DAFT PUNK – „Random Access Memories”

Płyta bez historii

2013.06.07

opublikował:


DAFT PUNK – „Random Access Memories”

Pewnego razu w komentarzach pod utworem „Get Lucky” na YouTubie natrafiłem na wypowiedź użytkownika, który odpowiadał innemu internaucie: „jeśli tęsknisz za Daft Punk z czasów »Human After All«, może po prostu odpal tamtą płytę”. Zastanawiałem się, czy podobnego toku myślenia nie trzeba będzie użyć przy okazji premiery „Random Access Memories”. W końcu zarówno singiel z Pharrellem (oraz drugi – „Lose Yourself To Dance”), inni zaproszeni goście (m.in. Nile Rodgers) oraz tytuły niektórych utworów („Give Life Back To Music”) wskazywały na wyraźny zwrot francuskiego duetu w stronę tanecznych dźwięków z lat 70. „Może po prostu lepiej odpalić jakąś składankę z tamtego okresu, zamiast dać się naciągnąć i jeszcze słuchać o jakimś poczuciu misji”, myślałem. Nic z tego – „Random Access Memories”, choć ewidentnie korzysta z zalet żywego brzmienia, nie jest w stu procentach materiałem disco. Nie znaczy to jednak, że artyści koniec końców pozostają w swoich elektronicznych kręgach. Próba wyjścia poza dotychczasowe schematy jest widoczna. Czy udana – to osobna sprawa.

Jak sądzę, pierwsze wrażenie wielu słuchaczy było podobne – to nie brzmi jak Daft Punk! Rzeczywiście, w wielu momentach można odnieść wrażenie, że jedyne, co łączy ten krążek z dotychczasowym dorobkiem francuskiego duetu, jest charakterystyczny, zniekształcony wokal, który pojawia się w większości utworów. I tu trzeba postawić pierwszy zarzut „Random…”. Połączenie „komputerowego” głosu z żywym brzmieniem nie wypada najlepiej. Tego typu wokal jest na ogół dość monotonny, jednostajny – zarówno tekstowo, jak i melodyjnie. Pół biedy, gdyby uwagę słuchacza przyciągała sama warstwa instrumentalna. Tu jednak także niewiele się dzieje – rytm jest zachowawczy, gitary i klawisze mają w sobie trochę funku, ale to wszystko nie wychodzi poza granice poprawności. Efekt? Proszę wybaczyć dosadność porównania, ale takie „The Game Of Love” czy „Motherboard” nie różnią się specjalnie od tzw. muzaków, a więc muzyki, która ma nam umilać czas podczas np. robienia zakupów w galeriach handlowych. Tego typu kompozycje się słyszy, ale się ich nie słucha. I podobnie jest z niektórymi fragmentami nowego Daft Punk – to piosenki częstokroć dobre do sprzątania, zmywania itp., ale – niestety – gdy człowiek chce się wreszcie na nich skupić, okazuje się, że nie domagają się one żadnej uwagi.

Gdyby tak brzmiało całe „Random Access Memories”, problemu by nie było – oto mielibyśmy przed sobą album-tło. Rzecz w tym, że całe szczęście są na tej płycie utwory, które, co tu dużo mówić, wprawiają w zachwyt. To przede wszystkim piosenki powstałe we współpracy z orkiestrą: „Touch” i „Beyond”. W każdej z nich coś się dzieje, słyszalne jest stopniowanie napięcia, przez co muzyka tworzy jakby własną opowieść (to w szczególności tyczy się „Touch”). Duże wrażenie robią nagrania z Pharrellem: „Lose Yourself To Dance” i „Get Lucky”, które choć początkowo mogło sprawiać wrażenie co najwyżej solidnego, funkującego singla, okazało się (i słusznie!) hitem tej wiosny. Fantastycznie ze słoneczną pogodą powinno korespondować „Fragments Of Time”, gdzie Todd Edwards w wysmakowanym, popowym stylu śpiewa tak, jakby faktycznie udało mu się „przełożyć własne życie na melodie”. Nie bez powodu przytaczam utwory, w których wokale tylko częściowo pochodzą od Daft Punk – tam bowiem, gdzie głos jest naturalny, nieskażony żadnymi efektami, słychać wreszcie harmonię. Wówczas nawet komputerowe modulacje, w większych porcjach nużące, wydają się ciekawym uzupełnieniem – takie „Get Lucky” nie byłoby tym samym kawałkiem, gdyby nie jego końcowe partie. Tym bardziej szkoda, że Francuzi z Daft Punk, zamiast opierać się na czystych wokalach, wciągają w swoje komputerowe manipulacje nawet zaproszonych gości – Julian Casablancas na auto-tunie skutecznie obniża dynamikę utworu („Instant Crush”).

Są wreszcie na „Random Access Memories” utwory, które mają jakiś potencjał, ale ostatecznie jakby zabrakło Francuzom pomysłu na doprowadzenie zawartych tam motywów do końca. Tak jest np. z „Doin’ It Right” i „Contact” – oba sprawiają wrażenie niedokończonych, zaledwie naszkicowanych. Szczególnie nieciekawe wrażenie pozostawia „Contact” – jazgot, w który stopniowo przechodzi ten kawałek, można by odebrać jako formę perwersyjnej przyjemności, ale tylko wtedy, gdy całość piosenki ku takiej ekscytacji zmierza. Tu jednak, zamiast spełnienia, czujemy zmęczenie oraz ulgę. I poczucie, że Daft Punk nas oszukali – brak pomysłu tłumacząc misją „przywrócenia życia muzyce”. „Random Access Memories” to płyta bezpieczna do bólu. Dlatego najprawdopodobniej bez historii.

Tagi


Polecane

Share This