Jack White – „Boarding House Reach”

Gdy mistrz ignoruje oczekiwania.

2018.04.01

opublikował:


Jack White – „Boarding House Reach”

foto: mat. pras.

Płyty ze źle wybranym singlem zazwyczaj oceniane są dwojako. Jedni mają je za wybitne, inni za rozczarowujące. Mnie ta płyta nie rozczarowuje, zaskakuje eklektyzmem, imponuje sprawnością, z jaką jej gospodarz porusza się ruchem konika szachowego po gatunkach, stylach i dekadach. Imponuje doskonałym łączeniem różnych muzycznych archetypów z zachowaniem swojego wyrazistego ja. I jeszcze ta muzyczna wyobraźnia i wolność. Odnoszę wrażenie, że White chciał udowodnić coś sobie, jednocześnie ignorując część oczekiwań. Ci wszyscy zawiedzeni prawdopodobnie kiedyś dotrą do tego punku. Wystarczy odrzucić wszystkie ramy gatunkowe rocka i przyjąć zasadę, że rockiem jest wszystko: blues, funk, jazz, hip-hop, electro i country. Dobra, z country to może przesada, ale z całą resztą nie.

Jaka płyta mogła powstać, kiedy w wynajętym małym mieszkaniu w Nashville, w jednym pokoju zamyka się „ostatni heros gitary” z prostym, czterościeżkowym magnetofonem, zakupionym w wieku lat 14, staje przed lustrem i mówi: „chcę to zrobić w prosty sposób, jak Michael Jackson. Tylko cztery ściany i to co w głowie”. To garażowe podejście. Najpierw wizja, potem realizacja. Prostota środków w procesie kreacji i pewien jednak rozmach przy realizacji. Lista muzyków, których słyszymy na finalnych graniach przekracza pewnie 20 osób, a wszystko wciąż brzmi jak 100% Jacka w Jacku. Może to trochę efekt tego, że White nie tylko produkował i współodpowiadał za miksy, ale też nagrał samodzielnie większość partii gitar elektrycznych, akustycznych, perkusji, syntezatorów i organów. No i oczywiście wyśpiewał i wykrzyczał całą resztę.

Od marca minionego roku White przenosił się ze studia do studia, z Third Man Studio w Nashville, przez nowojorskie Sear Sound po słynne Capitol Studios w Los Angeles. Zważywszy na jego dorobek, aż trudno uwierzyć, że w dwóch ostatnich nigdy wcześniej nie nagrywał.

Pierwszy singiel nie tylko otwiera cały album, ale był też pierwszym ukończonym z myślą o nim utworem. Jest dobrym utworem, ale złym singlem. Radiowy, a nawet playlistowy, ale nie oddający tego, co na płycie. W tej roli lepiej sprawdzało się wydane równolegle, eklektyczne „Respect Commander”. To znacznie ważniejszy dla materiału utwór. Bez mizdrzenia się do radiowych playlist, rock zagrany w nierockowy sposób, przeradzający się w bluesa z tak wykręconymi gitarami, że fani White’a zaczynają lewitować! Zatrzymać się trzeba przy tym eklektyzmie. To istotne.

Chyba żadna z dotychczasowych płyt Jacka White’a, nieważne – solo czy z którymś z zespołów, nie była tak odważnie różnorodna. W tym kontekście często przywoływany jest utwór „Ice Station Zebra”. Zestawianie go z zeppelinowskimi pomysłami na struktury utworów trafne, ale podkreślanie hip-hopowych konotacji niepotrzebne, bo przecież White uprawiał już taką melorecytację lata temu… Jednocześnie to jeden z najciekawszych utworów na płycie i to taki, w którym Jack bez skrupułów (i słusznie) odwołuje się do pierwszej płyty The Dead Weather. Doskonałej płyty.

