chillwagon – „chillwagon” (recenzja)

Superbohaterowie głównego nurtu polskiego rapu z dobrym skutkiem walczą o prawo do zabawy.

2019.12.11

opublikował:


chillwagon – „chillwagon” (recenzja)

fot. mat. pras.

Dziwnie słucha się płyty chillwagonu. Dlaczego? Dlatego, że jeszcze nie słyszałeś albo nie słyszałaś, a i tak znasz właściwie całą. Nie ma możliwości, żeby ktoś miał choćby incydentalny kontakt z rodzimym hip-hopem i nie wychwycił tego lecącego gdzieś z telefonu, z okna, z fury, nie widział cytatów i newsów na socialach. Cała Polska wiedziała, jakie jest młodzieżowe słowo roku, nim zostało wybrane. Obłędne cyfry same się pod singlami nie wykręciły, niezależnie czy to trailery, czy nie. A ten album to przecież same single, opakowane przez Koozę, naszego Cole’a Bennetta. Stąd to deja vu. I to nie są błędy w matriksie.

Pieniądz robi pieniądz i w tym nie lubi ciszy, oj nie. Cały fenomen tej ekipy bierze się z tego, że pozycjonują się jako Avengersi rodzimego rapu, szereg ludzi sukcesu, z których każdy właściwie świetnie radzi sobie indywidualnie. „Im głupiej, tym lepiej” – podsumował ostatnio nową rosyjską szkołę jeden z raperów w „Beefie”, rosyjskim filmie o tamtejszej scenie. Są tu kawałki naprawdę w porządku napisane („Góra trupów”), jednak to motto mogłoby w zasadzie chillwagonowi przyświecać. Z tym, że jako banda śmieszkujących przegrywów i ujadających ratlerów na dorobku byłby wyłącznie żenujący. Ten flex podporządkowany jest zasadzie grubo albo wcale. I jest grubo. Z tego powodu grepsy obrastają w totalną pewność siebie, która pozwala im wybrzmieć jak soczystym, bezczelnym linijkom. Wyobraźcie sobie, co by to było, gdyby z wersami „Łyżwy miałem już na butach, gdy zrobili cię na drutach, k***a!” albo „Ona ciągnie fiutka jakby to była krówka / Bez forsy też by rozchyliła udka” wyskoczył dajmy na to Penx. Do dziś by nie miał życia, a tu proszę.

W obecnej rapowej dyspozycji na solowego longplaya gotowy jest niezmiennie Borixon, przy dobrym producencie wykonawczym pewno ZetHa i ReTo. Ale jako układanka stylów chillwagon się po prostu sprawdza. Borys jadowicie cedzi wersy jakby był starym Kaza Bałagane, Qry radzi sobie jako typowa trapowa płaczka i względnie gładko wyciąga wyższe partie, Bossman ma przelot jak w najlepszych czasach wolnego stylu, choć umie też położyć bridge, który zabrzmi, jakby właśnie gościnnie zameldował się Szpaku. Kiedy trzeba wrzucić parę sprytnych linijek, a nie parę spójnych zwrotek, to Żabson znowu jest ziomalem (kozak wejście we „Fladze”). Bit nie zdąży Kizo przerosnąć – a przerasta go właściwie każdy – a ten już się zawija zza mikrofonu, robiąc miejsce następnemu kompanowi. Nawinięty na bezbłędnie wyselekcjonowanych, mulistych trapach album ma skuteczne melodie, kiedy trzeba potrafi jeszcze jointowo zwolnić (cloudowy remix „wowowo”), ale też landrynkowo przyspieszyć („@”), SecretRank z MØJI radzą sobie jak należy, zbyteczna, bo chaotyczna, toporna i przeładowana wydaje się tylko „jolka” Kubiego Producenta. Nieważne, słuchacz ma wrażenie, że wszyscy dobrze się ze sobą czują, zajebiście ze sobą bawią i po prostu chce się być na tej imprezie. Not so guilty pleasure.

Marcin Flint

Ocena: 3,5/5

Tracklista:

1. chillwagon
2. flaga
3. kwit
4. stukupuku
5. rower
6. góra trupów
7. @
8. wowowo remix
9. jolka
10. tęczowy music box

Polecane

Share This