Julia Marcell – „Proxy”

Takiej Marcell jeszcze nie było.

2016.03.12

opublikował:


Julia Marcell – „Proxy”

foto: mat. pras.

Jeśli ktoś myśli, że trzy płyty wystarczyły, by poznać Julię Marcell, to był w ciężkim błędzie. Utalentowana, z odbijającą się w tekstach wrażliwością, zdeterminowana dziewczyna śpiewająca po angielsku, komponująca i grająca po europejsku, bardziej z Berlina niż Szczecina? To wszystko prawda, ale… Ale! Ale właśnie ukazała się jej czwarta płyta. Zdecydowanie za krótka, ale wystarczająco bogata, by zaskoczyć wszystkich. Zachwycić fanów, zdziwić recenzentów i wysłać wyraźny sygnał do koleżanek ze szczytu sceny: „posuńcie się, zróbcie mi więcej miejsca”.

Jednym zdaniem – takiej Marcell jeszcze nie było. Zanosi się na to, że wszędzie będzie jej pełno. I to nie za sprawą jakieś taniej przebojowości. Przebojowość jest, ale nie taka współcześnie chwilowa. Tu przebojowość pojawia się niejako przypadkiem, jako dodatek do niebanalnych tekstów, o których łatwo pomyśleć, że moglibyśmy napisać je sami. Że są nasze i że zaśpiewane takim głosem, że nie sposób nie wierzyć w to, co się słyszy. A słyszymy zaskakujące porównania, intrygująco pokazane rozterki, czule dotknięte błahostki, które błahostkami jednak nie są. „Ministerstwo Mojej Głowy” i opowieść o zmianie ustroju jest na to świetnym przykładem. Wszystko ubrane w melodie, jakby nie z tego czasu.

W ogóle już w pierwszym utworze, singlowym „Tarantino”, Marcell wyraźnie wskazuje, że bogata przeszłość polskiej piosenki powinna być jednym z kluczy, przez który patrzy się na cały album. „Dmuchawce, latawce, wiatr, pode mną z Ikei świat / szyby niebieskie od telewizorów, cellulit i celuloid…” – ten wers znajdzie się pewnie w każdej recenzji. Ojej, po polsku? Tak, po polsku, cała płyta! To radykalna zmiana, dodać trzeba, że na plus. Czy to znaczy, że Marcell dała sobie na luz z karierą na Zachodzie? Pewnie tak, ale nie ma co płakać. Wolę, by taka artystka świeciła nam tu najjaśniej jak się da. Szkoda, by gdzieś tłoczyła się na emigracji i wciąż stała u wrót wielkiej kariery. Być może doszła do takich właśnie wniosków – wskazówka w utworze „Wstrzymuję czas”.

Marcell nagrała całą „Proxy” z muzykami, z którymi od dawna koncertuje. Strzał w dziesiątkę, bo ludzie ci są wszechstronni muzycznie, grają z zadziwiającą lekkością i umiarem. Niby lekko schowani za wokalem gospodyni płyty, ale dają bardzo szlachetny sznyt wszystkim nagraniom. Czy to jeszcze alternatywny pop? Czy to może coś innego? Tylko co? Fantastycznie, że tak trudno to sklasyfikować. Raz linia basu transowo przywołuje na myśl chłód nowej fali, innym razem ciepły, lekki aranż każe odkurzyć kilka wielkich płyt sprzed 30 lat. Tylko po co, skoro cały materiał taki współczesny? Łatwo się w tym wszystkim zakręcić. Wielkich muzyków poznaje się po tym, że nie muszą się popisywać w każdym utworze. Po prostu słuchasz i wiesz, że ta swobodna, lekka gra to tylko ułamek ich możliwości, i że wszystko po to, by utwór bezszelestnie wpełzł do głowy i został tam na długo. A, no i jeszcze jedno – ileż tu miejsca na przeróżne wycieczki, zabawy i odloty na koncertach?!

I jeszcze jeden apel do słuchaczy. Nie oceniajcie płyty po singlach. To oczywiście bardzo dobre numery, ale – moim zdaniem – wcale nie najlepsze na płycie.

Polecane

Share This