Sporo odwołań do własnej twórczości odnaleźć można w równie świetnym „Over and Over and Over”. To jedna z najstarszych pieśni na tym albumie. Napisana już w 2005 roku miała najpierw trafić do repertuaru The White Stripes, potem z gościnnym udziałem JAYA-Z znaleźć się na płycie The Raconteurs. Nie przepadła na szczęście, a słuchając jej dziś od razu szukam wzrokiem na półce płyt The Mars Volta. Skojarzenie tym silniejsze, im chętniej autor sięga po gospelowy chór.

Jednym z pierwszych numerów, który porwał mnie jeszcze podczas trochę nieszczęśliwego, przedpremierowego odsłuchu był „Why Walk a Dog?”. Ten numer upewnia mnie w przekonaniu, które wyniosłem gdzieś z filmu „Będzie głośno”. Mam wrażenie, że White tworząc, myśli całymi strukturami, pełnymi piosenkami. Dosłownie realizuje wizję. Najpierw słyszy numer w głowie, a później to wszystko skrupulatnie i bezkompromisowo zapisuje na fizycznym nośniku. To mi imponuje. W komplecie z neurotycznym, alegorycznym tekstem… kosmos.

Przy całym bogactwie „Boarding House Reach” uwagę zwraca „Corporation” – jeden z najbardziej white’owskich utworów na płycie i wielki hołd dla jeszcze większej spuścizny i dorobku amerykańskiej muzyki rozrywkowej minionych dekad. Od funku, przez Jamesa Browna po Zappę. Utwór-monolit, a spasowany z pozornie nieprzystających do siebie elementów. Z tym pierwiastkiem muzycznego obłąkania, za który kocham swojego rówieśnika. Zaskakująca jest tu Charlotte Kemp Muhl na basie i całe bogactwo piano-sampli, za które odpowiadali Ian oraz Gianluca Braccio Montone.

„Abulia and Akrasia” wypełnia prawdziwie bluesowy głos C.W. Stonekinga, a miniaturka pełnić może funkcję skitu lub przedsionka do „Hypermisophoniac”, które z czasem zaczyna pulsować i przy każdym kolejnym odsłuchu pozwala odkrywać jakiś inny, ukryty, a mistrzowsko zagrany element mozaiki. A to nonszalancka wprawka na pianinie, a to brzmienie „niechlujnie” zagranej gitarowej plamy czy punktualnie i miękko bijącego basowego serca.

Patent ze „skitem” powtórzono jeszcze raz. Takie „Ezmerelda Steals the Show” jest bez większego znaczenia dla płyty i – podobnie jak poprzednia taka wstawka – stanowi jedynie wstęp do kolejnej pieśni, do „Get in the Mind Shaft”, które potrzebuje nieco czasu na odzyskanie tętna i powrót grubo podszytego elektroniką(!!!) krążenia krwi. Zaś wcześniejsze „Everything You’ve Ever Learned” kojarzy mi się z jakimś hołdem dla sposobu obserwacji i portretowania świata uprawianym przez Bowiego w jego „berlińskim” okresie twórczości.

Tu album traci nieco dzikości. White pokazuje bardziej kruche i delikatne oblicze. Trochę szkoda. „What’s Done Is Done” osadzone w prowincjonalnym country, gdyby powstało wcześniej, mogłoby się znaleźć na „Acoustic Recordings 1998–2016”. Dowód na wszechstronność gospodarza płyty, ale do „Boarding House Reach” pasuje raczej słabo i rozpoczyna proces wyciszenia emocji, szajb i łapania równowagi w finałowym, kołysankowym „Humoresque”. Takiej humoreski raczej na koncertach nie usłyszymy. I dobrze, bo Jack White to drapieżnik.

Artur Rawicz

Ocena: 4,5/5

Tracklista:

1. Connected By Love
2. Why Walk A Dog?
3. Corporation
4. Abulia and Akrasia
5. Hypermisophoniac
6. Ice Station Zebra
7. Over and Over and Over
8. Everything You’ve Ever Learned
9. Respect Commander
10. Ezmerelda Steals The Show
11. Get In The Mind Shaft
12. What’s Done Is Done
13. Humoresque

Polecane

Share This