Blues Pills – „Blues Pills”

Rock przełomu lat 60. i 70. w wyjątkowo nowatorskiej pigułce.

2014.08.20

opublikował:


Blues Pills – „Blues Pills”

Recenzja nadesłana przez Czytelnika w ramach „Wasz.txt”. Więcej na temat cyklu znajdziecie tutaj .

Paradoksalny tytuł recenzji? Jak można być nowatorskim i wskrzeszać stare brzmienia? Może zrozumieją go ci, którzy godzinami przekopują zakurzone winyle w poszukiwaniu czegoś, co dawno minęło, a różni się przy tym, od tego, co znane i ograne. Poszukiwaczy brakującego ogniwa między klasyką, a tym, co się dzieje we współczesnej muzyce. Ta płyta jest dla tych, którzy wyłączyli radioodbiorniki i słuchają w kółko tych samych płyt oraz wykonawców, którzy dawno zakończyli kariery. Trudno się pogodzić z upływem czasu, zmianami w brzmieniu, spadkiem umiejętności technicznych muzyków. Szwedzki zespół Blues Pills przywraca nadzieję, że rock ma jeszcze przed sobą wspaniałe lata.

Utwór otwierający album natychmiast przywodzi na myśl Jefferson Airplane. Tylko w nowszej, cięższej oraz bardziej drapieżnej wersji. Tak ostro na przełomie lat 60. i 70. grał np. zespół Mountain na płycie „Climbing” (niestety, nie udało im się wypromować na Woodstocku w 1969). Kolejne kompozycje szybko uświadamiają słuchaczowi, że nie ma do czynienia z zagadką łatwą do rozgryzienia. Dla każdego, kto śledzi tego typu zespoły, poszukiwanie nawiązań i inspiracji stanowi doskonałą zabawę. W przypadku Blues Pills nie ma łatwych rozstrzygnięć. Słychać u nich echa takich klasyków, jak Cream, Led Zeppelin, Jimi Hendrix Experience czy Janis Joplin. Proporcje tej mikstury są przy tym bardzo precyzyjnie wymieszane, tak, że zespołu nie można nigdy oskarżyć o wtórność. Nie da się też w żadnym utworze wyznaczyć jednoznacznie źródła, na którym się opiera. To jest właśnie cała świeżość tej płyty. Jej nowatorstwo kryje się właśnie w umiejętnym łączeniu odmiennych styli różnych zespołów.

Jeśli ktoś zapytałby mnie o najmocniejszy punkt na płycie, wskazałbym mu „Astralplanet”. To zdecydowanie najbardziej rozbudowana kompozycja na płycie. Doskonale prezentuje wszelkie zalety Blues Pills i stanowi esencję klimatu ich muzyki. Jest w niej brud i psychodelia. Jest mnóstwo blues rocka i jeszcze więcej narkotyków. Ten utwór udowadnia, że nazwa zespołu to nie pusta obietnica. Album zdecydowanie nie obfituje w solowe popisy instrumentalne. Nie są one przynajmniej tak rozbudowane, jak blisko czterdzieści lat temu. Na płycie „Blues Pills” solówek jest zdecydowanie niewiele. Są one krótkie i raczej skromne. Znajdziemy jednak momenty, w których gitarzysta popisuje się umiejętnościami. Dzieje się tak na przykład w zakończeniu utworu Jupiter. Perkusista pokazuje, co potrafi w „Black smoke”. Prym wiedzie jednak energetyzujący kobiecy wokal. W tej roli świetna Elin Larsson. W utworze „No hope left for me” wznosi się ona na prawdziwe wyżyny swoich umiejętności. Ta ballada jest jednym z najciekawszych utworów na płycie. Najmocniej widać w niej inspiracje muzyką soul. W połączeniu z rockowymi gitarami powstał w efekcie utwór o ogromnym ładunku emocjonalnym.

Człowiek, który obserwuje uważnie scenę muzyczną, często ma wrażenie, że pogrąża się ona w nieustannym regresie. Każdy wykonawca jestem cieniem poprzednika, a każdy kontynuator ubogą kopią twórcy gatunku. Na szczęście są zespoły, które wyłamują się z tego schematu. Blues Pills nie da się ot tak wrzucić na koniec łańcucha pokarmowego. Można już zaobserwować tego owoce. Zespół już jest zapraszany na festiwale wielkiego kalibru, a wydaje go uznana niemiecka wytwórnia – Nuclear Blast. Trzeba też pamiętać, że jest to dopiero debiut Blues Pills i ci muzycy jeszcze wiele mają przed sobą. Ponoć premierę płyty opóźniono, ponieważ czekano, aż jeden z muzyków skończy szkołę. Warto obserwować, jak ci muzycy będą się rozwijać. Jeżeli sukces nie uderzy im do głowy, to wróżę im świetlaną przyszłość.

Polecane

Share This