 

„Ostatni Sarmata” będzie dla Was bardzo dobrą płytą, dla mnie jest niemalże przypowieścią jak ten, co 10 lat temu był rapowym nudziarzem, początkiem 2014 nagrał krążek zdolny zamieść połowę mojego polskiego, zeszłorocznego top 10. „Raj na ziemi? Nie kłam, idź po szczeblach wyżej / Bieg na szybkość? A co ja, kurwa, jestem wyżeł?!”. Racja, wszystko w swoim tempie. Abel osiągnął cel nie idąc po trupach.

Polecane

Share This