JWP/BC – „Sequel”

Gwarancja jakości.

2015.10.23

opublikował:


JWP/BC – „Sequel”

Był taki czas – dobrych 7-8 lat temu – gdy jedną z najbardziej oczekiwanych hip-hopowych solówek była ta Ero. Seria świetnych gościnnych zwrotek sprawiła, że warszawski raper, już wtedy doświadczony w grze, stał się jednym z bardziej rozchwytywanych nazwisk. Lata jednak mijały, a samodzielnego materiału nie było. W tym czasie koledzy Ero z JWP i Bez Cenzury popracowali nad warsztatem – Kosi nad dykcją, Łysol i Siwers nad wyrazistością. I wiecie co? Bardzo dobrze, że wszystko się tak potoczyło. Te style najlepiej wypadają jednak razem.

Wynika to może z faktu, że żaden z czterech raperów odpowiedzialnych za „Sequel” nie jest ideałem. Wszyscy muszą się nawzajem dopełniać. Cwaniacki, cięty Ero oraz chaotyczny, pędzący wbrew własnym możliwościom wokalnym Kosi znajdują równowagę w chłodnych, metodycznych stylach Łysola i Siwersa. Podczas gdy dwaj pierwsi pompują w wersy charyzmę i własny, niepodrabialny warsztat – udział mniej może spektakularnych, ale obdarzonych lepszymi warunkami głosowymi Łajzola i Siwersa okazuje się kluczowy, gdy charakterystyczne, ale jednak mało elastyczne style ich kolegów (porównaj np. świetny występ Kosiego w „Pół człowiek…” i pozbawioną polotu zwrotkę w „Fatamorganie”) stają się na dłuższą metę męczące.

Taki rozkład ról jest, oczywiście, dużym uproszczeniem, ale bez wątpienia przemawia on za tym, że między raperami jest chemia. Słychać, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy zjeździli wspólnie kawałek Europy i znają się nie od dziś. W każdej sprawie mówią jednym głosem, co równie dobrze może być zaletą, jak i wadą, bo jeśli tej współpracy JWP/BC czegoś brakuje, to może osobowości – w takim choćby sensie, jak zbiorem osobowości był kiedyś Szybki Szmal czy, za Oceanem, Wu-Tang Clan.

Mógłbym jeszcze ponarzekać na kilka elementów, jak choćby zmarnowany trochę potencjał kolektywnej pracy – zamiast szeregu szybkich, dynamicznych wejść i dialogowania ze sobą poszczególnych MC, nagrania rozkładają się właściwie na ciąg autonomicznych zwrotek. Nie będę jednak wybrzydzał, bo zbyt wiele elementów mnie tu urzeka. Od bezpretensjonalności i przebijającego z nagrań hip-hopowego etosu, przez na ogół świetne, koncertowe refreny (chociaż ten w „Szamanie”, jakkolwiek na żywo może hulać, w wersji studyjnej trochę żenuje), po ten unikalny sposób pisania wersów, który przypomina o doświadczeniu i pozycji zespołu na scenie. No bo kto dziś – w erze hasztagów – jako członu porównania używa „coś jak”? Kto jeszcze – w dobie konfliktów w Syrii czy na Ukrainie – odwołuje się do ludobójstwa w Rwandzie sprzed ponad 20 lat? Albo do Moniki Lewinsky?

Chciałoby się powiedzieć, że najtisowe są też wszystkie podkłady. Ale takie stwierdzenie nie byłoby do końca zgodne z prawdą. Jasne, dostarczone przez White House, The Returners czy Siwersa podkłady uderzają boombapowymi bębnami, ale Szczur – producent lwiej części albumu – jest już nieco bardziej wszechstronny, pozwalając sobie na syntetyki wyjęte jakby wprost z debiutanckiego „Numer jeden wróg publiczny” („Happy People”) czy nieoczywisty rytm wyprowadzony z clapów („Pół człowiek…”). Z dala od Nowego Jorku trzymają się też Night Marks Electric Tro w produkowanej jakby w hołdzie dla Dilli „Fatamorganie” czy TMK w obłędnym, hipnotyzującym „Szamanie”.

„Sequel” to dobry, pozbawiony większych zaskoczeń album. Brzmi jak zbiór singli albo dobrze wyprodukowany mixtape, ale co z tego, skoro najprawdopodobniej taki był jego cel – wygenerować jak największą ilość koncertowych sztosów do bujania głową. Chyba się udało.

Polecane

Share This