Bezczel – „Słowo honoru”

Słowo… i po słowie.

2014.03.04

opublikował:


Bezczel – „Słowo honoru”

W informacji prasowej możemy przeczytać, że Bezczel jest „jednym z najlepiej zapowiadających się raperów w Polsce”. Slogan ten brzmi, jakby autorem „Słowa honoru” mieli lada chwila zainteresować się koledzy z serwisu Popkiller, a przecież nie mamy do czynienia z żadnym żółtodziobem. Przeciwnie, oto swoją nową płytę wydaje facet z czterema legalnymi albumami na koncie, w tym jednym solowym. O jakimkolwiek „zapowiadaniu się” nie może być więc mowy. Chyba że Step Records chciało w ten sposób usprawiedliwić ewentualne niedociągnięcia rapera i złożyć je na karb krótkiego stażu.

A takich potknięć jest kilka. No, może „potknięcie” to nie najlepsze określenie, bo gospodarz „Słowa honoru” nie ląduje ani razu na deskach. Raczej można mieć pretensje, że zbyt często się odkrywa i szarżuje tam, gdzie ewidentnie brakuje mu argumentów. Ot, chociażby osobiste wynurzenia, którym brakuje mięsa i konkretu, by można było w którymś miejscu zatrzymać się na dłużej. Nie chodzi o to, że Bezczel jest mało ciekawym człowiekiem; po przesłuchaniu płyty trudno jest o nim cokolwiek powiedzieć, i w tym cały problem. Te prywatne wątki toną w tak ogólnych sformułowaniach, że równie dobrze mogłoby ich nie być, a nasz obraz członka Fabuły jako faceta o janusowym obliczu pewnie pozostałby bez zmian.

Te fragmenty, niewątpliwie ważne dla samego autora, raczej nie będą atrakcyjne dla osób trzecich, a nawet drugich – wątpię, by któryś z raperów oburzył się wnioskami, które Bezczel wyciąga z branży w „Aureolach” czy „Będą”. Tak było na ubiegłorocznym „A.D.H.D.”, podobnie jest i tym razem. Ot, rozmowa o życiu na poziomie: „– Co u ciebie? – A, po staremu”. Rok temu zestaw poważnych tematów uzupełniała jeszcze polityka. Populistyczna, bo populistyczna, ale przynajmniej budziła jakąś reakcję, choćby sprzeciw. Teraz pozostaje tylko zimna obojętność na to, co dobiega z głośników.

 

{reklama-hh}

„Wchodzi w masło jak nóż każda na farta linijka” – rapuje w jednym z nagrań Bezczel i ma rację. Te wersy docierają do uszu słuchacza raczej przypadkowo; żaden z nich nie koncentruje na sobie uwagi i nie każe czekać na następne. O ile więc ta treść jest trochę „fartowna”, o tyle sam warsztat gospodarza może budzić podziw, bo w istocie, porównanie z nożem i masłem jest jak najbardziej na miejscu. Już nawet nie chodzi o głos – ostry jak brzytwa i cholernie charyzmatyczny – ale o sposób składania linijek: te przyspieszenia i rozciągnięcia sprawiają, że od razu wiadomo, kto stoi za mikrofonem (z naciskiem na „Bene Nati” i „Husarza”). Dlatego też Bezczel lepiej wypada wtedy, gdy może sobie pozwolić na słowną gimnastykę i tym samym odciążyć ładunek treściowy. Im bliżej mu do przechwałek, tym efektowniej i skuteczniej wypada.

O podkładach w większości wypadków chciałoby się napisać, że po prostu są. I nic więcej. Nie można odmówić Poszwixxxowi i Świerzbie warsztatu, bo te bity, jak sądzę, brzmią, tak jak powinny, tzn. z odpowiednią mocą, na potężnych, utrzymanych w średnim tempie bębnach. A że wszystko to na jedno kopyto? Różnorodności nie przynoszą, niestety, pozostali producenci. Zwłaszcza Bob Air i SoDrumatic, od których moglibyśmy tu oczekiwać czegoś najbardziej ambitnego, ograniczyli się do mało spektakularnej i zachowawczej muzyki. I tak też jest z całą płytą. Jest solidna, trzyma poziom, ale po kilku odsłuchach w głowie pstro.

Polecane

Share This